Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zobaczyłem dwa światy

RAFAŁ DARŻYNKIEWICZ
Żużlowe szkiełko.

"Do Bydgoszczy będę jeździł, a tu nie będę kupował" - ten fragment z nieśmiertelnej komedii "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" Stanisława Bareji, świetnie pasuje jako posumowanie minionego żużlowego tygodnia. Dwa światy widziałem w miniony weekend. Ten pierwszy w Bydgoszczy, podczas Grand Prix Polski. Nieprzebrane tłumy kibiców w biało-czerwonych barwach. Radosnych, uśmiechniętych, czekających na żużlowe święto i triumf Polaka. Były też dziesiątki nieszczęśników z kartkami "kupię bilet" czekających na swoją szansę. W sobotę możliwości mieli mniej, niż daje totolotek. Dla nich kolejna nadzieja, by obejrzeć Tomasza Golloba ogrywającego światową elitę pojawi się dopiero za rok.
Ten drugi, inny świat widziałem następnego dnia w Zielonej Górze. Niby Winobranie, niby święto, a w okolicach stadionu żużlowego cicho i smętnie. Grand Prix Challenge to tylko przedsionek żużlowej elity, ale impreza to przecież rangi światowej w dodatku z udziałem lokalnego matadora Grzegorza Walaska. Dla kibica nie był to argument. Na trybunach pustki, zimno szaro i ponuro. Taka - nikogo nie obrażając - Zachodnia Liga Młodzieżowa. Gdzie podział się ten wspaniały doping? Gdzie ten falujący tłum, który zachwyca od lat każdego odwiedzającego stadion przy ulicy Wrocławskiej? Co się stało z wiernymi kibicami, którzy w większej liczbie potrafili pojechać do Leszna, Gorzowa, przed rokiem do Bydgoszczy czy kilka lat temu śladem Andrzeja Huszczy do Piły, gdy niezniszczalny i niezatapialny startował w... Grand Prix Challenge?

Speedway Ekstraliga, pierwsza liga, liga angielska i szwedzka wreszcie Grand Prix i niemal wszystkie inne imprezy żużlowe. Kto wie, czy już niedługo na antenach polskich telewizji wzorem Formuły 1 czy skoków narciarskich nie pojawi się bezpośrednia relacja z kwalifikacji i treningów. Żużel stał się sportem telewizyjnym aż nadto. Wprawdzie wszystko obejrzeć trzeba mieć czas i zasobny portfel, ale dla żużlowego kibica w kapciach czasy mamy złote.

Co cieszy i raduje "człowieka żużlowego" siedzącego w ciepłym wygodnym fotelu przed telewizorem, martwi klubowych skarbników. Wszechobecność telewizji jest dyżurnym wytłumaczeniem niskiej frekwencji na stadionowych trybunach, a co za tym idzie dziur w klubowych budżetach. Tak przyjęto i tej tezie wszyscy pozostają wierni.

To pójście na łatwiznę, które prowadzi w ślepą uliczkę. Może warto, by zwolennicy "wyświechtanych" argumentów wyszli zza szyby. Proponuję zdjąć różowe okulary, zarzucić na różowe koszule coś cieplejszego i zedrzeć zelówki w pięknych lakierkach chodząc po mieście. Daleko nie jest, czasem warto posłuchać o czym szumią zielonogórskie winnice.

Taki spacer przed piątkiem, niektórym się przyda. Zresztą nie tylko zielonogórzanom go polecam. Dotlenić powinni się także w Lesznie. W okolicach stadionu Alfreda Smoczka jeszcze słychać echo ostrych wymian na linii Jarosław Hampel - klan Kasprzaków, a już pojawił się kolejny punkt zapalny. Tym razem do akcji wkroczyła rodzina Pawlickich, biorąc na cel Czesława Czernickiego. Prezes Józef Dworakowski Unię z bagien wyciągnął, teraz musi posprzątać na dworze królowej. Czy zdąży przed piątkiem? Kłopoty mają też w Częstochowie. Do odrobienia strata wcale nie mała, a na głowie kolejny problem. Nicki Pederesen, Greg Hancock i Sebastian Ułamek pojadą w Grand Prix 2009. Kogo skreśli Marian Maślanka? Spokój tylko w Toruniu. Tam są pewni na beton. Tylko, że pewność niejednego już zgubiła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska