Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cały pokój ma w pucharach! Bo jego życie to bieganie

Michał Szczęch 68 359 57 32 [email protected]
Marcin na treningu jest samotnikiem, jak każdy biegacz. Chciałby być jak Paweł Czapiewski, największy jego idol.
Marcin na treningu jest samotnikiem, jak każdy biegacz. Chciałby być jak Paweł Czapiewski, największy jego idol. Michał szczęch
Wśród nas mieszkają ludzie z pasją, ludzie o szalenie ciekawych osobowościach. Czasami po sąsiedzku, a my niekoniecznie o tym wiemy. Warto pokazać ich światu. To, jak żyją, może być przykładem dla innych.

- Przebiec kilometr? - Drobnostka. - Pokonać 10 kilometrów? - Oj, z tym wielu miałoby problem. - A 20 kilometrów? - Prawdziwa katorga! Ale nie dla mnie. Ja przebiegam miesięcznie nawet 550 kilometrów i wciąż nie mam dosyć! - mówi Marcin Zagórny z Radnicy.

Marcin zadzwonił do mnie jakiś czas temu. - Napisałbyś o mnie artykuł? - zapytał. - Zuchwalec - pomyślałem. Chce się wypromować, zaistnieć w mediach. Tylu ludzi ma teraz parcie na szkło. Mimo wszystko się zgodziłem. Również lubię sport. Może dlatego?

Do Radnicy, niewielkiej wsi pod Krosnem, dotarłem w niedzielę. Przywitał mnie tam niepozorny chłopak. W sportowym ubraniu i w białej czapeczce z daszkiem wyglądał skromnie. Na pewno nie zuchwale. Jak się okazało, z zamiarem zadzwonienia nosił się długi czas. - Startowaliśmy kiedyś razem w zawodach - powiedział onieśmielony. - Byłem wtedy drugi, ty przybiegłeś pod koniec drugiej dziesiątki - przypomniał. Zaskoczył mnie. Co za kapitalna pamięć!

To nie był jednak koniec niespodzianek. Prawdziwe zaskoczenie Marcin skrywał w pokoju. Wszedłem tam i... zaniemówiłem. Cały pokój wypełniały puchary! Stały dosłownie wszędzie, na wszystkich półkach. Nawet na piecu kaflowym. Zacząłem je liczyć. - Jeden, trzy, pięć .... pięćdziesiąt - przestałem. Było ich chyba ze sto! Na piecu wisiał plik medali. Tych było jeszcze więcej.

Skąd te trofea? - To nagrody za moje starty - przyznał onieśmielony Marcin. Bo jego pasją jest bieganie. To właśnie ono czyni go tak wyjątkowym. Są mistrzowie Polski, Europy i świata, popularni i doceniani. Marcin mistrzem świata być może nie zostanie nigdy. Ale kocha to, co robi. Tak ogromnego zaangażowania i miłości do sportu można mu pozazdrościć.

- Bakcyla do biegania załapałem osiem lat temu - rozpoczął opowieść. - Solidnie trenuję jednak dopiero czwarty rok. Początkowo pokonywałem kilka kilometrów trzy razy w tygodniu. Teraz każdego dnia pokonuję ich nawet 20. Wiąże się to z odpowiednią dietą. Kiełbas właściwie nie jadam, a mięso jem raz w tygodniu - zdradził receptę na sukces. Podobnych wyrzeczeń jest więcej, bo bieganie Marcina to nie jogging, a prawdziwa harówka. Wstaje skoro świt, by dotrzeć do pracy w krośnieńskiej fabryce mebli. Po pracy godzina odpoczynku i trening. Spać kładzie się wcześnie. Podczas snu organizm sportowca najlepiej się regeneruje.

- Monotonne życie - powiedzą niektórzy. Ale taka determinacja przynosi efekty. Trudno wymienić wszystkie sukcesy tego chłopaka. Zdobycie Grand Prix województwa lubuskiego w zeszłym roku, zwycięstwo w międzynarodowym biegu w Bogatyni, zwycięstwo w drużynowym biegu sztafetowym w Brukseli, w którym Marcin indywidualnie uzyskał najlepszy wynik, pierwsze miejsce w półmaratonie w Pszczewie i w Wolgast (Niemcy) oraz w ogólnopolskim biegu w Policach, podium w wielu biegach ulicznych na terenie całego województwa i nie tylko... uff, wyliczać można by długo. Bieganie, jak każdy sport, daje również radość. Podczas takiego wysiłku wydzielają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. I oczywiście sylwetka się poprawia.

Zwycięstwa to również nagrody. Finansowe bardzo rzadko. Ale dwa lata temu Marcin wygrał kozę! Prawdziwą, żywą kozę! - Nie miałem jak jej zabrać do domu, więc została u siebie, pod Międzyrzeczem - opowiedział. - Takie nagrody to chyba nic niezwykłego. Na wschodzie Polski jest bieg, w którym nagrodą jest żywa krowa - dodał ze śmiechem.

Choć Marcin ma trenera, nie jest zawodowcem. Ich współpraca ogranicza się do rzadkich spotkań i kontaktów telefonicznych i przez internet. Nie należy też do żadnego klubu, dlatego swoje bieganie opłaca sam. - Kiedyś udało mi się uzbierać na obóz szkoleniowy w Szklarskiej Porębie - wspomina do dziś. Na efekty takiego wyjazdu nie trzeba było długo czekać, wyniki się poprawiły. I poprawiają się nadal.

- Szkoda tylko, że bieganie nie jest tak popularne jak piłka nożna - wzdycha młody biegacz. Faktycznie, szkoda. Piłkarskie kluby, nawet te wiejskie dostają od gmin dofinansowanie. Rocznie są to kwoty rzędu 20 tysięcy złotych, a nawet większe! A takie perełki jak Marcin dostrzega niewielu. Może warto? Ktoś dołożyłby chłopakowi do butów biegowych i dojazdów na zawody. Może ktoś dołożyłby do obozu treningowego? To niewielkie pieniądze. A Marcin mógłby promować swojego sponsora chociażby napisem na koszulce podczas startów. Dostrzegłby to każdy, bo Marcin, jeśli startuje, to przeważnie wygrywa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska