MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Brakuje tylko dobrych win

Życiorysów wysłuchał MICHAŁ IWANOWSKI 0 68 324 88 12 [email protected]
Choć urodzili się tysiące kilometrów stąd, wybrali Zieloną Górę za swoje miejsce na Ziemi. Tu pracują, zarabiają, tu się uczą ich dzieci. I tu chcą pozostać.

Obcokrajowcy w naszym mieście robią kariery naukowe, prowadzą biznesy... Sporo ich jest w szeregach pracowników uniwersytetu, co nie dziwi, jako że uczelnia to największy w mieście pracodawca. Ale nie tylko. Wietnamczycy i Turcy w swych restauracjach najczęściej serwują nam wiktuały narodowych kuchni. Jedni mówią po polsku, inni jeszcze nie. Wszyscy przyznają, że nauczyć się polskiego łamańca językowego nie jest łatwo. Większość z nich podkreśla, że w Zielonej Górze zostanie. I że są już zielonogórzanami z krwi i kości. Nie tylko z wyboru.
Pod względem narodowości najwięcej jest w naszym mieście Ukraińców. Ale to zwykle już drugie pokolenie. Potomkowie przesiedlonych tu ze wschodu, tuż po wojnie. W mieście mieszka też siedmiu Wietnamczyków, kilku Gruzinów i Turków. Ostatni narodowy spis powszechny wykazał, że w całym woj. lubuskim też najwięcej mieszka Ukraińców - ponad 29 tys. Kolejne pozycje zajmują Białorusini - 14 tys., Niemcy - 5,5 tys. i Litwini - 5,3 tys. W Lubuskiem osiedliły się też osoby urodzone na Zachodzie, m.in. 1,1 tys. Francuzów, 141 Austriaków, 131 Włochów i 129 osób urodzonych w USA.

Brakuje tylko dobrych win

GIORGI MELIKIDZE jest Gruzinem. Do Zielonej Góry trafił w 1996 r. Ale jego przygoda z naszym krajem zaczęła się sześć lat wcześniej, kiedy uczestniczył w naukowej konferencji w Łagowie. Tam poznał prof. Janusza Gila, a ten zaproponował mu pracę w instytucie astronomii UZ. Melikidze zdecydował się porzucić swe macierzyste obserwatorium astronomiczne w górskim mieście Abastumani, gdzie był zastępcą dyrektora i wraz z żoną i synem osiadł w Zielonej Górze. Choć na stałe wyjechał z rodzinnego kraju, nie nazywa tego emigracją. - Dla mnie to po prostu zmiana miejsca pracy - mówi.
Giorgi mieszka dziś w sąsiedztwie innego Gruzina, trenera akrobatyki sportowej. - Ale tak naprawdę, to więcej znam Polaków w Gruzji, niż Gruzinów w Polsce - dodaje.
Giorgi, jak przystało na Gruzina, jest smakoszem win i koniaków. I tego właśnie najbardziej brakuje mu w Zielonej Górze.
- Nie jest łatwo kupić tu dobre gruzińskie wino, mimo że z roku na rok zaopatrzenie jest coraz lepsze - mówi. Giorgi przyznaje, że na Winobraniu spróbował lokalnego zielonogórskiego wina. I jak smakowało? - dopytujemy. - Proszę wybaczyć, ale lepiej nie mówić - śmieje się Gruzin.
Jego syn poszedł w ślady ojca, kończy studia i zajmuje się astrofizyką komputerową. Żona uczy w szkole angielskiego. - Już tutaj zostaniemy - deklaruje Giorgi. - Innego miejsca na Ziemi nie chcemy już szukać.

Smok na wysokiej chmurze

VAN CAO LONG pochodzi ze stolicy Wietnamu - Hanoi. Nazwisko Cao oznacza wysoki, imię Van to chmura. A że urodził się w roku smoka, rodzice dodali mu imię Long, czyli smok. Do Polski przyjechał jako osiemnastolatek, tuż po maturze w 1970 r. Czyli w czasie, gdy jego kraj pogrążony był w krwawej wojnie. Skończył studia w Warszawie, potem trafił do Wrocławia. Największym szokiem były dla niego... roznegliżowane dziewczyny. - U nas dziewczyna, która pokazała kolano, to tak jakby straciła dziewictwo - śmieje się Van, dziś profesor fizyki Uniwersytetu Zielonogórskiego.
W latach 70. poznał przyjaciół w szeregach ZSMP. A do Zielonej Góry ściągnął go w 1997 r. lider tej organizacji Bogusław Wontor. - Od razu poczułem się tu wspaniale. Miasto jest na tyle małe, że nie ma w nim korków i na tyle duże, że można zachować prywatność - wylicza Van. Zaczął robić karierę naukową, dziś wykłada mechanikę kwantową na UZ. Cieszy się, że miał swój wkład w powołanie zielonogórskiej uczelni. Żona i syn mieszkają w Warszawie, ale Van zapewnia, że w Zielonej Górze już zostanie, a żonę tu sprowadzi. Do Wietnamu czasem jeszcze jeździ. Ma dwóch braci, ale jeden osiadł w Rosji, drugi na Węgrzech.
Van jest tłumaczem przysięgłym języka wietnamskiego, więc osiadłym w Zielonej Górze Wietnamczykom pomaga kiedy tylko może.

Interes wyczuł w powietrzu

SINAN DEMIRBAS pochodzi z tureckiej Anatolii, choć swą restaurację przy deptaku (naprzeciw marketu Piotr i Paweł) nazwał Kapadocja - od innej tureckiej krainy, sąsiadującej z Anatolią. Sinan nie mówi jeszcze po polsku, nauczył się tylko kilku zwrotów. Ale - jak przyznaje - porozumiewanie się po angielsku nie stanowi w Zielonej Górze problemu. Do Polski przyjechał sześć lat temu, najpierw otworzył biznes w Koszalinie. Kupował w Holandii używane samochody, naprawiał je i sprzedawał. Trzy lata temu trafił do Zielonej Góry. - Od razu wyczułem, że tu jest dobry klimat do biznesu - mówi Sinan i dodaje po zastanowieniu: - A może i do życia. Wszystko zależy od dzieci, czy będą miały pracę i czy zechcą tu zostać.
Sinanowi najbardziej spodobało się, że wieczorami życie na deptaku nie zamiera, tak jak w holenderskich miastach, które zdążył poznać. - Knajpy otwarte są do ostatniego klienta, nie można się tu nudzić wieczorami - podkreśla. Choć ubolewa, że miasto nie w pełni wykorzystuje szans, jakie daje Winobranie. - Przyjeżdża tu cała masa ludzi, a organizatorzy nie robią nic, by ich zaskoczyć jakimś atrakcyjnym programem. Ludzie najwyżej mogą sobie coś kupić i zjeść.
Sinan sporo czasu spędza w swej restauracji, dogląda przygotowywanych potraw. Raz w roku jeździ to Turcji. Ale zawsze wraca. Do Zielonej Góry.

Śnią się rodzinne strony

WASYL SZLACHTYCZ jest Ukraińcem. Z dumą podkreśla, że wieś w której się urodził - Ulucz - słynie z najstarszej drewnianej cerkwi i z tego, że urodził się w niej kompozytor ukraińskiego hymnu Michajło Werbyćkyj. W 1946 r. wieś została spalona w wyniku działań wojennych, a wszyscy mieszkańcy, w tym roczny Wasyl z rodzicami - przesiedleni na Ziemie Zachodnie w ramach ,,akcji Wisła’’. Szlachtyczowie najpierw zamieszkali w Bogaczowie, koło Nowogrodu Bobrz., a kiedy Wasyl założył rodzinę, osiadł w podzielonogórskim Wilkanowie. W Zielonej Górze chodził do szkoły, wojsko odsłużył w Czerwieńsku, pracował w Zastalu, dziś pomaga synowi w produkcji altanek ogrodowych.
Wasyl pamięta, że matka i ojciec przez całe lata 60. i 70. robili wszystko, by móc wrócić w rodzinne strony. - Pisali do wszystkich urzędów, ale zawsze była odmowa - mówi. Choć sam jako roczne dziecko nie pamięta przesiedlenia, to jednak dziś coraz częściej wraca do Ulucza myślami, tamte okolice pojawiają się w jego snach. - Nie wiem dlaczego, ale czuję, że tam jest moje miejsce - przyznaje. - Choć w Zielonej Górze też czuję się swojsko.
Wasyl od dzieciństwa kultywuje ukraińską tradycję, kulturę oraz greko-katolicką religię. Pisze wiersze po ukraińsku, które drukował w Polsce i USA. Jego trzej synowie skończyli liceum ukraińskie w Legnicy. Sami wybrali sobie tę szkołę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska