Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zostałem znanym polskim hydraulikiem

Przemysław Piotrowski 0 68 324 88 69 [email protected]
Na Rockefeller Building. Za mną z prawej strony dolny Manhattan, za rzeką Brooklyn (z lewej górnej strony).
Na Rockefeller Building. Za mną z prawej strony dolny Manhattan, za rzeką Brooklyn (z lewej górnej strony). fot. Przemysław Piotrowski
Wylatując do USA miałem trochę mieszane uczucia. Wybierałem się całkiem sam na amerykański uniwersytet i nie wiedziałem czego się do końca spodziewać.

Za bilet zapłaciłem zaledwie 280 dolarów: Berlin - Dusseldorf - Nowy York. Na lotnisku odebrał mnie mój przyjaciel Tomek. Spędziliśmy kilka dni na miejscu, ale czas było lecieć do Charleston w Południowej Carolinie.

Szybko i za darmo

W New Jersey mieszka również koleżanka Natalia, która jest stewardesą w jednej z amerykańskich linii lotniczych i załatwiła mi za darmo bilet, tzw. "stand by". Wpakowałem się w malutki samolocik i poleciałem. Wysiadłem, wziąłem taksówkę i dojechałem na uniwerek. Oczywiście zaczęły się problemy. Byłem spóźniony kilka dni, dlatego nie było już miejsc w akademikach. Ostatecznie gdzieś mnie wcisnęli. Załatwiłem sobie wszystkie przedmioty i zaczęło się.

Nie znalazłem pracy

Zajęcia były całkiem fajne, bo w końcu uczyłem się tego czego chciałem, czyli dziennikarstwa. Trzeba było znaleźć szybko pracę, bo życie z amerykańskimi bogatymi dzieciakami kosztuje. To była mała mieścina, wypełniona antykwariatami, sklepami ze złotem i galeriami obrazów. Nie tego się spodziewałem. Nie mogłem znaleźć knajp, gdzie mógłbym postać za barem jak w Hiszpanii czy Anglii, bo takich po prostu nie było. Szok. Wokół campusu nie było się gdzie dobrze zabawić. Prac dziennych nawet nie szukałem, bo miałem zajęcia. Mijały tygodnie, a ja nie mogłem znaleźć żadnej roboty. A pieniądze leciały...

Po dwóch miesiącach decyzja. Zostawiam to i lecę do Nowego Jorku. Żałowałem, że nie mogłem wypełnić do końca umowy i skończyć zajęć na uniwersytecie, ale nie miałem wyjścia. Nie do końca tak miało być. Poleciałem.

Polski hudraulik

Ponieważ straciłem sporo pieniędzy, musiałem jak najszybciej zacząć pracę. I to najlepiej dobrze płatną. Zamieszkałem pierwsze dni u Tomka, a on wykonał kilka telefonów i już nie musiałem się martwić. Chciałem bar, ale on polecił mi pracę na budowie. Bo podobno dobrze płatna. Nic nie umiałem, ale co mi tam. Pomyślałem, że spróbuję. Chyba miałem farta, bo trafiłem do kapitalnej ekipy. Głównie Polacy, Meksykanie i Portorykańczycy. Zostałem znanym "polskim hydraulikiem". Mój totalny brak wiedzy w tym fachu nadrabiałem językiem hiszpańskim. Jak wiadomo większość Polaków w Nowym Jorku nie mówi po angielsku, a już tym bardziej po hiszpańsku. Często pracownicy po prostu nie mogli się dogadać, więc ja zostałem tłumaczem.

Rury, wanny i inne

Szybko wynająłem mieszkanie na Ridgewood, poddzielnicy na pograniczu Brooklynu i Queens. Do pracy miałem jednak jakieś 20 km (Nowy Jork to olbrzymia metropolia) i aby dojechać na godz. 7.00 musiałem wstawać już koło 5.30. Wskakiwałem w metro, dwie przesiadki i byłem na miejscu. Pracowaliśmy do 16.00. Rury miedziane, stalowe, do wody, do gazu. Systemy przeciwpożarowe, gazowe, biały montaż (wanny, umywalki, toalety). Cięcie, skręcanie, montowanie, lutowanie - nic z tych rzeczy nie potrafiłem zrobić. Ale to okazało się nie takie trudne i już po kilku tygodniach zacząłem rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. No i zarobki. W tej pracy płacą naprawdę dobrze. Zarabiałem po 700-800 dolarów tygodniowo. W knajpie mógłbym o tym pomarzyć.

Bardzo tanie życie

Mijały miesiące. Wkręciłem się, choć mimo dobrych zarobków, tej pracy nie "kochałem". Ale gdy dostawałem co tydzień piękny czek, humor mi się poprawiał. Co ciekawe w USA system wypłat jest bardzo interesujący. Pracownik dostaje czek, który potem realizuje w... bankomacie. Dodając do tego, że codzienne życie jest bardzo tanie (duży obiad, w dobrej knajpie, w praktycznie każdej kuchni na świecie, można zjeść za 7-10 dolarów), można było żyć na całkiem fajnym poziomie. Oczywiście życie nocne, to już inna sprawa i eskapady na Manhattan kosztowały już znacznie więcej. Tym bardziej, że w Nowym Jorku jest wszystko i jeśli czegoś nie ma, to nie ma chyba nigdzie na świecie. Więc pokus nie brakowało.

Ale czas było wracać, bo życia bez "zielonej karty" uprawniającej do stałego pobytu i pełnych praw, sobie nie wyobrażałem. Wiza studencka się kończyła, więc zapakowałem się w samolot i wróciłem. Korci mnie teraz tylko jedno, marzenie, jakim jest Rio de Janeiro.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska