MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dzień z życia

Zyga

Był przyjemny, wrześniowy dzień. Ja w ramach zasadniczej służby wojskowej ukończyłem podoficerską i uzyskałem stopień kaprala. Z tego też powodu poczułem ulgę i zadowolenie.

Wiedziałem, że nie będę "docierany" przez żadnego kaprala, gdyż teraz to ja będę mógł dać w kość swoim podwładnym, których będę szkolić. Zresztą podczas długich wieczorów w szkole podoficerskiej często mówiliśmy, że odbijemy sobie na innych to wszystko, co sami przeszliśmy. No a dzisiaj jest właśnie ten dzień, kiedy cały mój pluton rozjeżdża się do różnych jednostek rozmieszczonych na terenie całego kraju, do tych, w których potrzebowali podoficerów.

Były koleżeńskie pożegnania. Ciężko było rozstawać się z tymi, z którymi się przeszło przez dwa miesiące okresu unitarnego i dziewięć miesięcy szkółki. Tym bardziej, że wiedziałem że już się razem nie spotkamy... Pozostała nas jeszcze trójka czekających na rozkaz wyjazdu. To oczekiwanie, gdzie nas los rzuci, trochę nas męczyło i trzymało w niepewności. Jednak nie pozostało nam nic jak spokojnie czekać. Przyszła nam jeszcze służba na warcie. Jako kaprale powinniśmy być rozprowadzającymi lub dowódcami warty, jednakże ze względu na brak ludzi musieliśmy pełnić wartę na posterunkach.

Do odprawy warty pozostało nam jeszcze dużo czasu. Wolnego czasu. Czasu, który nijak nie potrafiliśmy zapełnić. Przecież zawsze mieliśmy zajęte całe dnie, a tu luz, laba i nuda. Miotaliśmy się po korytarzu, chodziliśmy do świetlicy i z powrotem. Na widok gońca wszyscy znieruchomieliśmy. Jak się jednak okazało miał on informacje właśnie dla mnie - mam się zgłosić do zastępcy szkoły do spraw politycznych. Trochę mnie ta wiadomość zaniepokoiła, nie bardzo wiedziałem, co też zastępca może ode mnie chcieć.

Nadmienić należy, że były to czasy PRL-u, gdzie "polityczny" miał bardzo dużą władzę. Przez cały czas służby spotkałem się z nim tylko raz, kiedy to zawrócił mnie na placu za nieregulaminowe oddanie honoru. Wiedziałem, że mówił z rosyjskim akcentem i miał rosyjskie nazwisko oraz, że nie był zbyt "uprzejmy". Ubrałem się więc w mundur wyjściowy i zameldowałem się u pułkownika. "Obywatelu pułkowniku, kapral melduje się na rozkaz".

Jeszcze dziś pamiętam jak drżały mi kolana. Pułkownik jednak był bardzo miły. Kazał mi usiąść i wyjaśnił mi przyczynę mojej obecności u niego. Powiedział mi, że ma dla mnie propozycję - mogę zostać w szkole. Była jednak jedna przeszkoda - nie należałem do Polskiej zjednoczonej Partii Robotniczej. W szkole każdy dowódca musiał należeć do partii. W związku z tym pułkownik podał mi deklarację, długopis i powiedział, żebym to wypełnił. Dodał, żebym się nie martwił, bo zdjęcia mogę donieść za kilka dni.

Usiadł na przeciwko mnie i spokojnie czekał aż oddam wypełnioną deklaracje. Ja wiedziałem już, że nie mam zamiaru wypełnić tej deklaracji i siedziałem tam nie wiedząc co zrobić. Pułkownik spytał, jeszcze spokojnie o co chodzi i w czym ma mi pomóc. Odpowiedziałem mu wtedy, że będę miał teraz urlop za pierwszy rok służby, porozumiem się w tej sprawie z rodziną i wtedy dam odpowiedź w kwestii deklaracji. Tego, co działo się później nie zapomnę do końca życia.

Pułkownik wpadł we wściekłość, wykrzykiwał coś, czego zupełnie nie rozumiałem. Stałem więc tam nie wiedząc, co dalej ze mną będzie i co robić. Pułkownik mi jednak pomógł, bo nagle krzyknął coś, co doskonale zrozumiałem: "Won!!!" Wyskoczyłem od niego najszybciej jak potrafiłem, zapomniałem tylko, że jest to pierwsze piętro. Spadłem więc po schodach, nieźle się poobijałem, ale w tym momencie myślałem tylko o tym, co dalej ze mną będzie. Koledzy czekali na mnie, oczywiście ciekawi, po co zostałem wezwany.

Opowiedziałem więc im wszystko, co się wydarzyło. Powiedzieli mi, że głupio zrobiłem i że powinienem pójść GO przeprosić. wiedziałem, że tego nie zrobię. Teraz chciałem już tylko odpocząć i przygotować się do warty. Nie było mi ot jednak dane, bo niedługo czekała na mnie następna niespodzianka - pisarz przyniósł mi rozkaz wyjazdu do nowej jednostki. Nic o niej nie wiedziałem, nie wiedziałem nawet, gdzie się znajduje. Pisarz udzielił mi informacji gdzie i jak trzeba jechać. A więc zamiast na wartę miałem jechać do swojej nowej jednostki. Na miejsce dotarłem późnym wieczorem.

Odnalazłem kompanię, na która miałem się zameldować. Zgłosiłem się do podoficera dyżurnego i powiedziałem mu, że tutaj właśnie mam dalej służyć. Powiedział mi wtedy, że wita mnie w "drugim cyrku" i zaprowadził do pokoi kaprali. Dowiedziałem się, że jestem w zielonym garnizonie, gdzie widać tylko Bałtyk i małą osadę rybacką. Jednym słowem gorzej nie mogłem trafić.

W uszach dudniły mi słowa podoficera "Witaj w drugim cyrku". Już wkrótce na własnej skórze miałem przekonać się co miał na myśli. Długo tej noc nie mogłem zasnąć myśląc o tym co mnie jeszcze spotka...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska