Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Horbacz: Robię, co do mnie należy

Marcin Łada 0 68 324 88 14 [email protected]
Marcin Horbacz ma 34 lata, żona Marita, dwie córki (7-letnia Nikola i 3-letnia Matylda). W wolnych chwilach nadrabia rodzinne zaległości. Spaceruje z córkami i stara się im poświęcić maksymalnie dużo czasu. Kiedyś lubił posiedzieć przed komputerem, pograć, ale już mu się znudziło. Niedawno zaprojektował i zrobił z drewna piętrowe łóżko dla córek, a kilka rysunków czeka na realizację. Swą przyszłość łączy wyłącznie z pięciobojem.
Marcin Horbacz ma 34 lata, żona Marita, dwie córki (7-letnia Nikola i 3-letnia Matylda). W wolnych chwilach nadrabia rodzinne zaległości. Spaceruje z córkami i stara się im poświęcić maksymalnie dużo czasu. Kiedyś lubił posiedzieć przed komputerem, pograć, ale już mu się znudziło. Niedawno zaprojektował i zrobił z drewna piętrowe łóżko dla córek, a kilka rysunków czeka na realizację. Swą przyszłość łączy wyłącznie z pięciobojem. fot. Mariusz Kapała
Rozmowa z olimpijczykiem i najlepszym polskim pięcioboistą, reprezentantem ZKS-u Drzonków.

- Centrala postanowiła, wzorem biathlonu, połączyć wam bieg i strzelanie. Jak pan ocenia tę zmianę?
- Jest i trzeba się do niej przyzwyczajać. Pewnie przemodelujemy odrobinę treningi. Zresztą startowałem w "kombajnie" ze sztafetą podczas mistrzostw Europy. Nie cieszył się jakąś wielką popularnością, zwłaszcza wśród seniorów. Działacze próbują popularyzować pięciobój i zwiększyć oglądalność, ale nowej formule musi towarzyszyć telewizja.

- Bo efekt może być odwrotny.
- Oczywiście. W biathlonie, gdyby nie wielki telebim, na którym możemy śledzić strzelanie i straty rywali, nikt by nie wiedział o co chodzi. Widziałem już "kombajnowe" starty pięcioboistów bez telewizji. Masakra! Ledwo wyłapałem pierwszą czwórkę. Kiedy walczy 12 przeciwników zupełnie traci się rachubę, którą zmianę biegnie zawodnik, ile razy strzelał.

- Strzelanie po biegu przestanie być statyczne, trzeba walczyć z oddechem, ręce się trzęsą. To chyba przemiesza stawkę?
- Zobaczymy, bo to bardzo indywidualna sprawa. Ci, którzy średnio strzelają starym systemem, będą się teraz musieli sprężyć i szybko reagować. Mogą wypaść znacznie lepiej. Ale widzę inny problem wynikający z "kombaju". Przepisy.

- Są niejasne?
- Jasne, ale nie do końca. Trudno dziś ocenić czy będą sprzyjały dobrym strzelcom czy biegaczom. Na oddanie pięciu strzałów jest minuta i 15 sekund bez rund karnych. Można idealnie trafić na przykład w czasie 1.10, a ten, który wszystko spudłuje i tak ruszy tylko 5 sekund później. Jeśli chcesz, "przesiedzisz" określony czas i biegniesz dalej. To głupota, bo nie ma kary za złe strzelanie. Zresztą, podczas mistrzostw Europy kobiety startowały według innego systemu niż my. I tak sobie zmieniają...

- A zmieniając temat. Co pan robi poza pięciobojem?
- Studiuję. Jestem na czwartym roku wychowania fizycznego. W tym miejscu chciałbym podziękować wykładowcom wrocławskiej AWF, bo są Edycie Małoszyc i mi bardzo przychylni. Mamy indywidualny tok studiów. Nikt oczywiście nie odpuszcza egzaminów, trzeba przychodzić i je zdawać, ale możemy w dogodnych terminach zaliczać ćwiczenia. Zrobiliśmy już licencjat i rozpoczęliśmy magisterkę, żeby nie tracić czasu.

- Zdarzało się, że z powodu egzaminu nie startował pan w mistrzostwach Polski.
- Fakt. Są takie terminy, których nie da się przesunąć. Trudno wymagać od rektora, żeby ten opłacał specjalnie wykładowcę, który przyjedzie za miesiąc tylko ze względu na mnie. To wyjątkowa sytuacja, bo jak wspomniałem, idą nam na rękę.

- Myśli pan o karierze szkoleniowca?
- Nie będziemy wiecznie trenowali, a chcemy zostać przy pięcioboju. Znamy się na nim dość dobrze, więc czemu tej wiedzy nie wykorzystać. Myślę, że w Drzonkowie przyda się trochę młodej krwi. I nie mam na myśli wymiany "starych" na "młodych". Możemy się uzupełniać.

- To daleka czy bliższa przyszłość?
- Zapowiadałem, że będę trenował do Londynu 2012 i zamierzam się tego trzymać. Jest duże prawdopodobieństwo, że po igrzyskach skończę. Zobaczymy. Kiedyś spotkałem się z dzieciakami w mojej szkole w Koszalinie. Miałem 26 lat i jeden chłopak zapytał, jak długo będę trenował. Powiedziałem, że do trzydziestki. Ta stuknęła po Atenach, ale wcale nie czułem się wypalony. Nie skłamałem jednak, bo chodziło mi o 30 lat startów.

- Pan da radę, a co na to rodzina?
- Mam to szczęście, że żona trenowała kiedyś w Gwardii akrobatykę, więc rozumie sytuację. Mam jej pełne przyzwolenie. Zaskoczyła mnie nawet bardzo miło, kiedy wahałem się i rozważałem czy nie spróbować czegoś innego. Powiedziała wtedy, że to tylko cztery lata.

- A pieniądze? Rówieśnicy zarabiają, a pan ciągle musi w siebie inwestować.
- Pytanie: czy robią to, co naprawdę lubią? Pieniądze są ważne, ale ja robię to, co kocham i czerpię z tego siłę. Gdybym myślał, że dużo więcej zarabia mój kolega piłkarz siedząc na ławie w drugiej lidze, to załamałbym się ze 20 lat temu.

- I on nie walczy o stypendium?
- No tak, muszę co roku potwierdzać swą dyspozycję. Ale nie przeszkadzają mi małe kłody pod nogami. Musiałem wiele razy zagryzać zęby... Pięciobój dobrze kształtuje charakter, a przede wszystkim nieustępliwość. Robię po prostu, co do mnie należy.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska