Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla Pani Uli z Zielonej Góry ta księgarnia to drugi dom. Teraz może ją stracić. Każdy zna to miejsce. Przyjdź, kup książkę i pomóż!

Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak
Wideo
od 16 lat
Czytała komentarze i płakała. A potem mieszkańcy zaczęli przychodzić do księgarni i kupować coraz więcej książek. Trzeba było szybko składać zamówienia. Znajomy ksiądz mówi: „Pani Ulu trzeba trwać do końca, póki ludzie zaglądają”. Ale i lekarz, i sędzia wyznaczyli ten sam termin swojej pracy. Dlatego nie czekaj, kup książkę, albo dwie, a najlepiej kilka i powiedz o tym znajomym.

Spis treści

– Książka nic nie może tylko przeciwko śmierci. Jest dobra na nasze nastroje. Czasem przyniesie dobrą radę, czasem ukojenie, czasem odwróci uwagę od czegoś, czasem pozwoli odpocząć – opowiada Urszula Michalak-Skoracka, właścicielka Księgarni Staromiejskiej w Zielonej Górze. – Książka jest naprawdę dobra na wszystko, tym bardziej że w odróżnieniu od ostatnio modnych filmów i przeróżnych materiałów w Internecie, książka nigdy nie narzuca tempa, wchodzi w głąb nas, nie przelatuje przed oczami. Dlatego jestem do książki bardzo przywiązana.

Młodzi powiedzieli tak dwa razy

– Moim marzeniem zawsze były książki, stąd polonistyka – mówi. W zawodzie polonisty przepracowała z dziesięć lat. A potem przyszła miłość, więc Dąbie, w którym pracowała, trzeba było zostawić na rzecz Zielonej Góry. Akurat Dom Książki szukał pracowników, właśnie wyrzucili wszystkich i tworzyli nową załogę. Pani Urszula została pełniącą obowiązki kierownika. I wtedy przyszła prywatyzacja i ultimatum albo bierze księgarnię i pracowników na siebie, albo wszyscy idą na bruk, a księgarnia na sprzedaż.

I to była pierwsza trudna decyzja związana z księgarnią. Ale tej jesieni młodzi zakochani powiedzieli tak dwa razy. We wrześniu 1990 roku Urszula i Grzegorz wzięli ślub, a w listopadzie zaczęła działać ich własna Księgarnia Staromiejska. Kogo by nie zapytać z mieszkańców Zielonej Góry, gdzie kupowali książki na przełomie tysiącleci, wskazaliby właśnie to miejsce przy ul. Żeromskiego.

Księgarnia Pani Uli znajduje się tuż przy kościele pw. Matki Boskiej Częstochowskiej na ul. Mickiewicza.

Dwie osoby z pięciu z tego spotkania już nie żyją

Mijały lata, a księgarnia stawała się dla małżonków drugim domem. Tutaj syn Skorackich uczył się chodzić. Księgarni poświęcali czas, bo pracy nie brakowało, a rachunki rosły.

– Kryzys narastał, a kiedy zaczął się remont deptaka, u nas zamknęły się drzwi – wspomina końcówkę działalności przy ul. Żeromskiego pani Urszula. – Czynsz był wysoki. Metraż potężny. A z metrażu wynikały koszty ogrzewania. Wymieniliśmy piec z węglowego na gazowy. Wszystko trzeba było oświetlić. To nas przerosło. Zwróciliśmy się do miasta o pomoc. Zaproponowano nam spotkanie.

W tych rozmowach w 2015 roku wzięło udział pięć osób. Dwie z nich już nie żyją. Pani Urszula relacjonuje, że w zamian za oddłużenie, mieli zgodzić się na przeprowadzkę do znacznie mniejszego lokalu. To znów była trudna decyzja, bo na Żeromskiego przepracowali 25 lat. Załogi już nie było dużej. Zdecydowali przenieść się. Ze spotkania nie powstał protokół. Nie było spisanej umowy.

- Niestety, ale długi zostały. Miasto zlikwidowało nam wprawdzie dług, też wysoki, nie powiem, za podatek od nieruchomości i zaproponowało ten mniejszy lokal za symboliczną kwotę na rok. Ale tamten dług wisi do tej pory – wyjaśnia pani Urszula.

New Delhi, czy Covid?

Latem 2019 roku pan Grzegorz zmarł. Akt zgonu wydała żonie prokuratura, ale czy dlatego, że przyczyną śmierci była bakteria New Delhi, a może już Covid? – Nie jestem medykiem, ale jak dzisiaj to wszystko sobie przypominam, jak mąż nie mógł oddychać, jak dowiedziałam się, że jego płuco było jak garść piasku, mogę z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że to był Covid. Zakładałam te kosmiczne kombinezony. Ale prawdopodobnie zaraziłam się tym czymś. Przechorowałam w domu. Jak się pozbierałam, to ogłoszono lockdown i zamknięcie wszystkich lokali. Złożyłam wniosek o zwolnienie z czynszu, bo przecież było zamknięte. Ale dowiedziałam się, że się nie kwalifikuję, nie mam pracowników, a mam zadłużenie – mówi pani Urszula i podsumowuje ten czas. - Najpierw ja leżałam, a potem wszystko było zamknięte.

Kolejna przykra wiadomość przyszła kolejnego lata.

– To był chyba czerwiec 2021 roku, dostałam pismo, że w lipcu, rok wcześniej rozwiązano ze mną umowę najmu o lokal i w związku z tym jest korekta wszystkich faktur - podwójna płatność za całość. Od tamtej pory, ile mogłam, tyle płaciłam. Dostałam pozew z sądu o eksmisję, bo nie opuściłam lokalu mimo rozwiązania umowy – opowiada właścicielka księgarni.

Ruszyła pomoc

W lutym ma odbyć się sprawa o opuszczenie lokalu i zwrot długów. Tego samego dnia lekarz wyznaczył termin operacji zaćmy. Ten sam termin wydawał się odległy, teraz bardzo się zbliża.

W grudniu do księgarni wpadła dobra znajoma, zapytała, co słychać. Kiedy się dowiedziała, razem z mężem w mediach społecznościowych umieścili wiadomość.

- Czytałam te komentarze i płakałam. Na dwa dni przed świętami ludzie wykupili książki dla dzieci. Złożyłam zamówienia. Ale to tych przeżyciach i wzruszeniach po prostu padłam. Miałam jechać na wigilię do siostry. Niestety święta przeleżałam w domu. I potem pojawił się artykuł w Łączniku Zielonogórskim i pomoc znów ruszyła – przyznaje pani Urszula.

Ludzie zamawiają i kupują książki

– To już tyle lat pani tutaj jest, a ja nie wiedziałam – przyznaje pani Danuta, która jakby na zawołanie właśnie przyszła do księgarni. Czytała ten artykuł i postanowiła, że jak będzie w pobliżu, to wejdzie. – Jak szłam do księgarni, to tylko tam na Żeromskiego – wspomina. – Teraz chciałam siostrze zamówić atlas świata na imieniny, bo ma taki stary, jeszcze ze Związkiem Radzieckim.

Po chwili w księgarni inna pani pyta o magnesy ozdobne. Inna pyta, czy książki zamówione doszły. Kajtek wita tych, których zna. Kudłaty piesek to znak rozpoznawczy tego miejsca. Ma czarne futerko, trochę siwe. Jest następcą również Kajtka, ale o brązowej sierści, który „pracował” jeszcze na Żeromskiego.

– Mam rozbudowany dział książek dla dzieci, dział religijny. Nie ma książek technicznych i informatycznych, bo na tym znał się mąż, a z chwilą, gdy jego zabrakło, ja się tego nie podjęłam. Nie ma też fantastyki. W tym roku tez nie miałam podręczników, przy nich jest dużo pracy, a ja jestem sama. Zapraszam, cokolwiek, kto będzie chciał, będę próbowała ściągnąć – zapewnia pani Urszula. – Kiedyś to było możliwe w dwa dni. Dzisiaj hurtownie są nie dotowarowane. Są niższe nakłady. Trochę to bardziej skomplikowane, ale póki sił i czasu starczy będę robiła, co mogę.

„Za życia z książką się nie rozstanę”

Urszula Michalak – Skoracka zapewnia, że za życia z książką się nie rozstanie. – Czytuję sporo. Nigdy jednej na raz, tylko kilka. Dlaczego? Są różne sytuacje. Czytam przy talerzu, w ubikacji, transporcie, pracy, nie zawsze da się czytać książki ambitne, ale to nie znaczy, że mam wcale nie czytać. Mam porozkładane książki i według uznania do nich sięgam. To mi służy od wielu, wielu lat – opowiada.

Podobnie książki traktował Grzegorz Skoracki. – Mąż był oczytany i czytający, książka była u niego na pierwszym miejscu. Był zresztą człowiekiem renesansu, wszystkiego się imał i wszystko potrafił zrobić – wspomina wdowa. A mąż wciąż w księgarni jest, już tylko na zdjęciu, tuż przy kasie.

Zaprzyjaźniony ksiądz mówi: „Pani Ulu, trzeba do końca ciągnąć, póki jeszcze ludzie pytają, a może jeszcze wszystko się dobrze ułoży…”

Do Urzędu Miejskiego w Zielonej Górze skierowaliśmy pytania o to, czy miasto dopuszcza jeszcze możliwość rozmów i dalsze wynajmowanie lokalu pani Urszuli oraz, czy możliwe jest umorzenie długów z dawnego adresu księgarni. Czekamy na odpowiedzi.

Czytaj też:

Wideo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska