Tyrała za trzech, zasuwała jak niewolnik, sprzątała sale, szorowała ubikacje. A gdy siadło zdrowie, właściciel firmy zwolnił ją z pracy - tak Irena T. z Czerwieńska opisała nam 13 lat swojej pracy w zielonogórskiej firmie Gastronomia Feliks Wiater w Zielonej Górze, której podlegają cztery restauracje Flamingo.
Zostałam potraktowana jak wyrzucony worek kartofli! - rozpacza pani Irena - czytaj więcej
"Poszedł mi kręgosłup i nerwy. Zaczęłam chorować i gdy byłam na długim zwolnieniu, szef zwolnił mnie z pracy. Jest mi przykro, bo zostałam potraktowana jak wyrzucony worek kartofli. Nikt mi nawet za tę harówkę nie podziękował” - żaliła się nam kobieta.
Artykuł pt. Wyrzucili jak worek ukazał się w poniedziałek. Po publikacji rozdzwoniły się telefony.
Że to nie tak
- Byłam w szoku po przeczytaniu tego tekstu - przyznała Krystyna Szymczak z Zielonej Góry. - Jak można było oczernić pana Wiatera. To dusza człowiek, który wiele dobrego robi dla innych. Gdy dwa lata temu moja chora na Downa córka leżała w szpitalu, tylko on nie odmówił mi pomocy.
Oburzenia nie krył ks. Hermann. - To szlachetny człowiek, który te kobietę tolerował, choć wcale nie była dobrą pracownicą - przekonywał.
Ale artykuł najbardziej dotknął pracowników firmy.
- Naszemu szefowi zrobiono wielką krzywdę, bo takiego szefa mogą nam pozazdrościć wszyscy! - wykrzykiwał do słuchawki Grzegosz Szyjka, kierownik restauracji. - A przy okazji oczerniono nas wszystkich.
Pracownicy byli uparci. Chcą przekonać, że kobieta "nie mogła tyrać w tak dobrych warunkach”. Nie zostawiają na niej jednocześnie suchej nitki. Nalegali, żebym przyjechała do restauracji, w której pracowała Irena T. Jadę.
Na spotkanie ze mną przyszło 10 spośród 12 pracowników lokalu przy al. Zjednoczenia.
- Dwóch ma drugą zmianę, ale też murem staną za szefem - twierdziła Barbara Bronowska. A chwilę potem jeden przez drugiego opowiadają, jaki to z Feliksa Wiatera cudowny człowiek.
- U nas panuje domowa atmosfera, ludzie z uśmiechem przychodzą do pracy - przekonywała Bożena Lato, barmanka.
- Szef zawsze pomaga innym, tej pani też wiele razy pomógł - dodała Anna Potoczna.
Przysięga i rzuca słuchawką
Byli koledzy z pracy chórem ocenili, że Irena T. "zemściła się na szefie i opowiedziała gazecie bzdury, bo ją zwolnił z pracy”.
Zadzwoniłam do bohaterki artykułu.
- Na Matkę Boską przysięgam, że mówiłam prawdę - zapewniła. - Wiadomo, że pracownicy staną za szefem, bo tam pracują.
Po kilku chwilach oddzwoniła do mnie.
- Ktoś mi z redakcji nagadał na panią, że ten artykuł z poniedziałku był jak z rynsztoka i że pani jest niewłaściwą dziennikarką. I ja sobie teraz nie życzę, żeby pani szargała w gazecie moje dobre imię. Zakazuję tego - powiedziała.
- Ale w tekście, który ukazała się w poniedziałek, zgodziła się pani na ujawnienie swojego nazwiska.
- Ale teraz się nie zgadzam - Irena T. rzuciła słuchawką.
Czytaj też: Zadarła z byłym pracodawcą i przegrała
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?