Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużlowe szkiełko: Żużel na kaca (piłkarskiego)

Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz
Rafał Darżynkiewicz archiwum GL
Wstałem. Nawet bez problemów. Miłość do żużla zwyciężyła, a pomógł bez wątpienia ukraiński kac. Biało-czerwony duet szybko i łatwo zaleczył piłkarskie rany piątkowego wieczoru. Początkowo jednak nic nie zapowiadało, że Grand Prix Nowej Zelandii jest słusznym wyborem.

Pierwsze trzy serie można było odpuścić, a w program wpisać punkty według klucza wyznaczonego przez pola startowe. Kto najbliżej krawężnika wygrywa, ten stojący pod bandą jest ostatni. Nuda. Z czasem wszystko się wyrównało i było ciekawie.

Jarosław Hampel i Tomasz Gollob w najlepszy z możliwych sposobów zgłosili aspiracje do tytułu mistrzowskiego. Otwarcie sezonu palce lizać. Teraz przed elitą powrót do Bydgoszczy. Nasi będą faworytami.

W czołówce nic się nie zmienia. W ósemce, poza zaskakująco skutecznym Taiem Woffindenem, żadnych niespodzianek. Braku Jasona Crumpa nie zauważyłem i tylko Nielsa Kristiana Iversena mi żal. Przed rokiem Duńczyk miał sezon życia, ale nie było go w elicie. O medalu, a może nawet tytule mistrza świata "Puk" mógł tylko pomarzyć.

Teraz stał się pełnoprawnym uczestnikiem cyklu i zabrakło go w półfinale. Iversen wcale nie jeździł słabo. Postanowił profilaktycznie zadbać o kości swoje i "Tajskiego". Zapłacił wykluczeniem. Decyzja sędziego mogła i powinna być inna. Taka kontrowersja na początek. Zresztą cała robota Chrisa Ackroyda w Nowej Zelandii pozostawiała sporo do życzenia.

Wątpię bowiem czy sędzia rodem z Wysp Brytyjskich wiedział, co to jest start stojący. Dwadzieścia trzy wyścigi i za każdym razem - nawet w biegach powtarzanych - żużlowcy "uciekali" arbitrowi.

Zostawmy Grand Prix. Liga zacznie się później i bardzo dobrze. Wprawdzie Lany Poniedziałek będzie taki trochę nie typowy, ale jeśli czekaliśmy prawie pół roku możemy poczekać jeszcze sześć dni. Decyzję - spodziewaną - podjęły żużlowe władze.

Wprawdzie chwilę wcześniej prezes Speedway Ekstraligi zasłaniał się regulaminem, ale zwyciężył rozsądek. Dla Wojciecha Stępniewskiego to pierwszy sezon w nowej roli. Nikt nie mówił, że będzie miał łatwo. Na razie wyraźnie ma pod górę i nie tylko pogodę mam tutaj na myśli.

Opóźnienie wiosenne, a w efekcie przesunięcie pierwszej kolejki, największą euforię wywołało w Gnieźnie. Beniaminek wbrew niepisanej tradycji - inauguracja z mistrzem - mecz otwarcia miał odjechać z wrocławianami. Nie trzeba być prorokiem, żeby stwierdzić, że spotkanie głównych kandydatów do spadku to miał być mecz za sześć punktów.

Dla Startu potknięcie czyli porażka mogła oznaczać szybki zjazd do niższej klasy. Sukces wrocławian miał dać nadzieję, że sezon wcale nie musi zakończyć się tak jak niemal wszyscy przewidują. Inauguracja, presja i do tego mecz prawie o wszystko. Dzięki zimie tego scenariusza w Gnieźnie uniknęli. Zaczną w Bydgoszczy.

I tu sytuacja się odwraca. Jeśli Start wygra, to złapie wiatr w żagle i czarny scenariusz pisany beniaminkowi może być tylko nic nie wartą papierową prognozą. To bydgoszczanie muszą wygrać. W takie wróżenie można się bawić. Każdy mecz w tym sezonie jest meczem o wszystko. Z niecierpliwością czekam na inaugurację.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska