MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Walka z błotem i własną słabością, czyli jak przeżyłem wyścig MTB

Michał Iwanowski 0 68 324 88 12 [email protected]
Trasa wyścigu liczyła 24 km i biegła przez najwyższe wzniesienia Ziemi Lubuskiej.
Trasa wyścigu liczyła 24 km i biegła przez najwyższe wzniesienia Ziemi Lubuskiej.
Na starcie wyścigu rowerów górskich Łagów-Sieniawa, myślałem o rywalizacji ze 123 zawodnikami. Po kilku kilometrach wiedziałem już, że to jest walka z własną słabością.

A stawką nie jest to, kiedy dojadę do mety, ale czy w ogóle do niej dojadę. Dojechałem. Jako 57 zawodnik.

Rower górski kupiłem sobie jesienią. Nietypowo, bo po sezonie. Nowy nabytek sprawiał mi taką frajdę, że używałem go przez całą zimę. Też nietypowo, nawet w śniegu. Wiosną praktycznie przestałem używać samochodu do poruszania się po mieście. Wystarczały dwa kółka i aluminiowa rama. Latem wiedziałem już, że jak tylko nadarzy się okazja, to wezmę ten wehikuł i wystartuję w wyścigu.

Rozgrzewka Tegoroczny wyścig MTB Łagów-Sieniawa to już trzecia edycja. Rok temu zawodników było nieco ponad 70. Teraz było ich dwa razy więcej. Cykliści zjechali nawet ze Śląska, Wrocławia i wielu innych miast. Choć start zaplanowano punktualnie w południe, to już od rana na uliczkach Łagowa królowały rozgrzewające się grupki w kolorowych kaskach. Organizator wyścigu Edward Gralec rozgrzewać się nie musiał. Dzień wcześniej dwoił się i troił, by dopiąć imprezę na ostatni guzik. Trasę biegnącą przez mroczne knieje Łagowskiego Parku Krajobrazowego trzeba było dobrze oznakować. Zawodnikom wydać elektroniczne czipy, które mierzyły czas przejazdu. Porozstawiać ludzi na zakrętach całej 24-kilometrowej trasy, żeby zamroczeni wysiłkiem kolarze nie pogubili kierunków...

Start

Na linii startu policja, wozy strażackie, ekipy telewizyjne, wójt gminy i tłum kolarzy. Po starcie od razu ostry sprawdzian - kilometrowy podjazd asfaltem do Jemiołowa. Obok mnie poseł ziemi krośnieńskiej Marek Cebula próbuje wyrwać do przodu, ale w tym tłoku trudno znaleźć sobie niszę. W końcu peleton przerzedza się, a poseł Cebula - ku mojemu zaskoczeniu - wyrywa do przodu jak Lance Armstrong. Zobaczyłem go dopiero po ponad godzinie na mecie, gdzie był siedem minut przede mną.

W Jemiołowie kończy się asfalt, wjeżdżamy w piaszczyste i pełne kolein drogi parku krajobrazowego. Ale staram się nie zwalaniać tempa. Doganiająca mnie zawodniczka podczas próby wyprzedzania nagle podbija mi kierownicę, na sekundę tracę sterowność i omal nie ląduję w krzakach. Słyszę tylko okrzyk "przepraszam" i widzę znikające plecy dziewczyny. Gnamy dalej...

Sapanie

Na jakimś szóstym kilometrze łapię "drugi oddech". To znaczy, że nie słyszę nic, poza własnym sapaniem. I dziwię się, że mijający mnie zawodnicy nie sapią, tylko ja. A to dopiero przedsmak prawdziwego wysiłku...

Zaczyna się wspinaczka. Wiedziałem, że czeka nas jazda pod górę, na najwyższe wzniesienia Ziemi Lubuskiej (jedno 223, drugie 227 m n.p.m.). Ale nie wiedziałem, że są aż takie wysokie! Przerzutki idą w ruch, nogi też. Tylko płuca już prawie wyplute. Po kolejnych kilometrach mam już dość. Jak to się teraz mówi: kryzys. Marzę o tym, żeby ktoś znowu podbił mi kierownicę, tobym sobie wylądował w krzakach i leżał, leżał, leżał...

Tymczasem przede mną dzieje się coś dziwnego. Oto widzę plecy kilku zawodników, którzy na starcie wyprzedzili mnie z impetem i popędzili w dal. Teraz widzę ich w odległości kilku metrów. Są coraz bliżej. I też sapią.

To dodaje mi skrzydeł. Wyprzedzam ich.

Błoto

Krajobrazy wokół są piękne, choć nie ma za bardzo czasu, żeby się rozglądać. Trzeba patrzeć na strzałki porozklejane na drzewach, bo co chwilę zakręt. To już chyba połowa trasy, kiedy podjazdy łagodnieją. Znów można się rozpędzić. Na szczęście przy większych zakrętach stoją strażacy i z daleka pokazują kierunek.

Problem w tym, że trasa robi się bardzo błotnista. Dzień wcześniej mocno padało i to widać. Widać i niestety nie da się ominąć. Lepiej wycelować w sam środek kałuży, niż próbować sztuczek z nagłym omijaniem. Po to, żeby uniknąć poślizgu na błotnistych koleinach. Choć i tak rower tańczy mi w błocie. Założyłem antyprzebiciowe opony, żeby jakiś kolec akacji nie przerwał mi wyścigu w połowie. Ale nie mają one grubego bieżnika. I teraz, w błocie, płacę za to rachunek.

Jedna z kałuż ma jednak ok. 30 cm głębokości. Tego się nie spodziewałem. W jednej chwili moknę od kasku po pedały. Marzę o tym, by dojechać na metę. Nieważne kiedy.

Meta

Wpadamy znów na asfalt w Sieniawie. Myślę z ulgą, że to już ostatnie kilometry. Za mną wciąż gna kilku zawodników. Całkiem blisko. A z przodu długo, długo nikt. Trasa zbacza jeszcze z asfaltu na trawiasty dukt, a potem nagle wpadamy na wyboisty bruk i bardzo stromy zjazd pod zabytkowym wiaduktem w Łagowie. Pędzimy na złamanie karku, rower trzęsie się i trzeszczy w każdym spawie. W dole widzę już szpaler ludzi, policjantów i główną uliczkę Łagowa. Dopiero, kiedy jestem na linii mety, zdaję sobie sprawę z tej prędkości. Ledwo wyhamowałem. A co dopiero ci zawodnicy, którzy w liczbie 56 czekali już za linią mety?

Zwycięzca wyścigu - Krzysztof Maciejewski z Wrześni - przejechał trasę w 46 minut. Dla mnie to cud. Ja potrzebowałem na to 1.05 godziny. I to najbardziej wyczerpującej godziny w życiu. Ale od teraz żadna godzina nie będzie już bardziej męcząca. To jest prawdziwy atut tego wyścigu.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska