Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wadim Tyszkiewicz: - Władza mnie w ogóle nie kręci

(jan)
Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. Na początku roku został wybrany najlepszym samorządowcem w Polsce (ranking zorganizowało prestiżowe czasopismo "Wspólnota").
Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. Na początku roku został wybrany najlepszym samorządowcem w Polsce (ranking zorganizowało prestiżowe czasopismo "Wspólnota"). Filip Pobihuszka
- Praca samorządowca to życie w biegu. Żona żartowała, że uzależniłem się od adrenaliny i na emeryturze będę musiał ją aplikować sobie w ampułkach - opowiada Wadim Tyszkiewicz, którego wybrano najlepszym samorządowcem w Polsce

Wie pan kim jest Krzysztof Jarzyna ze Szczecina?
- Krzysztof Jarzyna...? Nie znam.

- To szef wszystkich szefów. Pytam, bo pan jest z kolei szefem: Nowej Soli, Zrzeszenia Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów Województwa Lubuskiego, Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Samorządowych, Lepszego Lubuskiego, teraz ten tytuł najlepszego samorządowca w Polsce... Medali też nie brakuje, ostatni to bodajże krzyż Pro Mari Nostro przyznany przez Ligę Morską i Rzeczną za ożywienie Odry?
- Prezydent RP przyznał mi też Złoty Krzyż Zasługi, ale od dwóch lat nie ma komu mi go oficjalnie wręczyć.

- Dlaczego?
- Nie wiem, leży do dziś w szufladzie, chyba u wojewody.

- Tak czy siak, nie za dużo tego splendoru?
- Splendoru? Nagrody to rzecz ulotna, dziś są, a jutro ich nie ma. A wspomniane "szefowanie" to przede wszystkim ciężka, wytężona praca.

- No właśnie, jak pan znajduje czas na te wszystkie funkcje?
- Czasami sam sobie zadaję to pytanie, czy jednak nie za dużo mam tych obowiązków, czy nie porywam się z motyką na słońce. Bo wiadomo, że akumulatory kiedyś się w końcu wyczerpią...

- Ile godzin sypia pan na dobę?
- Może nie chodzi o to, ile śpię, ale jak śpię. Praca samorządowca, a nie mówię tu tylko o sobie, jest często wyśmiewana, obrażana, podczas gdy my żyjemy problemami naszych gmin 24 godziny na dobę. Kiedyś sen był dla mnie przyjemnością, teraz jest męczarnią. Człowiek śni co chwilę o krzywym chodniku, inwestorze, czy innej kwestii, z którą trzeba się uporać...

- Stres?
- Bardzo duży. Wie pan, gdy człowiek bardzo mocno angażuje się w to co robi, to autentycznie przeżywa swoją pracę, myśli o niej co chwilę. A to musi w jakiś sposób odbić się w końcu na zdrowiu.

- Niektórzy od lat, przy okazji każdych wyborów, wysyłają pana do Warszawy. A tam, w Sejmie, jest posadka cieplutka, spokojna...
- Nie śpieszno mi ani do Sejmu, ani do Senatu, ani do Strasburga. Nie ukrywam, że miałem takie propozycje, ale się tam absolutnie nie wybieram. Moje życie i moja praca są związane tylko z Nową Solą. Koniec, kropka.

- W ogóle nie ma pan takich aspiracji?
- Nie mam. Bo mnie po prostu władza nie kręci. Owszem, nie eliminuję całkiem takiej opcji, kto wie, być może kiedyś, na starość... Ale ja stary się jeszcze nie czuję, a już na pewno nie na tyle, aby gdziekolwiek uciekać.

- Jak to? Przecież władza kręci każdego
- A widzi pan, a mnie w ogóle. Władza, i chcę to stanowczo podkreślić, nie interesuje mnie w żadnym stopniu. Od lat zaznaczam, że traktuję ją jedynie jako pewne narzędzie do osiągnięcia celu, jakim jest rozwój Nowej Soli i naszego województwa. Poza tym, jest dla mnie zbyteczna.

- To jak pan rządzi?
- Z pewnością nie jestem typowym szefem. Bo wiadomo, są osoby, które uwielbiają rządy same w sobie, lubią wywyższać się, czy nawet gnębić swoich podwładnych. To nie jest w moim stylu. Nigdy też nie załatwiłem nikomu pracy po znajomości. Mam swoje zasady.

- Ugrupowanie samorządowców pod nazwą Lepsze Lubuskie, którego jest pan liderem, będzie startować w najbliższych wyborach do sejmiku. Politycy zarzucają wam, właśnie to, że chcecie dorwać się do władzy.
- To bzdura, Lepsze Lubuskie nie powstało po to, aby dorwać się do władzy, ale po to, żeby rozwijać nasze województwo, to blok bezpartyjnych reprezentantów z szeroko rozumienego samorządu, także tego gospodarczego, czy rolniczego, którzy najlepiej znają problemy województwa. Jako jedyni wystartujemy z gotowym programem gospodarczym i samorządowym dla lubuskiego, który zresztą sam aktualnie piszę i który przedstawimy za jakiś czas. Ataki polityków świadczą o tym, że się nas boją.

- Łatwo narobić tak sobie wrogów?
- Politycy traktują jako wroga każdego, kto stwarza dla nich zagrożenie. Oczywiście, na co dzień wszyscy są przyjaciółmi, na korytarzu walą sobie misiaczki, ale już za chwilę, gdy tylko się odwrócisz, wbijają ci sztylet w plecy. Nie ma zresztą co ukrywać, że część polityków to ludzie po prostu nieudolni, którzy szukają tylko miejsca na listach, którzy w partii nie są dla idei, ale dla cukierków. I gdy mogą te cukierki stracić, zaczynają ostro walczyć.

- A pan lubi walczyć? Jest pan typowym fighterem?
- Myślę, że tak, powtarzam jednak, że dla mnie władza służy jedynie jako narzędzie do osiągnięcia pewnego celu. Na pierwszym miejscu zawsze będzie dla mnie Nowa Sól, potem województwo lubuskie i na końcu, choć nie chcę, żeby zostało to źle odebrane, Polska. Po prostu na to, co dzieje się na szczeblu krajowym, nie mam żadnego wpływu.

- Czy szef wszystkich szefów ma kogoś nad sobą?
- Można powiedzieć przewrotnie, że moją "szefową" jest moja żona. Z jej zdaniem zawsze się liczę i od niej na pewno dużo zależy.
- A jak pana "prezydentowanie" wpływa na życie prywatne?
- Wie pan, gdy ktoś traktuje swoją pracę jak misję, to, chcąc nie chcąc, wkracza ona także do życia prywatnego. Dla przykładu, pół ostatnich świąt spędziłem w domu na... przygotowaniu oferty dla jednego z potencjalnych inwestorów. Kilkadziesiąt godzin siedziałem nad tym, aby zrobić odpowiednie prezentacje, aby odpowiedzieć na sto bardzo szczegółowych pytań po angielsku. Zaangażowała się w to moja córka, która perfekcyjnie zna ten język, pomagała mi więc tłumaczyć. To jest właśnie ten ogrom pracy, której tak naprawdę nigdzie nie widać, która łatwo może pójść na marne, no bo przecież inwestor może wybrać inne miasto. Praca często towarzyszy mi więc także w domu.

- Ludzie zaczepiają pana na mieście? Chodzi pan sam. np. po bułki do sklepu?
- Oczywiście, ostatnio nawet jedna osoba pytała mnie zdziwiona: "a pan prezydent to tak sam chodzi po mieście, bez ochrony?". No chodzę, jak każdy inny, szary Kowalski.

- O.K., to jaki jest Wadim Tyszkiewicz w czasie wolnym od obowiązków?
- Niestety, ale coraz bardziej spięty. Tak naprawdę muszę chyba od nowa nauczyć się odpoczywać. Moja żona żartowała kiedyś, że jestem tak przyzwyczajony do życia w ciągłym biegu, że na emeryturze będę musiał kupować sobie ampułki z adrenaliną, by dozować ją w odpowiednich ilościach. Wtedy to byly żarty, ale dziś sam zauważam, że gdy nic się nie dzieje, to robię się niespokojny. Gdy siadam na kanapie, gdy jest zbyt cicho i człowiek ma chwilę tylko dla siebie, odzywa się stres, serce przyspiesza, ciśnienie rośnie... Dlatego m.in. kupiliśmy z żoną działkę na wsi. Ciężka praca fizyczna, to dobre ujście dla złych emocji.

- Największa przygoda życia?
- Oj, trudno wskazać jedną, konkretną. Tak naprawdę całe może życie to jedna wielka przygoda.

- To co ukształtowało pana charakter?
- Myślę, że śmierć mojej mamy. Miałem wtedy 19 lat, ojciec zmarł kilkanaście lat wcześniej. Z nieśmiałego chłopaka szybko zmieniłem się całkiem nie do poznania, zostałem w końcu sam, musiałem poradzić sobie jakoś w Warszawie, gdzie akurat wtedy studiowałem. Pamiętam, jak zakuwałem po nocach, żeby nadrobić zaległości do warszawiaków, którzy pokończyli lepsze licea, szkoły. W dzień z kolei myłem okna, sprzątałem mieszkania, zarabiałem na życie... Na trzecim roku wyjechałem z kolei do Austrii, gdzie pracowałem na budowie. Było ciężko, harowałem po 12-14 godzin na dobę. Pamiętam, jak po pierwszym dniu w pracy, wracałem tramwajem, by się wyspać. Nagle złapał mnie tak duży skurcz, że nie byłem w stanie się poruszyć, nie mogłem wstać z krzesła, by wysiąść na swoim przystanku... Zarabiałem na swój chleb. Później przyszły lata prowadzenia własnej firmy, zwiedziłem dzięki temu m.in. całą Azję. Miałem wiele sukcesów i porażek, które mnie ostatecznie ukształtowały.

- Doświadczenie w zarządzaniu firmą sprawdza się w samorządzie?
- Oczywiście. Prowadzenie działalności gospodarczej wiąże się przecież z dużym ryzykiem, podobnie jest z prezydenturą. A dobry menadżer, by wygrywać, musi ryzykować. Sztuką zarządzania jest też szybkie podejmowanie decyzji. Wiele rzeczy lubię ponadto robić sam, osobiście pilnuję różnych inwestycji, chodzę i nadzoruję poszczególne sprawy, wykonuję prezentacje dla inwestorów itd. Sam też np. prowadzę samochód podczas służbowych wyjazdów, by zaoszczędzić na kierowcy.

- No właśnie, lubi pan szybką jazdę?
- Niestety tak. Cały czas jestem w biegu. Czasami jest tak, że mam audycję w radiu w Zielonej Górze o 8.30, wyjeżdżam o 8.10, wchodzę pędem do studia i z marszu i zaczynam gadać. Cały czas na wysokich obrotach. To jest zresztą chyba to, o czym mówiliśmy, sam podświadomie szukam adrenaliny.

- Jest w tym biegu jeszcze jakieś miejsce na życie towarzyskie? Nie wiem, ma pan czas, żeby wyjść z kolegami na wódkę?
- Na razie pewną odskocznią jest dla mnie koszykówka, którą oglądam i której kibicuję, przyjaźnię się zresztą z właścicielem Stelmetu. Tak jak jednak mówiłem, muszę najpierw nauczyć się odpoczywać. Dlatego spore nadzieje wiążę ze wspomnianą działką na wsi. Całe wakacje pracowaliśmy tam ciężko z żoną, ziemia była bowiem zapuszczona od wielu lat. Ale właśnie taka praca sprawia mi przyjemność.

- Na emeryturze będzie pan więc rolnikiem?
- Rolnikiem nie, ale ogrodnikiem... Kto wie.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska