Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grand Prix. Sporo się wydarzyło, a na podium Tai i starsi panowie dwaj

Marcin Łada
Greg Hancock (z lewej) i Tai Woffinden (z prawej) zadbali o emocje w czołówce, a Maciej Janowski walczył o miejsce w pierwszej ósemce.
Greg Hancock (z lewej) i Tai Woffinden (z prawej) zadbali o emocje w czołówce, a Maciej Janowski walczył o miejsce w pierwszej ósemce. Szymon Starnawski
Cyrk Grand Prix zatrzymał się, żeby przezimować. Jest chwila, żeby pochwalić bohaterów i zastanowić się nad słabszą dyspozycją innych

Poniżej kilka subiektywnych kategorii, które pozwalają jakoś uporządkować pokłady emocji i litry adrenaliny, które wydzieliły się podczas 11 turniejów minionego sezonu. Inauguracyjny w Warszawie traktujemy oczywiście jako słaby żart.

Znikający punkt
Sztuczny tor w Tampere nie sprzyjał walce, a jednak Tai Woffinden wygrał na nim pięć biegów, raz finiszował ostatni, a w finale wyprzedził go Nicki Pedersen. Już po drugich zawodach sezonu przypuszczałem i nawet to napisałem, że Brytyjczyk dłużej zostanie na czele klasyfikacji przejściowej. Nie spodziewałem się jednak, że będzie siedział w fotelu lidera aż do samego końca w Australii. Przepis na mistrza świata według Woffindena? Piekielnie szybkie motocykle. Było kilka wyścigów, w których dominator błysnął refleksem i triumfował praktycznie po wyjściu z pierwszego łuku. Były też takie, w których zostawał w blokach, a jednak potrafił przebić się z czwartego na pierwsze miejsce. Doskonale wyczuwał sprzęt, korygował i zwyciężał (w Pradze i Sztokholmie) lub pracowicie gromadził punkty i docierał do finału (w Krsko, Gorzowie, Horsens, Malilli, Cardiff i wspomnianym Tampere). Absolutnie wyróżniający się na tle innych zawodników. Choć mistrz świata szybko znikał rywalom, aż do przedostatnich zawodów w Toruniu naciskała go „stara gwardia”, o której poniżej.

Stara gwardia
Pedersen nie był w minionym roku aż tak bajecznie szybki, ale potrafił wykorzystać swe ogromne doświadczenie. Choć nadal wdawał się w awantury, zachowywał chłodną głowę i w ważnych momentach wygrywał biegi. W Tampere triumfował po trzech latach przerwy i był to tylko początek poprawiania statystyk oraz obalania mitów. Duńczyk miał dobrych doradców, którzy potrafili mu odpowiednio przełożyć motory. O ile do połowy sezonu szło mu bardzo dobrze, o tyle później (8. w Horsens, 9. w Gorzowie, 9. w Sztokholmie) „Dzik” prezentował się w kratkę, jakby testował sprzęt na najważniejsze mecze w lidze. To właśnie te wahnięcia spowodowały, że w Krsko dogonił go i wyprzedził Greg Hancock.

Amerykanin dał imponującą zmianę w pogoni za Brytyjczykiem. Wcześniej dużo testował, łapał gumy w kołach napompowanych ekstremalnie słabo, tracił moc, aż wreszcie znalazł. Wypracowany refleks i bardzo szybkie motocykle złożyły się na drugą pozycję w klasyfikacji generalnej. „Herbie” miał pod sobą sprzęt równie dobry, jak ten Woffindena, ale zbyt długo go dopasowywał. To zadecydowało, że jednak nie dogonił młodszego kolegi, choć miał na to ogromny apetyt i realne szanse.

Smyk z Wrocławia
Czy można zadebiutować w cyklu i odegrać w nim znaczącą rolę? Pewnie, i wreszcie udowodnił to także jeden z Polaków. Początkowo zanosiło się, że Maciej Janowski będzie płacił frycowe. Nie znał przecież torów i specyfiki wędrownego stylu życia uczestnika spalinowej karawany. Niespodziewanie numer 71 (kierunkowy do Wrocławia) pięć razy przyjechał na czele w Pradze i uległ dopiero w półfinale. Orzełek pokazał przy tym naprawdę spore umiejętności i pewność siebie. Złośliwcy mogli powiedzieć, że raz mu się udało. W Daugavpils też? Owszem, dopisywało mu szczęście, ale było poparte ciężką pracą. Janowski triumfował na Łotwie i dał sygnał, że trzeba się z nim liczyć. Rywale zwrócili na Polaka uwagę, jeździło mu się później znacznie trudniej, ale nagrodą była 7. pozycja w „generalce” i stałe miejsce w GP 2016. Brawo!

Ważne ogniwa
Miniony sezon byłby nudny, gdyby nie kilku żużlowców, którzy zaliczali jeden lub dwa bardzo dobre turnieje i dużo mieszali w wyścigach z udziałem czołówki. Na zewnętrznej królowali Matej Zagar i Peter Kildemand, który zastąpił kontuzjowanego Jarosława Hampela. Finezyjnymi i przemyślanymi atakami na trasie potrafił zaskakiwać bezbarwny w Falubazie Andreas Jonsson, a do miana nowego króla brutali powoli zbliża się Jason Doyle. Wszyscy, których wymieniłem, przynajmniej raz przyprawiali nas o szybsze bicie serca. Niestety, Doyle przypłacił waleczność bardzo groźnym upadkiem, który tylko cudem nie skończył się dla niego śmiercią lub trwałym kalectwem. Bez żużlowców ze środka stawki nie byłoby zabawy.

Im już dziękujemy
Na koniec o tych, którzy po prostu byli, ale jedynie tłem dla wszystkich już wymienionych. Cóż, najbardziej spektakularny upadek zaliczył wicemistrz świata Krzysztof Kasprzak. Polak unikał walki i wyraźnie nie był pewny swych motocykli. Chris Harris testował nowe silniki, ale efekt był marny i „Bomber” najczęściej statystował lub łapał defekty. Troy Batchelor i Thomas Jonasson też wolą zapomnieć o Grand Prix. Przynajmniej na pewien czas.

Przeczytaj też:Coraz bardziej czarne chmury nad Falubazem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska