Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zielonogórska Polonia

Redakcja
Kazmierz Lisowski, mając 27 lat przyjechał do Grünbergu  z Wielkopolski i rozpoczął pracę jako blacharz w zakładach Beuchelta, czyli powojennym Zastalu. Szybko jednak zrezygnował z pracy w fabryce i poszedł na swoje zakładając zakład blacharski. Szło mu dobrze skoro mógł kupić dom przy ul. Sienkiewicza, w którym zamieszkał.
Kazmierz Lisowski, mając 27 lat przyjechał do Grünbergu z Wielkopolski i rozpoczął pracę jako blacharz w zakładach Beuchelta, czyli powojennym Zastalu. Szybko jednak zrezygnował z pracy w fabryce i poszedł na swoje zakładając zakład blacharski. Szło mu dobrze skoro mógł kupić dom przy ul. Sienkiewicza, w którym zamieszkał. fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej
- Dziadek zmarł w tym budynku policji - podczas wizyty w Zielonej Górze pokazywał dom przy Meteorze wnuk Kazimierza Lisowskiego, przedwojennego przywódcy polskich rzemieślników. Starszy pan nie wytrzymał przesłuchania.

Zielonogórzanom ten budynek z policją się nie kojarzy. Pewnie, dlatego, że po wojnie służby bezpieczeństwa zajęły inne budynki. Kamienica, usytuowana przy przejściu z ul. Sobieskiego w kierunku pl. Powstańców Wielkopolskich, dziś jest mocno zapuszczona i czeka na nowego właściciela.
To właśnie na komendę policji wielokrotnie wzywany był Kazimierz Lisowski, prezes Towarzystwa Polskich Rzemieślników w Zielonej Górze, którym kierował przez prawie pół wieku. Założono je 27 lipca 1898 r. Nie była to wielka organizacja.

- Zachowały się dwie księgi protokołów z zebrań towarzystwa - mówi Izabella Korniluk, szefowa działu historycznego Muzeum Ziemi Lubuskiej. - Odnotowano w nim wszystkie spotkania od 1908 r. do 1935 r., kiedy Towarzystwo rozwiązano.
Niestety nie ma pierwszej księgi od momentu założenia. Nie wiadomo też jak było liczne, bo nie ma listy członków.

- Czytając te wpisy odnotowałam 93 nazwiska. Przy niektórych pisano, że osoba wstąpiła do związku. Przy innych nie było takich uwag. Nic też nie pisano o rezygnacjach z członkostwa - tłumaczy Korniluk.
W 25-tysięcznej Zielonej Górze nie była to duża grupa ludzi. Zajmowali się głównie swoimi sprawami, propagowaniem języka polskiego, z radością odnotowali odzyskanie przez Polskę niepodległości. W sprawozdaniach nie ma jednak wielkiej polityki. Z zapisków wynika, że zajmowali się drobnymi sprawami i nie ma jakiś akcentów antyniemieckich.

Polacy mogli sobie na wiele pozwolić. Kiedy w 1919 r. zielonogórska Polonia ufundowała sobie sztandar wypisała na nim polską nazwę miasta i "Boże błogosław Ojczyźnie naszej". Żeby nie było wątpliwości na drugiej stronie sztandaru, nad białym orłem pojawiło się: "Cześć Polsce".

Zło zaczęło się od Hitlera

Złe czasy przyszły po dojściu Hitlera do władzy. Towarzystwo nie miało już wielu członków, a atmosfera był jak najgorsza dla działalności mniejszości narodowych.

Dlatego na początku września 1935 r. rozwiązano Towarzystwo. Chociaż już nie istniało to policja nadal interesowała się jego 72-letnim prezesem wzywając go na przesłuchania.

Lisowski był tęgim mężczyzną. Chorował na serce. Ostatniej wizyty nie przeżył. Miał 72 lata. Nie wiemy czy go torturowano, czy zaszkodziły mu emocje. Serce nie wytrzymało. Policja wystawiła akt zgonu nr 293. "Władza miejscowej policji w Zielonej Górze ogłasza, że dawniejszy mistrz blacharski Kazimierz Lisowski lat 72, zamieszkały w Zielonej Górze Grosse Bergstrasse (ul. Sienkiewicza), urodzony w Piotrowie, pow. Śrem, wdowiec, w Zielonej Górze przy ul. Oberstrasse 5 w biurze Wydziału Kryminalnego zmarł 25 września 1935 r. w południe o godz. 12."

Wnuczek dziadka nie rozumiał

- Dziadek zmarł w tym budynku policji - podczas wizyty w Zielonej Górze pokazywał dom przy Meteorze jego wnuk Johanes Lisowski (rocznik 1929), który przed rokiem i gościem zielonogórskiego muzeum. Opiekowała się nim Izabella Korniluk.

Wnuk lidera zielonogórskiej Polonii mieszka w zachodnich Niemczech i... nie mówi po polsku. Nawet z dziadkiem, który często zajmował się wnukiem, rozmawiał po niemiecku.
Kilkulatek niewiele zapamiętał z tamtych czasów. - Wspomina dziadka jako towarzysza spacerów i sponsora cukierkowych zakupów - opowiada Korniluk. - Jednak kiedy pewnego razu konny wóz potrącił malca na ul. Sienkiewicza, dziadek wywołał potworną awanturę. Dzieciak nic z tego nie rozumiał, bo Lisowski senior krzyczał po polsku.

Do Zielonej Góry trafiali Rosjanie Ukraińcy, Francuzi, Włosi….

Szacuje się, że podczas wojny przez 25 tysięczną Zieloną Górę przewinęło się kilkanaście tysięcy cudzoziemskich robotników. Chwilami, co czwarty mieszkaniec miasta był cudzoziemcem.
Każdy robotnik przyjeżdżający do miasta miał zakładaną kartotekę w Urzędzie Pracy. W Archiwum Państwowym w Starym Kisielinie zachowały się karty pracy 3.156 osób. Przyjmuje się, że robotników było cztery razy więcej. Ok. 1/3 pracowników to byli Polacy.

Do Zielonej Góry trafiali Rosjanie, Ukraińcy, Francuzi, Włosi, Belgowie, Holendrzy, Czesi, Chorwaci, Słoweńcy, Rumuni, Węgrzy, Litwini, Łotysze a nawet jeden Hiszpan. W sumie obywatele 32 krajów. Częściowo byli to zwykli robotnicy, częściowo jeńcy wojenni najpierw zatrudnieni w firmach a później zwolnieni i zatrzymani w mieście.

Większość z nich trafiła do obozów pracy przy zakładach przemysłowych. Było ich 44. Różnej kategorii. Robotnicy mieszkający w obozach pracy mieli ograniczoną swobodę ruchów, ale mogli z nich wychodzić. W obozach pracy przymusowej nie było to możliwe.

- Nie wszystkie wymienione w dokumentach obozy były nimi w rzeczywistości - tłumaczy Zbigniew Bujkiewicz z Archiwum. - Po prostu pracodawca musiał zapewnić robotnikom miejsce pobytu. Często wynajmowano jakąś gospodę lub mieszkanie i tam instalowano robotników. Jeśli ktoś pracował u rzemieślnika mógł też mieszkać w domu właściciela.

Jednak wielkie zakłady miały swoje osobne obozy zazwyczaj położone niedaleko fabryki. Największy z nich założono przy ul. Urszuli tuż koło miejskich winnic. Należał do fabryki amunicji mieszczącej się w dzisiejszym Lumelu. Przed wojną w tym rejonie wybudowano baraki dla batalionu piechoty. Prawdopodobnie to w nich zorganizowano obóz kobiecy. Natomiast tuż koło stadionu znajdował się obóz dla mężczyzn. Kolejne duże obozy powstały przy ul. Winogrady (Beuchelt), Botanicznej (Opta-Radio), Dąbrowskiego (dwa obozy Christ u. Co i Gruschwitz) i Dąbrówki (Babrowski).

- Praca była tak zorganizowana, by jak najlepiej wykorzystać robotników. Babrowski np. zorganizował dwa obozy, z których każdy obsługiwał jedną zmianę - dodaje Andrzej Toczewski, dyrektor zielonogórskiego muzeum.

Podobnie było z żydowskim obozem pracy przymusowej prowadzonym przez SS. Przetrzymywane w nim kobiety tworzyły całą nocną zmianę w Deutsche Wollenwaren Manufaktur.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska