Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakola i meandry: Rybka, wiosna i tradycyjna nasza majówka

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Zakola i meandry: Jak było na majówce
Zakola i meandry: Jak było na majówce Archwium
Pan Bogdan razem z żoną i dwiema parami wypróbowanych i tych samych od lat przyjaciół pojechali na majówkę nad morze, konkretnie do Kołobrzegu.

Pan Bogdan obserwując tłumy przelewające się, mimo zimna, po promenadzie zastanawiał się jak to z nami jest? Człowiek narzeka, marudzi na brak pieniędzy, drożyznę, niskie płace za ciężką pracę. Ktoś taki powinien albo siedzieć w domu, a jeżeli już chce coś gdzieś zwiedzać, to w pobliżu, czyli prawie bezkosztowo. Kiedy jednak ludzie siedzą sobie w zimie na spotkaniu towarzyskim i zerkają na majowy kalendarz zaraz zaczynają planować. Zapominają, że muszą i powinni, jeśli nie oszczędzać, to chociaż dostosować chęć fajnego wypoczynku do swoich możliwości. Potem już tylko trzeba stłumić wewnętrzny opór, zamówić hotel i czekać na wolne majowe dni. Ta przypadłość dotyka bardzo wielu ludzi, więc pan Bogdan i przyjaciele widzieli na kołobrzeskich ulicach samochody praktycznie z całej Polski. Kafejki i restauracje oczywiście pękały w szwach, gofry znikały w umorusanych bitą śmietaną ustach dzieciarni w wielką szybkością, ludność kupowała magnesiki-potworki na masową skalę. Pogoda była gastronomiczna, więc spacerowicze nie gardzili na przykład grzanym winem w cenie 12 złotych za kubeczek. U siebie w domu człowiek popukałby się w czoło. Tam bierze, kupuje i jeszcze mu smakuje.

Coś w tym jest myślał pan Bogdan spacerując z przyjaciółmi po Kołobrzegu, Człowiek wie, że go naciągają, ale godzi się na to i jeszcze w tym uczestniczy. Ale z drugiej strony wyobraźcie sobie przyjazd na kilka dni nad morze, w fajnym gronie, żeby się oderwać od codziennego kieratu, a potem siedzenie w hotelu, oglądanie telewizji, gotowanie obiadów i żeby było taniej, jedzenie przywiezionych zapasów. Nie, nie i jeszcze raz nie! Z tą myślą towarzystwo pana Bogdana wkroczyło pewnego popołudnia do smażalni ryb nad samym morzem. Dzień wcześniej byli na obiedzie w restauracji więc chcieli jakiejś odmiany, czegoś bardziej na ludowo. Zamówili po solidnym kawałku ryby, frytki i surówkę, do tego piwo i herbatę. Zamówienie różniło się tylko rodzajem ryby. Cena? Od 130 do 85 złotych! Ryba była na tekturowej tacce, do tego widelce i kubki plastikowe. Było zimo, wiało, a obok ryczał jakiś lekko już trafiony kuracjusz. Wracając do hotelu, gdzie w lodówce chłodziła się już butelczyna pomyśleli, że może mogli nie jechać tak daleko. Spotkać się, wypić sobie w domu, do tego zjeść smażoną rybę z marketu. Doszli jednak do wniosku, że tak fajne pewnie by nie było...

Zobacz też: Losowanie Lotto. Wygrane w Lubuskiem

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska