Tak wyglądają ich śniadania. Mariusz ledwo dziobie, bo nie za bardzo jeść, choć ma już dziewięć lat. Mama musi go karmić, a i tak połowa parówek zawsze zostaje na talerzu.
(fot. fot. Mariusz Kapała)
Życzeń z okazji dni matki dla pani Marzeny dziś nie będzie - dziewięcioletni Mariusz wypowiada jedynie pojedyncze sylaby…
Dlatego dziś Marzena Nowacka z Drzeniowa koło Cybinki będzie miała dzień jak co dzień. Zbudzi synka o 6.30. Zrobi mu śniadanie. Nakarmi parówkami. Potem przyjdzie nauczycielka Mariusza, który uczy się w domu. W dużym pokoju bloku, który pamięta PGR. Potem pójdą na pekaes. Mariusz - jak zwykle we wtorek - musi być u lekarzy w Zielonej Górze. Do Drzeniowa wrócą na 16.30. Droga do domu pół godziny zajmie, bo Mariusz wszystkie śmieci po drodze zbiera. Każdy kamień kopie.
Kolacja, kąpiel, bajka. I już będzie koniec dnia.
- Ojciec Mariusza zarzucał mi, że w odstawkę po porodzie poszedł. Że mi się pomieszało, gdzie słońce a gdzie ziemia. Że z bycia matką sobie sposób na życie zrobiłam - mówi pani Marzena. - Jak się czasami wkurzę, to żartuję, że zawiozę Mariusza ojcu. Niech zobaczy, jaki mam fajny sposób na życie. Ciągle w podróży.
Bo dziś pani Marzena jest z Mariuszem w Zielonej Górze. Wczoraj byli w Słubicach. W piątek znów jadą pekaesem do Zielonej Góry. Wszystkie wyjazdy są do lekarzy, bo Mariusz ma: nadpobudliwość, opóźnienie (ruchowe, emocjonalne i społeczne), padaczką oraz autyzm.
Życie zna takie przypadki
- Najczęściej bawimy się razem na balkonie, bo zdrowe dzieci uciekają z piaskownicy od Mariusza. Jakby był trędowaty, gorszy… Same tego sobie nie wymyśliły, musiały od swoich mam usłyszeć. Nie kłócę się z nimi o to, nie walczę, bo co mogę? - mówi pani Marzena. - Jest jedna pani Dorota, której dzieci są wobec Mariusza cudowne. Zawsze chcą się z nim bawić tłumacząc, że przecież on tak samo czuje, jak i one.
(fot. fot. Mariusz Kapała)
- Najważniejsze, że już ciepło jest. Najgorzej jesienią czy zimą na pekaes czekać. Tułać się po Zielonej Górze między wizytami u lekarzy czy śnieg, czy deszcz - wzdryga się na wspomnienie zimy pani Marzena.
- Mariusz ma w Zielonej Górze babcię i tatę. Pisałam z prośbą, czy nie moglibyśmy u nich czasami poczekać na autobus. Nawet słowem nie odpisali… A tak płakał, jak kazałam mu się wyprowadzić! A przecież wiedział, że może wrócić jak przestanie pić. On jednak o nas zapomniał. Papiery dotyczące Mariusza kazał sobie pocztą wysyłać, nawet zgody na konieczne operacje! To złożyłam wniosek o pozbawienie go praw rodzicielskich. Bolało, bo nie walczył. O, tu mam jego list do sądu.
W liście tata Mariusza z "całą mocą podkreśla", że nie będzie ingerował w wychowanie syna, bo ten niech wzrasta w spokoju. Jak dorośnie, pewnie sam ojca odnajdzie. Życie zna w końcu takie przypadki.
Z grubej teczki medycznych papierków wynika, że Mariusz nigdy nie dorośnie. Gdy miał pięć lat, był na poziomie rozwoju 2,5-latka.
- Sama wcześniej to lekarzom mówiłam, ale słyszałam, że przesadzam. Że syn owszem, nie siedzi, ale przecież żywy jest i się rusza - pani Marzena ciska obranym ziemniakiem do garnka.
Ja go nie pochowam
- Mariusz jest niesamodzielny, wszystko muszę przy nim robić - opowiada mama. - Muszę się mocno nagimnastykować, by rano wyszykować nas na czas. Cały tydzień wstajemy po 6.00, żeby zdążyć do lekarzy. Tylko środa, sobota i niedziela są wolne. Od rozjeżdżania, bo przecież gotować, prać i pilnować Mariusza trzeba.
(fot. fot. Mariusz Kapała)
- Doktor tylko powtarzał, że wad nie widzi - wspomina mama. - A potem, jak Mariusz miał już pięć lat, usłyszałam, że mam dać sobie spokój. Bo z tego mojego dzieciaka nic nie będzie. To ja powiedziałam, że albo da mi skierowanie do specjalisty, albo nie wyjdę z gabinetu. I zaczęłam syna leczyć. Lepiej późno niż wcale. Teraz marzy mi się, żeby z Mariuszem na dwutygodniową terapię pojechać. Muszę na to uzbierać.
Tyle że wszystkiego na życie pani Marzena ma 1.000 złotych miesięcznie - z gminy i funduszu alimentacyjnego, bo tata Mariusza (jak 80 proc. polskich ojców) nie płacił.
- W kwietniu wszystko wydałam na wyjazdy do centrum zdrowia dziecka w Warszawie. Do teraz mam kryzys i dół straszny - mówi pani Marzena.
- A ojciec Mariusza, bo to chyba on ostatnio nas mijał w drodze na pekaes, ma supersamochód, żel na włosach i słoneczne okularki. Na mnie każdy ciuch wisi, bo zjeść nie mam kiedy. Ale w jednym miał rację. Moje dziecko to całe moje życie. Raz mnie lekarze "pocieszyli", że Mariusz szybko umrze. Aż się zagotowałam. Tak, mój syn? Nigdy w życiu! To dziecko ma matkę pochować.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?