Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zarażone w szpitalu

SYLWIA MALCHER-NOWAK 0 68 324 88 70 [email protected]
Prawa noga Zuzi nie rośnie, więc do uda lekarze przytwierdzili śrubami specjalny sprzęt ortopedyczny. Sam but już nie wystarcza. Wszystko razem waży 2 kg!
Prawa noga Zuzi nie rośnie, więc do uda lekarze przytwierdzili śrubami specjalny sprzęt ortopedyczny. Sam but już nie wystarcza. Wszystko razem waży 2 kg! Sylwia Malcher-Nowak
Zuzia ma nóżkę krótszą o 10 centymetrów, Krystian o kilka. Nic ich nie łączy, poza tym, że cztery lata temu urodzili się w tym samym miejscu. I że zarażono ich gronkowcem. Sąd orzekł: winny jest szpital w Nowej Soli.

Dzieci przyszły na świat w styczniu 2001 roku. Zuzia urodziła się dzień przed Krystianem, jako jedno z bliźniąt. Dzieci leżały na tej samej sali. Wtedy szczęśliwe mamy nawet nie przypuszczały, że ich drogi jeszcze się skrzyżują. I że wspólnie będą walczyć ze szpitalem o odszkodowanie dla swoich pociech.


  • - Już w szpitalu Krystian był bardzo niespokojny - wspomina Halina Strzelec z Lipinek pod Sławą. - Ciągle płakał i płakał. Położne się dziwiły, lekarze zresztą też. Wszyscy jednak uznali, że po prostu taki jest.
    W domu było jeszcze gorzej. W wywiadzie położna środowiskowa napisała: niespokojny, płaczliwy, ma ropne zapalenie spojówek i pleśniawki w jamie ustnej.
    - Dwa tygodnie po porodzie wpadłam w panikę i wezwałam do domu pediatrę ze Sławy - opowiada Krystyna. - Pokazałam wtedy pani doktor zgrubienie w okolicy żeberek. Powiedziała, że pierwszy raz coś takiego widzi i dała skierowanie do poradni chirurgicznej. Wtedy Krystian już nie płakał. Nie miał sił.

  • - Zuzia od początku cały czas płakała, a jej siostra Ola nie - wspomina Dorota Nyk z Przemkowa. - Położne mówiły, że to normalne, bo dzieci są różne.
    Ale dziewczynka miała mocno podkurczone nóżki, a na jej prawym nadgarstku pojawił się guzek. - W domu położna powiedziała, żebym przykładała altacet - opowiada Dorota. - Tak zrobiłam, ale to nie był najlepszy pomysł. To zgrubienie zaczęło się rozpraszać.

  • Krystiana nie zdążył obejrzeć chirurg. Kilka dni po wizycie lekarki ze Sławy, rodzice wezwali w nocy karetkę. Chłopca zawieziono do szpitala we Wschowie, gdzie bez badania jeden z lekarzy stwierdził... kolki. I wypisał go do domu.
    Gdy na drugi dzień chłopiec dostał ponad 40 stopni gorączki, rodzice sami podjęli decyzje i zawieźli go do szpitala w Nowej Soli.
    Tu zrobiono mu badanie krwi - znaleziono Streptococus aureus MSSA. Chłopiec był zarażony gronkowcem złocistym. Miał posocznicę, a także ostre zapalanie uszu i stawu biodrowego. Trzy dni później pojechał na chirurgię dziecięcą w Zielonej Górze. Był tam prawie miesiąc.

  • - Kilka dni po wyjściu ze szpitala, Dorota zawiozła Zuzię do lekarza w Niegosławicach. - Mała była sina, charczała, od dłuższego czasu nic nie jadła, jej prawa nóżka całą napuchła - ze łzami w oczach opowiada Dorota. - Gdy zobaczył ją lekarz, krzyknął: Natychmiast do szpitala! Pani dziecko umiera!
    Zaczął się wyścig z czasem.
    - W szpitalu nie wiedzieli co jej jest - wspomina Dorota. - A potem słyszałam, jak na korytarzu kłóciło się kilku lekarzy. Jedni chcieli ją wieźć na intensywną terapię do Zielonej Góry, inni pożyczać jakieś urządzenia. Wpadłam w panikę.
    W nocy Zuzię na sygnale zawieziono do Zielonej Góry. O godz. 24.00 jedna z pielęgniarek powiedziała: Niech się pani modli...
    Rano było już wiadomo, że mała wygrała.
    Jeszcze w Nowej Soli dwukrotnie pobrano jej krew. W obu próbkach znaleziono Stectococcus aureus MSSA. Zuzia była zarażona gronkowcem złocistym, miała posocznicę. Potwierdził to posiew pobrany ze stawu biodrowego.
    Z intensywnej Zuzia trafiła na oddział chirurgii dziecięcej. Leżała tam w tym samym czasie, co Krystian.

  • Dzieci wypisano ze szpitala w
    stanie "ogólnym dobrym". Ale już wtedy było wiadomo, że ich kłopoty dopiero się zaczęły.
    Dziś Krystian ma jedną nóżkę krótszą o 2-3 cm. Nosi bucik z grubszą podeszwą i to wystarcza, by wyglądał jak zdrowy chłopiec.
    Zuzia nie miała tyle szczęścia. Jej prawa noga nie rośnie, więc do uda lekarze przytwierdzili śrubami specjalny sprzęt ortopedyczny. Sam but już nie wystarcza. Wszystko razem waży 2 kg! Dziewczynka przeszła już jedną operację biodra, które spustoszył gronkowiec - nie ma w nim panewki. Kolejne przed nią. Operację biodra, a może wydłużania nóżki będzie także miał Krystian.

  • W marcu 2001 r. Halina i Dorota spotkały się na oddziale chirurgii dziecięcej w zielonogórskim szpitalu. Decyzję podjęły niemal natychmiast: postanowiły podać do sądu lecznicę w Nowej Soli.
    - Urodziłyśmy w tym samym czasie, obie przez cesarskie cięcie - mówi Halina. - Leżałyśmy na tej samej sali, nasze dzieci zostały zarażone gronkowcem. To nie jest przypadek.
    - Było zbyt dużo zbieżności - dodaje Dorota.
    Sprawą zgodził się zająć adwokat z Nowej Soli Michał Sienkiewicz. - Trudno było znaleźć prawnika, bo sprawy tego typu nie są łatwe - dodaje Halina. - Mecenas Sienkiewicz nie wystraszył się i na dodatek nie zażądał od nas horrendalnego honorarium.

  • Matki żądają odszkodowania: dla Krystiana ponad 70 tys. zł, dla Zuzi - ponad 100 tys. zł. Pierwsza rozprawa odbyła się jeszcze w 2001 roku, ale dopiero w grudniu ub. roku Sąd Okręgowy w Zielonej Górze podjął decyzję. Biorąc pod uwagę opinie trzech biegłych, że najprawdopodobniejszym miejscem zarażenia była lecznica, wydał wyrok na korzyść dzieci.
    - Jest to wyrok wstępny co do zasady - wyjaśnia adwokat dzieci. - A to znaczy, że sąd uznał, że zakażenie nastąpiło w szpitalu. Taki wyrok jest prawomocny.
    Lecznica oczywiście się od niego odwołała, jednak Sąd Apelacyjny w Poznaniu apelację odrzucił.

  • Mirosław Czyżak, lekarza i zastępcy dyrektora szpitala w Nowej Soli uważa, że sąd wydał niesprawiedliwy wyrok. - Dzieci zarażono dwoma różnymi odmianami gronkowca - wylicza. - Szczep, który u nich wykryto praktycznie nie występuje w szpitalach. Tuż po pobycie dzieci u nas, personel przeszedł standardowe badania - u nikogo nic nie wykryto. Tego wszystkiego sąd nie wziął pod uwagę.
    Zdaniem Czyżaka, wszystko wskazuje na to, że do zakażenia doszło albo poza szpitalem, albo jeszcze w łonie matki. - Bez względu na to, gdzie leży prawda, to wielka tragedia dla tych dzieci - dodaje. - I jeśli taka będzie decyzja, szpital zapłaci odszkodowanie. Jesteśmy od takich spraw ubezpieczeni.

  • Niedawno odbyła się kolejna rozprawa. Tym razem sąd bada, jaki wpływ na kalectwo dzieci, miało zarażenie. Od tego zależy wysokość odszkodowania.
    - To już się ciągnie cztery lata - mówi zrozpaczona Halina. - Ile jeszcze?
    - A ja jestem cierpliwa - dodaje Dorota. - Najpierw wywalczę odszkodowanie, potem dożywotnią rentę dla córeczki.
  • Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska