Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żona obwinia lekarzy o śmierć swojego męża

Małgorzata Trzcionkowska 518 135 502 [email protected]
Ewa Korytko z rozpaczą patrzy na grób męża. Nie może uwierzyć, że nie wróci on już do rodziny.
Ewa Korytko z rozpaczą patrzy na grób męża. Nie może uwierzyć, że nie wróci on już do rodziny. fot. Małgorzata Trzcionkowska
38-letni Jerzy Korytko był pełnym życia człowiekiem, mężem i ojcem trojga dzieci. Jego żona Ewa podkreśla, że mógłby żyć, gdyby lekarze od razu przyjęli go szpitala i nie bagatelizowali wysokiej gorączki. Powiadomiła prokuraturę.

Jerzy Korytko z Witoszyna Dolnego (gm. Wymiarki) zmarł 9 grudnia. Pozostawił niepracującą żonę Ewę, 18-letnią córkę Natalię, 14-letnią Paulinę i pięciomiesięcznego syna Szymona. Jego rodzina nie ubrała w tym roku choinki, nie chciała nawet urządzać świąt. Żona ma wielki żal do lekarzy ze 105. Szpitala w Żarach i żagańskiego szpitala powiatowego. Mówi, że przez nich jej mąż umierał przez cały tydzień. Gdy w końcu trafił na oddział intensywnej opieki medycznej w Nowej Soli, było już za późno.

Zaczęło się od wirusa

Wirusa przyniosła ze szkoły do domu Paulina. Kaszlała i kichała, ale obyło się bez antybiotyków. Po niej zachorował Jerzy. 2 grudnia położył się do łóżka. - Miał 40 stopni i duszności - mówi łamiącym się głosem kobieta. - Podałam mu leki i próbowałam ostudzić domowymi sposobami. Gdy to nie pomogło, pojechaliśmy do lekarza rodzinnego. Z uwagi na jego chore serce lekarka wypisała skierowanie do szpitala.

W 105. szpitalu wojskowym zrobiono panu Jerzemu prześwietlenie klatki piersiowej i badania krwi. Lekarz ocenił, że na zdjęciu nie widać zmian. Przepisał mu flegaminę, rutinoscorbin i paracetamol, po czym odesłał do domu. Wieczorem Jerzy znowu dostał wysokiej gorączki. W ustach miał krew. Zrozpaczona żona zadzwoniła po pogotowie. Musiała przekonywać dyspozytorkę, że przyjazd jest konieczny. Karetka zabrała go do żagańskiej lecznicy. Jednak lekarz dyżurny zdecydował, że leczenie szpitalne nie jest konieczne. Chory musiał samodzielnie szukać transportu do odległego o 20 km Witoszyna.

- Nad ranem przywiózł go brat z bratową - płacze pani Ewa. - Wyglądał jak duch, był kompletnie wycieńczony. Znowu dostał 40 stopniowej gorączki.

Droga przez mękę

Rano zrozpaczona żona znowu zawiozła Jerzego do lekarza rodzinnego. Dostał zastrzyki, ale ciągle miał gorączkę. W nocy 6 grudnia w ustach miał bardzo dużo krwi. Kobieta znowu wezwała pogotowie. Tym razem został przyjęty do żagańskiego szpitala, na pulmonologię. Tam był intensywnie leczony, ale w ciągu niespełna trzech dni jego stan się pogorszył. W nocy z 8 na 9 grudnia został przewieziony na intensywną terapię do Nowej Soli, gdzie zmarł.

Na karcie zgonu lekarz podał przyczynę śmierci: ostre zapalenie płuc, podejrzenie zapalenia osierdzia. - Jak go przewozili, był już bardzo słaby, ale mówił załodze karetki o swojej rodzinie i o małym synku, którego chce jeszcze wychować - mówi głuchym głosem pani Ewa. - Chciał przeżyć jeszcze tylko ze 20 lat, żeby doprowadzić Szymonka do dorosłości.

J. Korytko w wieku 2 lat zachorował na serce. - W wieku 11 lat przeszedł operację serca i miał założoną zastawkę aortalną. Teraz powinien przejść kolejną operację z wymianą zastawki na nową, ale z tym zwlekał - mówi jego żona. Koledzy ze szkoły wspominają, że wiedzieli o chorobie Jurka - Nie mógł tak, jak inni ćwiczyć na wuefie - tłumaczy Krzysztof.

Chore serce nie przeszkadzało mu jednak w aktywnym życiu. Pięknie malował, był "złotą rączką" i tworzył wspaniałe projekty architektoniczne. Pozostawił po sobie niedokończony remont domu, z pięknym, oryginalnym wnętrzem. Pani Ewa pokazuje drewniany bar wykonany przez męża. - Ten krzywy dąb przywieźliśmy z lasu. Potem go szlifował i malował. Efekt jest wspaniały - kobieta z czułością dotyka drewno. Córka Natalia wspomina, że tata pięknie malował.

Bo była świńska grypa

Marek Femlak, zastępca dyrektora 105. Szpitala w Żarach, rozmawiał z lekarzem, który odesłał J. Korytko do domu. - Zdjęcie rentgenowskie i wyniki badań nie były niepokojące - wyjaśnia. - Na oddziale mieliśmy przypadki z podejrzeniem świńskiej grypy, z tego powodu lekarz podjął decyzję o obserwacji pacjenta w domu, żeby go nie narażać na zakażenie.

M. Femlak dodaje, że jest mu bardzo przykro z powodu śmierci człowieka. Zastrzega, że dyrekcja uczula lekarzy, aby zawsze przyjmować pacjentów, u których może nastąpić zagrożenie życia. W żagańskim szpitalu personel zastrzega, że informacji prasie może udzielać jedynie dyrektor i jego zastępca. Lekarz naczelny Robert Mycek nie wie, co się działo z panem Jerzym przed przyjęciem go na pulmonologię. Na oddziale był leczony antywirusowo, a gdy jego stan się pogorszył, został przewieziony na intensywną opiekę. Mycek zastrzega, że niektóre oddziały od dwóch - trzech miesięcy mają wyczerpane limity. Planowe zabiegi są przesuwane na następny rok, ale chorzy, których życie może być zagrożone, są przyjmowani bez ograniczeń.

Lekarzom jest przykro, ale nie potrafią powiedzieć, dlaczego pacjent zmarł. Ewa Korytko skierowała do prokuratury skargę na szpitale w Żarach i w Żaganiu. Jest przekonana, że mąż mógłby żyć, gdyby był należycie i szybko leczony. - Otrzymaliśmy wniosek rodziny i podjęliśmy postępowanie z urzędu. Sprawdzamy, czy doszło do narażenia pacjenta na bezpośrednią utratę życia lub zdrowia - informuje Anna Pierścionek, prokurator rejonowy w Żaganiu. Grozi za to do trzech lat pozbawiania wolności. Postępowanie jest toczone "w sprawie", a nie "przeciwko" komuś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska