Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znamy dopiero 10 proc. gatunków roztoczy

Grażyna Zwolińska
Prof. Grzegorz Gabryś.
Prof. Grzegorz Gabryś. Kazimierz Adamczewski
Rozmowa z prof. dr. hab. Grzegorzem Gabrysiem, kierownikiem Katedry Zoologii na Wydziale Nauk Biologicznych Uniwersytetu Zielonogórskiego

- Co takiego jest w nauce, że poświęca się jej życie?
- Nauka to taka sfera, w której można odkrywać coś, czego do tej pory nikt nie odkrył, nikt nie wynalazł. Można też samemu kreować nowe wartości. To jest fascynujące, zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę, że właśnie obejrzeliśmy pod mikroskopem to, czego nikt przed nami nie widział, nie opisał, a więc jesteśmy pierwsi na świecie.

- A w Pana dziedzinie jest jeszcze wiele do odkrycia?
- Zajmuję się roztoczami. To drobne pajęczaki, które zaczęły być intensywnie badane dopiero, gdy zostały do tego dostosowane narzędzia optyczne. Owady badano wcześniej, bo po prostu są większe. Roztocze dopiero sto lat później stały się obiektem naukowego zainteresowania. Opisaliśmy ok. 50 tys. gatunków tych drobnych zwierząt, a szacuje się, że może ich być i pół miliona. A więc znamy dopiero 10 proc. Już to jest zapowiedzią tego, że jeśli pojedziemy w rejon, który jeszcze nie jest przyrodniczo zmieniony, to w Afryce, Australii, Europie Środkowej, nawet w Polsce, możemy odkryć nowy gatunek, którego nikt wcześniej nie opisał.

- I czuć się trochę tak, jak kiedyś czuli się odkrywcy nowych lądów?
- Właśnie. Nie tylko roztoczy to dotyczy. Tak jest też np. w przypadku nicieni. W dużej grupie nicieni glebowych opisanych zostało nie więcej niż 10 proc. W sumie opisaliśmy dotąd ok. dwóch milionów gatunków zwierząt, ale wydaje się, że jest jeszcze do odkrycia jakichś osiem do dziesięciu milionów. Nawet w tak wąskiej dziedzinie, jak entomologia, czyli nauka o owadach, czy akarologia, czyli nauka o roztoczach, jest ich jeszcze mnóstwo.

- A mimo to nie każdemu uczonemu, nawet bardzo zdolnemu i pracowitemu, dane jest bycie odkrywcą. Na ile ważne w nauce jest szczęście?
- Łut szczęścia jest bardzo ważny. Oczywiście pomagamy mu. Im więcej pracujemy, im więcej czytamy, tym mamy większą szansę tak ukierunkować swoje badania, aby trafić na coś ciekawego. Ale jak uczy historia odkryć, równie ważne bywają też odrobina szczęścia i przypadek. Odkrycie penicyliny było wynikiem, oprócz wytężonej pracy Aleksandra Fleminga, szczęśliwego zbiegu okoliczności. Klasycznym przykładem na rolę szczęścia w nauce jest też odkrycie DNA. James Watson i Francis Crick to szczęście mieli. Odkryli jako pierwsi tę strukturę, choć w wyścigu uczestniczyło wtedy wielu wybitnych uczonych. Jeden z nich, znakomity amerykański uczony Linus Pauling, był blisko, wybrał jednak troszkę złą drogę i to wystarczyło, że go wyprzedzono. To jest ten łut szczęścia, wspomagany przez pracowitość, oczytanie, zacięcie.

- Pan łutu szczęścia doświadczył. Odkrył Pan przecież nowe gatunki roztoczy.
- Badam te zwierzątka od początku swojej kariery naukowej. Zaczynałem ją w 1981 r. we Wrocławiu. To sporo lat. W swoim życiu opisałem wiele nowych gatunków. A nawet wiele rodzajów, jedną podrodzinę, a to już jest wysoki szczebel w hierarchii taksonomicznej. Moim imieniem nazwano też jeden z gatunków. Ale to są sprawy uboczne.
- Jednak satysfakcjonujące dla naukowca…
- To prawda. Jeśli ktoś chce naprawdę coś osiągnąć w nauce, musi wiele czasu na to poświęcić. Satysfakcja z odkryć jest najlepszą nagrodą za ten wysiłek. Dziś w nauce wiele się jednak zmieniło. Są inne zasady jej finansowania, więc wszyscy się śpieszą, żeby być pierwszymi. Kiedyś nie było takiego pośpiechu. Pośpiech i pogoń za grantami to nie jest dobra tendencja, zwłaszcza że trudno jest zaplanować efekt końcowy badań.

- Teraz taki Fleming, starając się o naukowy grant, musiałby pewnie napisać, że chce wykryć penicylinę.
- Musiałby napisać, co konkretnie chce osiągnąć, a to często jest niemożliwe. Dziś wygrywają kraje, które stać na duże finansowanie tzw. badań podstawowych. Tam spektrum badań może być tak szerokie, że coś w końcu z nich wyjdzie pozytywnego. Nie może być tak, że od razu planujemy efekt końcowy, bo tego nigdy nie uzyskamy w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli. Naukowcy z bogatszych krajów mają ten przywilej, że mogą planować nieco szerzej badania i nie są one tak restrykcyjnie oceniane. Ja nie mogę napisać, że opiszę siedem nowych gatunków, bo może będzie ich dziesięć, a może nie będzie żadnego. Badamy przecież coś, co jeszcze nie było zbadane, licząc, że dokonamy pewnego odkrycia. Ale czasami zdarza się, że nie dokonamy. Czasem wynik doświadczenia jest po prostu negatywny, ale on też jest ważny, bo zamykamy tę konkretną drogę, nie szukamy już w tym kierunku. Uważam, że podejście do nauki musi być bardziej swobodne. Nie należy utożsamiać nauki z praktyką. Zastosowanie osiągnięć naukowych w praktyce, to całkiem inna dziedzina. Natomiast same badania naukowe, tak w naukach ścisłych, jak technicznych, przyrodniczych lub humanistycznych, w swoim założeniu powinny mieć tylko aspekt poznawczy.

- Kiedyś była era uczonych, którzy w swoich pracowniach samotnie dokonywali odkryć. Dziś liczą się głównie zespoły.
- To prawda. Nawet systematyka, która kiedyś była mocno zindywidualizowana, już taką nie jest. Kiedyś badacze działali pojedynczo. Dziś rzadko można trafić na liczącą się naukowo "jednoautorską" pracę. Przeważnie jest dwóch, trzech, czterech autorów. Każdy z nich ma inny wkład, bo jeden człowiek nie jest w stanie opanować całości wiedzy z danej dziedziny. Ktoś kiedyś powiedział mądre zdanie: "Coraz więcej wiemy o niczym, a coraz mniej o wszystkim". I to jest trend nieodwracalny, ponieważ napływ informacji jest ogromny. Wprawdzie dotarcie do nich jest dziś łatwiejsze, bo mamy Internet i nowe technologie gromadzenia ściągniętych informacji, ale ktoś musi je przecież wcześniej wyselekcjonować, ocenić przydatność.

- Pan również pracuje w zespole?
- Kiedy w 2001 r. przyszliśmy z Wrocławia na zielonogórską uczelnię wraz z moją żoną, też biologiem, początkowo działaliśmy w strukturach Instytutu Biotechnologii i Ochrony Środowiska. Potem wydzieliliśmy się z grupą pracowników naukowych, jako Wydział Nauk Biologicznych. Taka była potrzeba. Uniwersytetowi, oprócz skrzydła humanistycznego i technicznego, konieczny był ten przyrodniczy środek. W ramach tego nowego wydziału powstała też katedra zoologii. Są w niej trzy zespoły naukowe. Jeden z nich, akarologiczny, zajmuje się roztoczami. Drugi, teriologiczny, to zespół zajmujący się badaniem ssaków - ważny, bo w woj. lubuskim ta grupa zwierząt jest słabo poznana. Trzeci zajmuje się fizjologią zwierząt. Wszystkie badania są wkładem w poznanie bioróżnorodności środowiska. Powodują one i to, że znacznie rozszerzamy też inne dziedziny wiedzy. Badając roztocze, opisując nowe gatunki, stwierdzamy, w jakim środowisku występują, wzbogacamy wiedzę ekologiczną. Poszerzamy też naszą wiedzę o tym, jak są one rozmieszczone na świecie, czyli zoogeografię. Mówiąc krótko, systematyka, która jest podstawą badań, jakie prowadzę, jest jedną z cegiełek, dających nam szerszy obraz powiązania między gatunkami. Dziś to bardzo istotny trend w nauce, określany mianem koewolucja: powiązania np. między pasożytem, a jego żywicielem, między organizmem fitofagicznym, czyli roślinożernym, a rośliną, na której on żeruje.

- Można to czasem wykorzystać w praktyce?
- Oczywiście. Takie badania mogą mieć też praktyczne przełożenie w medycynie, weterynarii, leśnictwie czy rolnictwie. Czasem przypadkowe odkrycie może ujawnić gatunek groźny dla ludzi czy zwierząt domowych. Wśród roztoczy jest bardzo wiele pasożytów. Mogą one przenosić choroby na ludzi i zwierzęta. Wystarczy powiedzieć choćby o boreliozie przenoszonej przez kleszcze. Już nieraz się potwierdziło, że badania naukowe, które początkowo wydają się czysto teoretyczne, w pewnym momencie mogą bezpośrednio wpływać na nasze życie.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska