Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"2012" - koniec świata po hollywoodzku

(map)
Fot: Materiały promocyjne filmu 2012
Przedpremierowy, specjalny pokaz najnowszego filmu Rolanda Emmericha (znanego m. in. z takich obrazów, jak "Dzień Niepodległości" czy "Pojutrze") odbył się w nocy z 10/11 listopada w zielonogórskim Cinema City i trwał do godziny 3 rano. Wrażenie? Tak oszałamiającego filmu katastroficznego na pewno długo nie obejrzymy!

A wszystko dlatego, że Emmerich postanowił zaszokować efektami specjalnymi. I to walnąć młotem po głowie a nie delikatnie dawkować i smakować. Budżet filmu (ponad ćwierć miliarda dolarów) pozwolił stworzyć tak wstrząsające obrazy zniszczenia, pękającej skorupy ziemskiej, wybuchających wulkanów, upadających wieżowców i zapadających w otchłań całych miast zalewanych kilometrowymi tsunami, że człowiek zastyga z otwartymi ustami pełnymi nieprzeżutego popcornu. Jeden z trailerów do filmu ukazywał olbrzymią falę oceaniczną przelewającą się przez szczyty Himalajów. Tak - takich rzeczy nigdy nie widziałem i zapewne - nieprędko zobaczę. Po 2012 niełatwo będzie oszołomić widza katastroficznością...

Historia opowiada o końcu świata - zniszczeniu Ziemi takiej, jaką znamy w wyniku zwiększonej aktywności słonecznej i wzbudzeniu ziemskich żywiołów - trzęsienia ziemi, wulkany, wylewy oceanów - to wszystko ziszcza przewidywania przez fatalistów - 21 grudnia 2012 roku skończy się kalendarz Majów. A wraz z nim - skończy się Ziemia.

Byliśmy ostrzeżeni

Emmerich, jako scenarzysta i reżyser świetnie wyczuł koniunkturę - rok 2012 się zbliża, nikt nie wie co naprawdę wydarzy się feralnego dnia grudnia tego roku... Dlatego reżyser postanowił pograć na odwiecznym ludzkim strachu i ukazał koniec świata w metaforyce prawie biblijnej. Tak jak Noe niegdyś - tak i obecnie BYLIŚMY OSTRZEŻENI. Tak jak Noemu nikt nie wierzył - tak nie wierzy się prorokom końca świata. Dziś ostrzeżenie nie przychodzi ustami Boga, lecz obliczeniami naukowców i interpretacjami starożytnych przesłań. Lecz skutek jest ten sam - znany nam świat się skończy, a tylko nielicznym dane będzie móc coś w całej sytuacji zrobić.

Odmiennie od Biblii nowe zniszczenie Ziemi w 2012 jest stricte naukowe - nie wynika z gniewu boskiego, a ze znanych fizykom mikrocząstek - neutronów, które w wyniku wzmożonej aktywności słonecznej w "jakiś" sposób "zmutowały" i zaczynają podgrzewać skorupę ziemską "jak mikrofale". Zatem ludzkość stąpa po jajku w mikrofalówce, które lada moment zacznie pękać.

Hollywoodzka kasowa katastroficzność

Co cechuje nowy obraz Emmericha? Przede wszystkim spektakularność. W istocie - człowiek oczarowany jest tymi widokami zniszczenia. Pękające kontynenty, przesunięcia skorupy ziemskiej, czy biegunów Ziemi - tego nie da się pokazać ot - tak. Zatem przez sporą część filmu widzimy konsekwencje globalnej destrukcji. Toną całe miasta, krainy geograficzne wybuchają lub zapadają się pod ziemię, wybrzuszają nowe góry. Okręty wojenne niesione kilometrowymi falami zderzają się z budynkami użyteczności publicznej. Miliony, miliardy ofiar, których nie da się uniknąć, rozpadające się symbole kultury, rozsypujące zabytki grzebiące modlących się ludzi...

Zaprawdę wiele się zdarzy - zdaje się mówić Emmerich, który miał zawsze "lekką rękę" do niszczenia symboli kultury czy państwowości. Jak napisano na jednym z polskich portali - widok upadającej Wieży Eiffela wywołuje w człowieku jakąś "brudną" satysfakcję zniszczenia (pokrewną z dziecięcą radością burzenia zamków z piasku czy klocków). "Chciałem zniszczyć coś pięknego" - taką kwestię w filmie "Fight Club" wypowiedział Edward Norton po nieczystej walce na pięści - i to samo wydaje się mówić przez cały film reżyser 2012.

Ale by się zwrócić i zarobić duże pieniądze film nie mógł być tylko mrocznym obrazem destrukcji. Mamy zatem oczywiście wielkie bohaterstwo i poświęcenie, mamy szlachetność walczącą z politykierstwem, beznamiętnością, kłamstwem i brakiem uczuć, mamy również zagubioną i odnajdującą się miłość. Znalazł się również "żelazny" punkt każdej kasowej amerykańskiej produkcji - dzieci, które trzeba za wszelką cenę ratować oraz mężczyznę zbyt późno zaczynającego rozumieć swe błędy w relacjach z ukochaną kobietą. Miłość rodziców, poświęcenie skazanych na śmierć zwykłych ludzi, zakurzony afroamerykański prezydent USA ze łzami w oczach lecz zaciętą miną pochylający się nad ofiarami... Szaleństwo fanatyków... Ciemne interesy i siła pieniądza... Zakłamanie rządów... Ale i umiejętność dogadania się różnych narodowości w obliczu globalnej katastrofy. Królowa Elżbieta II z dwoma psami. I kluczowa rola Chińczyków, którzy potrafią wysiłkiem całego narodu stworzyć jedyną możliwość ratunku ludkości.

Warstwa emocjonalna rysowana jest grubą, wyraźną, amerykańską kreską, ukazującą współzależność jednostki - szlachetności - patriotyzmu - ratunku dla świata. Doskonale wiemy kiedy mamy się wzruszać, kiedy mamy trzymać kciuki żeby "im" się udało, kiedy rzucać popcornem w negatywne postaci i kiedy możemy się wspólnie śmiać z profesjonalnie zaplanowanych gagów. Czyli - naprawdę dobrze zrobiony film - co widać, publiczność wali nań drzwiami i oknami..

Realizm i logika a patos i efekt

Przyznam szczerze, ze mam gust specyficzny. Wciągają mnie filmy opierające się na jakiejś logice, choć trochę realistyczne (niech już strzelają laserami, ale naprawdę, promienia lasera jako wiązki światła nie da się uniknąć). Dla mnie są to pewne niezbywalne zasady budowania świata, w którym toczy się historia.

W 2012 nie znajdziemy raczej logiki ni realizmu. Znajdziemy za to żywe i porywające akty brawury, nieprawdopodobne sytuacje, w których człowiek "nadludzkim wysiłkiem woli" dokonuje wspaniałych czynów nie co co godzinę, lecz co kilka minut. Bohaterowie mają niewyczerpywalną kartę kredytową ze szczęściem, jak James Bond przeżywają w najbardziej nieprawdopodobnych sytuacjach (do których częstokroć sami doprowadzili). Swoją drogą bohaterowie 2012 wskazują na istotną cechę człowieczeństwa - ułomność, która wciąż wrzuca ich w tarapaty. A skoro jest ułomność - musi być i wartosć pozytywna - odwaga z tych sytuacji ich wyciągająca. Jeśli mam być szczery - po piątej takiej sytuacji staje się to cokolwiek... nużące.

Cóż. ostatki realizmu i logiki w filmie znikają, gdy do głosu dochodzi efekciarstwo. Własnie ono plus sztuczne budowanie napięcia (ojej, czy uda im się przeżyć?) pokonuje kolejne bariery logiki i staje się chwilami opowieścią stricte montypythonowską, bowiem pewnych absurdów z 2012 naprawdę nie powstydziliby się słynni komicy brytyjscy.

No i patos. Amerykańskie wysokobudżetowe kino lubuje się w nim. Fakt że patos w zasadzie jest nieodłącznym elementem kina katastroficznego (przy kilku ofiarach człowiek rozpacza, przy kilku setkach ofiar człowiek zaczyna filozofować i szukać powodu, prawdy, wyjaśnienia itp.). Ideą najważniejszą staje się człowiek i jego szlachetność która jest ostatecznym rozwiązaniem każdego problemu, oraz człowiek i jego wędrówka jako jedyna droga nauki i zrozumienia. Człowiek w obliczu katastrofy jako jedyna metoda wydobycia z każdefgo jego prawdziwego "ja". O tym wszystkim film mówi BARDZO WIELKIMI LITERAMI.

Dodatkowo obraz Emmericha posiada niepodważalne walory edukacyjne. Dzięki niemu możemy np. poznać nazwę najwyższego szczytu ziemskiego (Dialog: - "Obiekt o wysokości 8848 metrów npm! - Cóż ma taką wysokość?? [chwila konsternacji, ktoś zagląda w monitor komputera] - Mount Everest!").

Warto obejrzeć

Ogólnie - miłośnicy kina katastroficznego, fascynujących efektów specjalnych, a także ci, którzy chcą zobaczyć prawdziwy kamień milowy w dziedzinie obrazowania filmu katastroficznego koniecznie muszą 2012 obejrzeć. Miłośnicy hollywoodzkich produkcji również. Kobiety, mężczyźni, starcy i młodzież także. Bo to obrazdla wszystkich. Dający nadzieję, silnie edukacyjny, pozbawiony praktycznie przemocy, z wątkami romantycznymi. I niesamowicie atrakcyjny wizualnie.

Ci, którzy wolą kino niezależne, oparte na silnych postaciach i dobrym scenariuszu, pozostawiające wiele w sferze domysłów i dające do myślenia - może powinni się mimo wszystko przemóc i wybrać, Choćby by zobaczyć Woody'ego Harrelsona w roli szalonego proroka destrukcji, świra opętanego manią liczby 2012 i końca świata, który odkrywa, że ma rację... Jest to jeden z najsilniejszych punktów filmu.

Poza tym? Cóż. Średnio-drewniana rola Johna Cusacka, który gra tak doskonale bezbarwnie, że na jego miejscu można byłoby podłożyć dowolnego z polskich aktorów serialowych i nikt nie zauważyłby różnicy. A także kilku średnich (ale pewnie tanich) aktorów grających przedtem w średnich filmach. Zapewne o to własnie chodziło. Nie po to wydaje się ćwierć miliarda dolarów na efekty specjalne, by zakrył je swą grą jakiś wybitny aktor nikomu niepotrzebną w takim przedsięwzięciu charyzmą.

Koniecznie polecam obejrzeć 2012 w kinie. Grają go w Cinema City. Na wielkim ekranie te wielominionowe efekty specjalne naprawdę porażają. Uznało tak już ćwierć miliona Polaków - tylu było już w kinach na nowym Emmerichu. A będzie on jeszcze jakiś czas grany... Naprawdę warto obejrzeć i podyskutować. Ale nie za długo. To nie film do myślenia, a do oglądania. Kto w czasie projekcji zacznie mysleć - ten sam sobie winien.

A dla porównania proponuję obejrzeć "Płonący wieżowiec" - klasyk gatunku z 1974 roku, ze Stevem McQueenem, Paulem Newmanem, Faye Dunaway, Fredem Astairem, Susan Blakely i Richardem Chamberlainem. I porównać - co uczyniono w technice filmowej od tego czasu, a co w dziedzinie scenariusza i gry aktorskiej...

Współpracujący z Gazetą Lubuską serwis społecznościowy Moje Miasto Zielona Góra (www.mmzielonagora.pl) dzięki uprzejmości Cinema City miał dla swych użytkowników 2 podwójne zaproszenia na przedpremierowy pokaz 2012.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska