- Przebiec kilometr? - Drobnostka. - Pokonać 10 kilometrów? - Oj, z tym wielu miałoby problem. - A 20 kilometrów? - Prawdziwa katorga! Ale nie dla mnie. Ja przebiegam miesięcznie nawet 550 kilometrów i wciąż nie mam dosyć! - mówi Marcin Zagórny z Radnicy.
Marcin zadzwonił do mnie jakiś czas temu. - Napisałbyś o mnie artykuł? - zapytał. - Zuchwalec - pomyślałem. Chce się wypromować, zaistnieć w mediach. Tylu ludzi ma teraz parcie na szkło. Mimo wszystko się zgodziłem. Również lubię sport. Może dlatego?
Do Radnicy, niewielkiej wsi pod Krosnem, dotarłem w niedzielę. Przywitał mnie tam niepozorny chłopak. W sportowym ubraniu i w białej czapeczce z daszkiem wyglądał skromnie. Na pewno nie zuchwale. Jak się okazało, z zamiarem zadzwonienia nosił się długi czas. - Startowaliśmy kiedyś razem w zawodach - powiedział onieśmielony. - Byłem wtedy drugi, ty przybiegłeś pod koniec drugiej dziesiątki - przypomniał. Zaskoczył mnie. Co za kapitalna pamięć!
To nie był jednak koniec niespodzianek. Prawdziwe zaskoczenie Marcin skrywał w pokoju. Wszedłem tam i... zaniemówiłem. Cały pokój wypełniały puchary! Stały dosłownie wszędzie, na wszystkich półkach. Nawet na piecu kaflowym. Zacząłem je liczyć. - Jeden, trzy, pięć .... pięćdziesiąt - przestałem. Było ich chyba ze sto! Na piecu wisiał plik medali. Tych było jeszcze więcej.
Skąd te trofea? - To nagrody za moje starty - przyznał onieśmielony Marcin. Bo jego pasją jest bieganie. To właśnie ono czyni go tak wyjątkowym. Są mistrzowie Polski, Europy i świata, popularni i doceniani. Marcin mistrzem świata być może nie zostanie nigdy. Ale kocha to, co robi. Tak ogromnego zaangażowania i miłości do sportu można mu pozazdrościć.
- Bakcyla do biegania załapałem osiem lat temu - rozpoczął opowieść. - Solidnie trenuję jednak dopiero czwarty rok. Początkowo pokonywałem kilka kilometrów trzy razy w tygodniu. Teraz każdego dnia pokonuję ich nawet 20. Wiąże się to z odpowiednią dietą. Kiełbas właściwie nie jadam, a mięso jem raz w tygodniu - zdradził receptę na sukces. Podobnych wyrzeczeń jest więcej, bo bieganie Marcina to nie jogging, a prawdziwa harówka. Wstaje skoro świt, by dotrzeć do pracy w krośnieńskiej fabryce mebli. Po pracy godzina odpoczynku i trening. Spać kładzie się wcześnie. Podczas snu organizm sportowca najlepiej się regeneruje.
- Monotonne życie - powiedzą niektórzy. Ale taka determinacja przynosi efekty. Trudno wymienić wszystkie sukcesy tego chłopaka. Zdobycie Grand Prix województwa lubuskiego w zeszłym roku, zwycięstwo w międzynarodowym biegu w Bogatyni, zwycięstwo w drużynowym biegu sztafetowym w Brukseli, w którym Marcin indywidualnie uzyskał najlepszy wynik, pierwsze miejsce w półmaratonie w Pszczewie i w Wolgast (Niemcy) oraz w ogólnopolskim biegu w Policach, podium w wielu biegach ulicznych na terenie całego województwa i nie tylko... uff, wyliczać można by długo. Bieganie, jak każdy sport, daje również radość. Podczas takiego wysiłku wydzielają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. I oczywiście sylwetka się poprawia.
Zwycięstwa to również nagrody. Finansowe bardzo rzadko. Ale dwa lata temu Marcin wygrał kozę! Prawdziwą, żywą kozę! - Nie miałem jak jej zabrać do domu, więc została u siebie, pod Międzyrzeczem - opowiedział. - Takie nagrody to chyba nic niezwykłego. Na wschodzie Polski jest bieg, w którym nagrodą jest żywa krowa - dodał ze śmiechem.
Choć Marcin ma trenera, nie jest zawodowcem. Ich współpraca ogranicza się do rzadkich spotkań i kontaktów telefonicznych i przez internet. Nie należy też do żadnego klubu, dlatego swoje bieganie opłaca sam. - Kiedyś udało mi się uzbierać na obóz szkoleniowy w Szklarskiej Porębie - wspomina do dziś. Na efekty takiego wyjazdu nie trzeba było długo czekać, wyniki się poprawiły. I poprawiają się nadal.
- Szkoda tylko, że bieganie nie jest tak popularne jak piłka nożna - wzdycha młody biegacz. Faktycznie, szkoda. Piłkarskie kluby, nawet te wiejskie dostają od gmin dofinansowanie. Rocznie są to kwoty rzędu 20 tysięcy złotych, a nawet większe! A takie perełki jak Marcin dostrzega niewielu. Może warto? Ktoś dołożyłby chłopakowi do butów biegowych i dojazdów na zawody. Może ktoś dołożyłby do obozu treningowego? To niewielkie pieniądze. A Marcin mógłby promować swojego sponsora chociażby napisem na koszulce podczas startów. Dostrzegłby to każdy, bo Marcin, jeśli startuje, to przeważnie wygrywa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?