MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zabierz mój strach

BEATA BIELECKA (95) 758 07 61 [email protected]
Na koronie z płyty pilśniowej młodzież pisała swoje imiona. - To taki ślad po nas - mówi Bartek Żejno ze Słubic (z prawej).
Na koronie z płyty pilśniowej młodzież pisała swoje imiona. - To taki ślad po nas - mówi Bartek Żejno ze Słubic (z prawej). Sławomir Sajkowski
Gdy Maciek miał 12 lat, ojciec zlał go kablem. Bo chłopak nie wiedział, jakie miasto jest stolicą Polski. Teraz ma 20 lat i stale się uczy. Ale nie geografii. Uczy się tego, jak pozbyć się nienawiści do rodziców alkoholików.

Tydzień temu Maciek pojechał do Rokitna na rekolekcje trzeźwościowe dla młodzieży. - Jak patrzę na moje życie, różne rzeczy przychodzą mi do głowy. Czasami myślę, że prościej byłoby ze sobą skończyć albo zacząć pić. Wtedy przestałbym cokolwiek odczuwać - zaciska zęby. Ale po chwili łagodnieje. W kąciku oka pojawia się łza. - Może życie przestałoby wtedy tak boleć - mówi cicho.
W Rokitnie jest już siódmy raz, bo zawsze wraca stąd silniejszy. Tu dowiedział się, że alkoholizm rodziców jest chorobą. - Trochę mi teraz łatwiej próbować im wybaczyć - wyznaje.
Dzieciństwo - to był wieczny strach. Ojciec bił Maćka z byle powodu. Wszystkim, co miał pod ręką. Kablem, pasem, kijem. Rozbijał na nim butelki...
Maciek nikomu się nie skarżył. Ze wstydu. Ale jak miał 13 lat, nie wytrzymał. Pedagog ze szkoły załatwiła mu pogotowie opiekuńczo-wychowawcze. Znów koszmar. W domu lał go ojciec, tu znęcali się nad nim starsi chłopcy. Pół roku później zabrała go matka, bo odeszła od ojca. Ale też piła. Kiedyś, jak nie chciał dać jej pieniędzy na wódkę, usłyszał: - Żałuję, że ciebie urodziłam. Powinnam cię zabić.
- Wtedy zrozumiałem, że nie mam już nikogo - opowiada. Nie wie, co by zrobił, gdyby nie ksiądz z Gorzowa. Pomógł znaleźć miejsce w noclegowni, potem maleńkie mieszkanie. Namówił na wieczorowy ogólniak. - Ciężko mi, bo mam tylko 213 zł alimentów, a 200 wydaję na mieszkanie - opowiada Maciek. - Czasami uda mi się dorobić i jakoś sobie jednak radzę. Moje życie jest do wygrania. Ciągle w to wierzę.
Bardzo pomaga mu praca w dziećmi. Jest wolontariuszem w parafialnej świetlicy: - Mam dla kogo żyć. Ja tym dzieciom jestem potrzebny, ale one mnie jeszcze bardziej.

Zabierz mój strach

W sobotni ranek ławki w kaplicy przy Sanktuarium Maryjnym w Rokitnie są zajęte. Nastoletni narkomani i alkoholicy, dzieci poranione przez życie... Wszyscy, tak jak Maciek, szukają tu ratunku.
- Wiem, że jak człowiek nie może wytrzymać z samym sobą, we własnej skórze, to musi się naćpać lub napić - mówi ojciec Ryszard Sierański, który od 20 lat pomaga narkomanom na Śląsku. - Ja też kiedyś nie radziłam sobie z życiem. Miałem masę kompleksów, czułem się gorszy i myślałem, że już zostanę takim gównem, którego nikt nie będzie chciał. I wtedy spotkałem ludzi, którzy powiedzieli mi, że Bóg kocha za nic, że dla niego nie muszę być doskonały. Myślałem, że są jacyś nawiedzeni, ale im dłużej ich słuchałem, tym bardziej rozumiałem, że można od siebie uciekać w narkotyki, wódę, prostytucję, ale można też uciec do Boga. Wybrałem tę drogę. Dopiero wtedy zaakceptowałem siebie, nauczyłem się sobą cieszyć. Poczułem, że jestem kochany i to zmieniło całe moje życie. Przestałem się szarpać, nie musiałam więcej udawać. Bóg sprawił, że zachciało mi się żyć, bo dał mi pokój serca.

Jak do ładu z sobą dojść...

Wojtek ma 20 lat, ćpa od siedmiu. Z małymi przerwami. Rekord to dwa miesiące. Ciągle próbuje. I ciągle mu się nie udaje. - Nienawidzę siebie za to, że jestem taki słaby - mówi. Obiecał matce, że jak ona przestanie pić, on przestanie brać heroinę. Ona nie pije już trzy lata. On ciągle kłamie, że mu też się udało. Dwa razy chciał ze sobą skończyć. Poszedł na strych, wziął sznur, ale za każdym razem przypominał sobie, że samobójstwo to grzech. Czasem mu się marzy, że przestaje ćpać, poznaje fajną dziewczynę...
- Chciałbym mieć dom - mówi. Nie taki jak jego, w którym, odkąd pamięta, zawsze była wóda, a dwaj starsi bracia, jak się naćpali, nie dawali mu spokoju. Ale taki normalny dom, do którego chce się wracać. Dlatego ciągle próbuje rzucić ćpanie. - Może kiedyś mi się uda - mówi. - Nie wiem, czy Bóg jest. Nigdy do mnie nic od Boga nie doszło. Ale dzięki temu, że tu jestem, nie biorę już drugi dzień. Fajnie jest na czysto. Wszystko jest wtedy takie kolorowe - rozgląda się po parku przy sanktuarium. - Nie tak jak po heroinie, kiedy wpada się w ciemną, głęboką jamę.

Dotknij Panie moich oczu

W Rokitnie młodzież z klubów abstynenckich i przyparafialnych świetlic spotyka się dwa razy w roku. W maju pielgrzymują pieszo z krzyżami, które wbijają potem w ziemię przy kościele. Wypisują na nich imiona tych, którym się nie udało. Żeby przypominały, że zapić albo zaćpać można się na śmierć. We wrześniu przyjeżdżają na rekolekcje. W tym roku zostawią po sobie w kaplicy Braci Męczenników złotą koronę, na której każdy wpisał swoje imię.
- Chcą podkreślić: tu byłem, a mogłem być w tym czasie w knajpie albo na ulicy - tłumaczy Darek Cysarz, szef klubu abstynentów Pogranicze ze Słubic, który zorganizował tegoroczne rekolekcje. Przyjechało na nie około 80 osób. Z Gorzowa, Słubic, Międzyrzecza, Szczecina...
Cysarz jeździ z młodzieżą do Rokitna od sześciu lat. Gdyby ktoś powiedział mu kiedyś, że będzie wyciągał ludzi z uzależnień, nie uwierzyłby. Przez dziewięć lat sam pił, kradł, żył na ulicy. Uratowała go siostra Zofia Góras, która zimą znalazła go na progu słubickiego kościoła. Mało nie zamarzł. Opowiedział jej potem, jak w Berlinie nie jadł przez dwa tygodnie. Gdy spał na ławce, nieznajomy z kitką przyniósł mu kanapki i lemoniadę. Innym razem chciał skoczyć z mostu. Ściągnęła go jakaś kobieta. Potem rzucił się pod jadącego busa, ale nic mu się nie stało. Zakonnica wyciągnęła z tego jeden wniosek: Jesteś Bogu do czegoś potrzebny.
- Tym mnie budowała - wspomina Darek. - A gdy pytałem, jak mam sobie poradzić, pokazywała ołtarz i kazała się modlić. Potem zaczęła namawiać na odwyk. Od razu przyszło mi do głowy, że na pewno da mi kasę na bilet i będę miał za co chlać. Odprowadziła mnie na pekaes, odmówiła modlitwy, a ja na drugim przystanku wysiadłem i pomyślałem, że mi babka kochana życie uratowała - opowiada. Jak oszukał ją po raz drugi, rozpłakała się. - Zrobiło mi się strasznie wstyd i pojechałem na odwyk do Obrzyc - mówi.
Tam usłyszał, że jeden z terapeutów też kiedyś pił, o naparstek denaturatu na kolanach prosił, ale od 10 lat jest trzeźwy. Pomyślał, że może i jemu się uda. - Zaczęli mi mówić, że będzie jeszcze ze mnie człowiek, i to też mnie budowało, bo dotąd słyszałem tylko: złodziej, bandyta. O trzeźwieniu najwięcej dowiedziałem się w kiblu, podczas przerw w mitingach, jak wszyscy szli na papierosa. Na samym mitingu atmosfera była sztywna: paląca się świeczka, regulamin, który nie pozwala używać słów "my", "wy", "oni", ale jak tu gadać, jak człowiek musi uważać na to, co mówi.
A rozmawiać trzeba, bo inaczej człowiek się dalej męczy. Chociaż nie pije, ma trzy tony problemów, które nadal siedzą w środku.

Zacznij od nowa zacznij jeszcze raz

Odwyk to dopiero połowa sukcesu. Potem trzeba wyjść na zewnątrz...
- Psycholog kazał mi zrobić listę znajomych i postawić krzyżyk przy tych, którzy nie piją. Tylko z nimi mogłem utrzymywać kontakty - opowiada Darek. Jedyną osobą, którą zaznaczył, była siostra Zofia. - Mówię jej: tylko ty mi zostałaś, a ona na to, że dobrze. Że będę sprzątał świetlicę, pomagał przy dzieciach. Te dzieciaki też mnie uzdrowiły, bo jak zaczęły opowiadać o rodzicach pijakach, to nabierałem pogardy do picia.
Potem siostra Zofia namówiła go, żeby zaczął chodzić do klubu AA. Nie podobało mu się, że jest otwarty tylko w niektóre dni, w dodatku bardzo krótko. Zaczął to krytykować, więc zrobili go szefem. Teraz można tu zapukać o każdej porze dnia i nocy, bo klub jest obok starej pralni, którą Darek zaadaptował na swój dom.
- Jak próbowałem rzucić ćpanie, prawie stąd nie wychodziłam - przyznaje 17-letni Tomek, który nie bierze od trzech lat. - Bałem się nawet drogi do domu, bo wiedziałam, że zaraz znajdzie się jakiś kumpel, który mi ulży.
- W trzeźwieniu najważniejsza jest wiara, że człowiekowi się uda - wtrąca Darek. - W klubach abstynenckich mówimy, że wierzymy w siłę wyższą. Nie mówimy, że w Boga, bo chodzi o to, żeby dać szansę ateistom czy buddystom. Ale my wierzymy w Boga i dzięki temu jesteśmy silniejsi.
(Śródtytuły są fragmentami pieśni śpiewanych w Rokitnie przez młodzież)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska