Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Listonosz-bohater: - I dziś wskoczyłbym w ogień

Krzysztof Korsak 95 722 57 72 [email protected]
MARCIN MASTERNAK. Ma 31 lat. Mieszka na Zakanalu w Gorzowie. Ma żonę Kamilę, a także synów Huberta i Marcela. Od czterech lat jest listonoszem. Wolny czas poświęca przede wszystkim na rodzinę. Lubi kino, działkę, komputer, internet, allegro.
MARCIN MASTERNAK. Ma 31 lat. Mieszka na Zakanalu w Gorzowie. Ma żonę Kamilę, a także synów Huberta i Marcela. Od czterech lat jest listonoszem. Wolny czas poświęca przede wszystkim na rodzinę. Lubi kino, działkę, komputer, internet, allegro. fot. Kazimierz Ligocki
- Pomyślałem "teraz albo nigdy", owinąłem głowę mokrą szmatą i wskoczyłem w ogień - mówi Marcin Masternak, listonosz-bohater, który uratował starszą kobietę z płonącego mieszkania

- Jak pan sypia?
- (śmiech) Nooo, dobrze sypiam.

- Śni się panu to zdarzenie?
- Akurat to nie śniło mi się ani razu.

- A na jawie często pan wraca do tej sytuacji?
- No tak. W sumie dopiero teraz zastanawiam się, co mogło mi się stać. Strażacy mówią, że jeszcze chwila, jeszcze minuta i mógłbym zginąć. Ciężko nie myśleć o tej całej sytuacji, bo bardzo dużo osób odzywa się do mnie, gazety dzwonią, znajomi piszą sms-y. A w poniedziałek pojechałem do szpitala, do pani Marii (tak ma na imię uratowana kobieta - przyp. red.), żeby zobaczyć, co u niej słychać, bo nic mi nie było wiadomo, a pomyślałem, że może potrzebuje jakiegoś chleba albo czegoś.

- Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co pan w tej chwili mówi.
- Najważniejsze, że dowiedziałem się, że pani Maria żyje, a poza tym okazało się, że właśnie została wypisana ze szpitala.

- Proszę opowiedzieć, jak pan ją uratował?
- Jak co dzień szedłem doręczyć ludziom listy (to była środa 3 lutego - przyp. red.). Mieszkańcy zauważyli (listonosz zna wszystkich na pamięć z imienia i nazwiska - przyp. red.), że coś się pali w jednym z mieszkań. Od razu zadzwoniłem na straż pożarną i podałem dokładne dane. To było trzecie piętro, obliczyłem w głowie numer mieszkania i kapnąłem się, że żyje tu samotna pani Maria. Pobiegliśmy do niej z sąsiadem. Pukaliśmy w drzwi, ale nikt się nie odzywał. Złapałem za klamkę i udało mi się wyrwać drzwi. Ale przed nami były jeszcze drugie. Zaczęliśmy w nie walić i na szczęście puściły. Wlecieliśmy do środka, ale tylko na metr i cały dym poszedł na nas, zaczęło kłuć w twarz i szczypać w gardło. Jakby coś chemicznego się paliło. Wyszliśmy, złapaliśmy powietrze. Krzyczeliśmy: "pani Mario!", żeby zobaczyć, czy żyje.

Odezwała się i powiedziała, w którym miejscu mieszkania leży. Wlecieliśmy na półtora metra i znowu musieliśmy się cofnąć. Później jeszcze raz wbiegliśmy i wybiegliśmy. Usłyszałem potężny huk, jakby paliły się wielkie ogniska. Sąsiedzi wbiegli w masce tlenowej, ale też nie dali rady i szybko zawrócili. Znowu krzyczymy: "pani Mario, czy pani żyje?". Ale kobieta się nie odzywała. Myśleliśmy, że się zaczadziła. Spuściliśmy głowy w dół, że jesteśmy tutaj, tak blisko, przez ścianę zaledwie dwa metry od niej, a nie możemy jej pomóc. Krzyknąłem jeszcze raz i całe szczęście odezwała się. Pomyślałem "teraz albo nigdy", owinąłem głowę mokrą szmatą i wskoczyłem w ogień. W mieszkaniu było ciemno jak w piwnicy, dosłownie nic nie było widać. Po omacku złapałem panią Marię i zacząłem ją wyciągać, ale zobaczyłem, że ona nie chce, że się opiera. Od dymu byłem na haju, wiedziałem, że trzeba działać szybko. Złapałem ją z całej mocy i wyciągnąłem na siłę.

- W którym momencie dotarło do pana, że uratował ludzkie życie?
- Jak wyszedłem, to powiedziałem "uratowaliśmy kobietę!". Po chwili opadła adrenalina, zaczęło mi się kręcić w głowie, stałem się senny i osunąłem się po ścianie na ziemię. Później przybiegli strażacy, zabrali mnie i podali tlen.

- Podejrzewał pan siebie o taką odwagę?
- Raczej brałem pod uwagę, że jakby kiedyś coś się działo, to ja wziąłbym w tym udział i nie miał blokady.

- Już teraz, tak na chłodno, z taką wiedzą, postąpiłby pan tak samo?
- Jeżeli wiedziałbym, że znowu mi się uda, to na pewno. A inaczej, to... ciężko powiedzieć. To jest taki dryg, taki odruch, trzeba pomóc i lecisz. Pewnie znowu próbowałbym ratować życie.

- Ma pan żonę, dzieci?
- Tak, tak, mam żonę i dwóch synów.

- Myślał pan o nich, gdy wchodził w ogień?
- W tym momencie nie. Jedyną myślą było to, żeby uratować kobietę. Był cel i trzeba było go zrealizować. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie wbiegł do tego mieszkania i jej nie uratował. Dzisiaj cieszę się, że tak to się skończyło, bo mógłbym stracić życie, moje dzieci tatę, a żona męża.

- Miał pan kiedyś podobną sytuację?
- Nigdy.

- Jak zareagował pana organizm?
- Na pewno człowiek w takich sytuacjach ma więcej siły. Ot, choćby dzisiaj to nie wiem, czy wyrywałbym te drzwi. Może właśnie dzięki adrenalinie uratowałem panią Marię. Nie wiem, czy biło mi mocniej serce, czy miałem ciarki. Myślałem tylko o tym, żeby ją wyciągnąć. Wleciałem na chama do środka i tyle.

- Czuje się pan bohaterem?
- Nie.

- Ale pan jest bohaterem!
- No tak wszyscy mówią, ale ja nie wiem. Po prostu wszedłem tam i wyciągnąłem kobietę. Najważniejsze, że pani Maria żyje.

- Marzył pan kiedyś, żeby zostać bohaterem?
- Jako dziecko czy młody chłopak marzyłem, żeby komuś pomóc, kogoś uratować, żeby być w gazecie. Takie wizje wyszły pewnie trochę z telewizji, a może też trochę z tego, że nie byłem aż tak zauważany jako młody chłopak i chciałem być choć trochę w centrum uwagi. Już jako listonosz zawsze się śmiałem na poczcie: "zobaczycie, kiedyś będę w naszej gazetce pocztowej", ale tak naprawdę nie wierzyłem, że tak się stanie. A tu nagle zaczęło być dużo hałasu, telefony, gratulacje. Ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Ale potem pomyślałem, że mam swoje pięć minut w życiu i może dzieci będą miały jakąś pamiątkę po tacie.

- Jak widać, praca listonosza wcale nie musi być nudna.
- (śmiech) Tak się śmiałem ostatnio, że jakby za tydzień znowu był jakiś pożar i znowu bym kogoś wyciągał, to już w ogóle by się narobiło. Listonosz cały czas widzi tych samych ludzi, wręcz zna ich życie, bo dużo osób chce porozmawiać z listonoszem, wyżalić się, opowiedzieć, co się u niego dzieje. Listonosz to taka bratnia dusza.

- Wielu na słowo "ratunku" odwraca głowy, odcina się od czyichś problemów. Jak zachęcać ludzi do pomocy bliźniemu?
- Niektórzy mają znieczulicę i mówią: "od pomocy to jest straż i pogotowie", a niektórzy chcieliby pomóc, ale włącza im się blokada, usztywnia ciało. Myślę, że to też przez niewiedzę. W każdej pracy powinny być szkolenia, np. z pierwszej pomocy. Trzeba to nagłaśniać, rozmawiać o tym, uświadamiać. A niestety czasami mówi się, że ktoś komuś pomógł, ale źle to zrobił i trafił do więzienia. To też jest problem. Mogę tylko powiedzieć: pomagajcie, a zostaniecie bohaterami! Nie ma nic ważniejszego nic ludzkie życie!

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska