Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W łapę z niewiedzy

Wspomnienia turystki z Gorzowa spisała HENRYKA BEDNARSKA 0 97 722 57 72 [email protected]
- Gdie adres pobyta?! Siat w maszynu! - warczy ukraiński pogranicznik. Boże! Ich granicy nie przekroczę, a jak wrócić do Polski?!

Dwadzieścia kilometrów do przejścia w Dorohusku. Aż głupio nie liznąć choć tej nowej Ukrainy. Zwłaszcza, jeśli jest się aż z Gorzowa. Na granicę jadę w środku tygodnia. Tragedia! Przed przejściem setki aut osobowych, tiry..., o rany, końca nie widać. W moim sznurze Polacy na przemian z Ukraińcami. Ale nasi wyłącznie z okolic Chełma. Ktoś mówi, że stoi już ponad dwie godziny! Ile jeszcze przed nim, nie wie nikt. Odpuszczam.

W łapę z niewiedzy

Niedziela. Tirów znów po horyzont, ale osobówek nie ma w ogóle! No to musi się udać. Za szlabanem kilka samochodów Polaków. Stoimy na pasie dla członków Unii, Ukraińcy obok. Daję pogranicznikom kwadrans. Aha, chciałaby dusza, żeby było jak na zachodniej granicy. Tyle że tu z Zachodu to jest tylko przejście: po kilka pasów na wjeździe i wyjeździe z kraju, nowoczesne budynki dla służb, parkingi - europejski rozmach. A odprawa kilku aut trwa aż 45 minut.
Most i Bug, którego środkiem biegnie granica, przejeżdżam piorunem.
- Zielona karta jest? - pyta ukraiński żołnierz przed szlabanem, broniącym wjazdu do ukraińskiej strefy odpraw.
- Jest.
- Pokaż - nie wierzy.
- A dolary?
- Są.
- Na pewno? 30 na dobę? - uderza. Celnie, bo nie wiem, czy muszę mieć kasę. A tyle nie mam. On czuje, że wygrał.
- Daj na piwo - żąda. Waham się, ale wyciągam pięć hrywien. To 3,50 zł. I złorzeczę w duchu. Na siebie.

Turysta jak śmieć

ŻEBY WJECHAĆ NA UKRAINĘ

Według konsulatu ukraińskiego w Chełmie trzeba:

  • mieć paszport, zieloną kartę przy wjeździe autem
  • nie są wymagane hrywny
  • w deklaracji nie musimy wpisywać adresu pobytu, jeśli jedziemy turystycznie na jeden dzień
  • Jadę kawałek, nagle rodzą się trzy kolejki aut ciasno stojących jedno za drugim, nie wiadomo gdzie się ustawić, a muszę jeszcze wypełnić wciśniętą przez szlabanowego kartę migracyjną (deklarację) i tak tu jakoś, że ciarki przechodzą. Wpisuję dane, numer paszportu itp. Adres pobytu? Przecież ja tylko na chwilę. Z tyłu już pokrzykują. Przed budą jedynego pogranicznika pięć osób. Gość z mercedesa, z kolejki obok, odchodzi z kwitkiem. Kierowcę poloneza - lidera naszego ogonka - wopista wyrzuca, bo nie wpisał adresu pobytu. Ze mną robi to samo. - Siat w maszynu - warczy mundurowy. Wsiadamy, cała trójka. Do pogranicznika ,,Buca'' idą inni. I tak nie przejadą, blokują ich nasze auta. ,,Mercedes'' przechodzi za drugim podejściem. ,,Polonez'', cały spocony, siedzi w aucie i wpisuje adres. Idę znów. ,,Buc'' kartkuje mój paszport. Mówię, że turystycznie, na kilka godzin. On, że nie przejadę. Czuję się jak nikt. Cholera, tu się nic nie zmieniło!
    Niespodziewanie odjeżdża ,,Polonez''. Coś pomogło: albo wpisany lipny adres, albo... Teraz ludzie z kolejki warczą na mnie. Wyzywają. Dla nich czas to pieniądz. Pytam ukraińskiego celnika, co zrobić, żeby wrócić do Polski. Facet się dziwi. - Nie puszcza? Daj mu dziesięć hrywien - śmieje się. Nie dam. Podchodzę trzeci raz. Mówię, że chcę wrócić. ,,Buc'' przestaje kartkować paszport i pierwszy raz podnosi wzrok.
    - Dlaczego? - jest zaskoczony.
    - Bo już nie chcę jechać - mówię tylko.
    - Nie chcesz? - dopytuje.
    - Chcę, ale... - nie kończę, nagle ,,Buc'' stawia pieczątkę. Mogę jechać. Ich celnicy nawet nie zaglądają do auta. We mnie wszystko dygocze. Razem to prawie trzy godziny nerwów.

    Naprawdę nie przemycam

    WARTO WIEDZIEĆ

  • Z Ukrainy można przywieźć upominki wartości 100 euro. W dozwolonych ilościach: 1 sztangę papierosów, 1 l wódki, 1 l wina, 5 l piwa.
  • Polacy jeżdżą na Ukrainę głównie po paliwo, papierosy i alkohol, choć także po tekstylia. Ukraińcy przyjeżdżają po wszystko, co można u nas kupić taniej. Wywożą nawet stare maszyny rolnicze, także konne, bo odradzają się u nich drobne gospodarstwa rolne.
  • Kilka godzin w 60-tysięcznym Kowlu, 70 km od granicy. Miasto jak miasto: stare, jeszcze nasze domki pomieszane z ukraińskimi blokami; kibel na dworcu ,,na stojaka'' i dyskotekowa, nowocześnie urządzona knajpka z doskonałym i tanim dla Polaka jedzeniem; typowo wschodni targ miszmasz na chodnikach, a zaraz obok zachodnie butiki; tu i ówdzie brudno, czysto na deptaku.
    Chyba boję się powrotu. Duszno jak piorun, otwieram okna. Z boku kopcą tiry. Zjawia się Ukrainiec i chce dwa złote opłaty ekologicznej. Daję, bo to się akurat płaci. Przy szlabanie - jak przy wjeździe - dostaję karteczkę z numerem rejestracyjnym auta.
    Znów kolejkowe dziwy i trzy sznury aut. Mijają minuty, godzina, dwie. Coraz bliżej bud pograniczników. Leje, prawdziwe urwanie chmury. Jeden z żołnierzy pyta, gdzie byłam i co wiozę. Nie rozumie, że nie mam nic poza dwiema butelkami ukraińskiej wódki. Dopytuje o papierosy i paliwo. Nie mam! Muszę otworzyć bagażnik, w sekundę jestem mokra, on zagląda tam, gdzie jest zapasowe koło. - Co widziałaś w Kowlu? - dalej jest podejrzliwy. Mówię o ładnym dworcu i cerkwiach. Nie dowierza, ale mnie zostawia.
    Parę metrów przede mną jakieś auto celnicy rozkręcają na śrubki.

    Nigdy więcej

    PRZEJŚCIE W DOROHUSKU

  • drogowe i kolejowe
  • na dobę przejeżdża 5 tys. osób (mogłoby 24 tys.), 2 tys. pojazdów (6 tys.)
  • Do budy pogranicznika dwa metry. Idę z paszportem, mundurowy przegląda i odsyła obok, do celnika. Ten pyta o papierosy, wódkę, paliwo. W końcu o Kowel, no bo jak mogę nic nie wieźć! Leniwym ruchem stawia stempel na samochodowej karteczce. Po wszystkim? Karteczkę oddaję przy szlabanie. - Nie masz drugiej pieczątki! - krzyczy wopista. Każe zawracać. Jezu! Pada, wieje, kartka wpada do wody. Wracam. Idę do celnika. Ten mówi, że jego stempel jest. Ruszam do pogranicznika z pierwszej budy. Jakby mu mowę odjęło. Ruchem głowy wskazuje... budę przy zupełnie innym pasie. Tu siedzi taki sam pogranicznik, o co więc tu chodzi?! Znów dostaję serię pytań, także o Kowel. W końcu na ociekającej wodą kartce ląduje drugi stempel. Przy szlabanie bierze ją inny żołnierz. - Czemu taka mokra?! Zaraz pojedziesz na koniec kolejki! - krzyczy.
    Mam dość.
    Już nie wściekam się na kolejkę po polskiej stronie i mijającą czwartą godzinę granicznego horroru. Nie ruszają mnie pytania polskiego celnika, jego zaglądanie do auta, zdziwienie turystycznym celem podróży i ochotą na zjedzenie ukraińskich pierogów. Cholera, przecież tak jeździ cały świat!
    Ale nie na Ukrainę.

    Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska