Wyobraźmy sobie taką sytuację: w przychodni wyczerpał się limit przyjęć pacjentów, a najbliższy termin, jaki nam proponują wypada w maju. Nie możemy tyle czekać, więc idziemy do lekarza prywatnie. A o zwrot kosztów prywatnego leczenia występujemy do kasy, w której jesteśmy ubezpieczeni.
Gdyby tak zachował się każdy chory, któremu nie udało się załapać na należne mu w ramach ubezpieczenia zdrowotnego świadczenia, to mówiąc językiem Jurka Owsiaka oj, działo by się, działo!
Ledwo widoczne spod przynoszonych przez pacjentów rachunków, szefostwo kasy chorych rwałoby włosy z głowy. Po czym pokazałoby nam finansową nielimitowaną figę. Bo niby skąd miałoby wziąć pieniądze, by nam je oddać Gdyby miało, dałoby lekarzom i szpitalom więcej już podczas kontraktowania usług, więc nie musielibyśmy się leczyć prywatnie.
Skoro musimy, mamy prawo domagać się zwrotu naszych złotówek. Limity nijak nie wynikają z ustawy o ubezpieczeniu zdrowotnym. Wynika z niej raczej obowiązek zapewnienia obywatelom równego dostępu do świadczeń zdrowotnych. A limit to nic innego jak reglamentacja. Powoduje nierówność osób jednakowo ubezpieczonych.
Polak pracujący na etacie nie może zrezygnować z płacenia składki zdrowotnej. Jest obowiązkowa. Przymusowo ubezpieczony Polak ma więc prawo oczekiwać, że zapewniony mu zostanie dostęp do świadczeń. Zgodnie z ustawą o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, żadne limity nie mogą go dotyczyć.
Te słuszne skądinąd rozważania biorą w łeb od polskiej rzeczywistości, która jaka jest, każdy pacjent widzi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?