Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miała 46 lat. Zabiła ją sepsa. Rodzina oskarża szpital

Aleksandra Hudyma
To ostatnie wakacje Danuty i Eugeniusza Trzeciaków w Egipcie. Byli tam w lipcu tego roku. Pani Danuta już wiedziała o czekającej ją operacji. Nikt nie podejrzewał tragedii.
To ostatnie wakacje Danuty i Eugeniusza Trzeciaków w Egipcie. Byli tam w lipcu tego roku. Pani Danuta już wiedziała o czekającej ją operacji. Nikt nie podejrzewał tragedii. Archiwum rodzinne
Danuta Trzeciak poszła do szpitala na rutynowy zabieg usunięcia kamienia z nerki. Skończyło się tragedią całej rodziny. Doszło do zakażenia sepsą, a po ponad dwóch tygodniach męczarni kobieta zmarła.

Jak to się stało, że zdrowa, pełna życia kobieta umarła w wyniku powikłań po rutynowym zabiegu? Dlaczego konała w okrutnych męczarniach na oczach rodziny? Czy lekarze zrobili wszystko, żeby ją ratować? - To nie była walka o jej życie, tylko seria eksperymentów. Lekarze nie wiedzieli, jak ją leczyć - uważa córka.

Przewróciła tylko oczami
Dramat rodziny Trzeciaków z Jezior Dolnych w gminie Brody zaczął się 5 października. Tego dnia pani Danuta miała zabieg usunięcia kamienia z nerki na oddziale urologii w Nowej Soli. Kamień miał średnicę 18 milimetrów, wykryto go ponad osiem miesięcy temu. Lekarz prowadzący panią Danutę zdecydował, że konieczne będzie usunięcie go metodą PCNL. Zabieg jest wykonywany w szpitalu przy znieczuleniu, monitorowany przez ultrasonograf. Lekarz do nerki wprowadza igłę, której zadaniem jest rozkruszenie kamienia.

- Konsultowaliśmy to dodatkowo z profesorem Andrzejem Borówką, najlepszym urologiem w Polsce, który potwierdził, że zabieg jest jak najbardziej wskazany - mówi Alina Trzeciak, córka zmarłej.

Zabieg w szpitalu w Nowej Soli zaplanowano najpierw na 23 września, później na 6 października. Miał być wykonany o 7.00, ale godzinę zmieniono na 13.00. Kiedy Eugeniusz Trzeciak, mąż pani Danuty, przyjechał do szpitala o 19.00, zobaczył żonę już w stanie agonalnym.

- Gdy wszedłem na salę, żona była sina, przewróciła tylko oczami i je zamknęła. Zacząłem krzyczeć, gdzie są lekarze, dlaczego nikogo przy niej nie ma. Nikt nie reagował. Lekarz, który ją operował, stał obok i tylko patrzył, nic nie mówił, nie ruszył się nawet, żeby cokolwiek zrobić. Krzyknąłem, żeby ratował moją żonę. Poszedł do gabinetu pielęgniarek i zadzwonił po ordynatora. Wrócił na salę i kazał rozsunąć łóżka - relacjonuje ze łzami w oczach pan Eugeniusz. - Zadzwoniłem po syna, powiedziałem, że mama umiera. Przyjechał do szpitala.

Wyjątkowo tragiczne połączenie
Pani Danuta ponownie trafiła na blok operacyjny. Okazało się, że podczas pierwszego zabiegu doszło do przerwania tętniczki, co spowodowało krwotok wewnątrz organizmu. - Pacjentki, które leżały z mamą na sali, powiedziały, że ona umierała od godziny. Płakały, bo miały mieć ten sam zabieg, ale każda z nich już się bała. Lekarz, który robił zabieg, potem potrafił tylko powiedzieć „przepraszam” i nic więcej - wspomina pani Alina.

Po drugiej operacji, podczas której zatamowano krwotok, pani Danuta trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej. - Tego samego dnia można było jeszcze z nią porozmawiać, nie skarżyła się na nic. Miała podłączoną maskę, którą chciała ściągać, przeszkadzała jej - dodaje córka. - Gdy tata ją dotknął, gwałtownie cofnęła nogę. Kiedyś miała reumatoidalne zapalenie stawów, lekarze o tym wiedzieli, tata prosił, żeby wezwano reumatologa, ale nikt nie przyszedł.

Następnego dnia rodzinę poinformowano, że konieczna jest operacja usunięcia nerki, która przestała pracować, a krwotok spowodowany przerwaniem tętniczki nie ustał. Okazało się, że przestała pracować także druga nerka. Tego samego dnia rodzinę powiadomiono, że w wyniku zakażenia sepsą doszło do procesu DIC, czyli rozsianego krzepnięcia wielonaczyniowego.
- Lekarze kilka dni później przekazali nam informację, że trudno jest dostrzec takie zakażenie bakteryjne. Jak się okazało, była to sepsa i wstrząs septyczny, czyli wyjątkowo tragiczne połączenie. Jesteśmy przekonani, że doszło do tego z powodu niezachowania standardów dotyczących sterylności - podkreśla córka. - To nie był koniec. Z powodu zakrzepów mama miała martwicę, palce u rąk i nóg całkowicie jej sczerniały, od razu było wiadomo, że jeśli przeżyje, trzeba będzie je usunąć. Nam zależało jednak już tylko na tym, żeby przeżyła, nieważne jak, żeby po prostu żyła.

Po operacji nerki najbliżsi nie mieli już kontaktu z panią Danutą, która leżała pod respiratorem i była na lekach przeciwbólowo-nasennych. Przez kilka dni jej stan był stabilny, choć nadal ciężki.
- Jednego dnia płytki krwi rosły, drugiego wyniki ogólne się pogarszały, innego stwierdzono niewydolność wątroby, później problemy płuc, opłucnej. Informowano też, że w obecnym stanie pacjentki nie wiadomo, w których miejscach zrobiła się zakrzepica, uszkadzając poszczególne organy. Każdego kolejnego dnia serwowano nam coraz to drastyczniejsze wiadomości. A my nie mieliśmy z mamą kontaktu od momentu usunięcia nerki - opowiada pani Alina.

Zabrano nam największy skarb
19 października bliscy przyjechali jak co dzień w odwiedziny. Dzień wcześniej jeden z lekarzy powiedział, że wyniki się poprawiają. - Jak zobaczyliśmy mamę, wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, leżała z głową opuszczoną - przyznaje córka. - Chociaż prosiliśmy, żeby informowano nas o każdej zmianie nawet przez telefon, nikt nas nie powiadomił o tym, że nastąpiła śmierć mózgu. Długo nikt do nas nie podszedł, w końcu ordynator powiedział o śmierci mózgu i że za kilka godzin jej serce przestanie bić.

22 października pani Danuta zmarła. Jako przyczynę śmierci podano niewydolność wielonarządową w wyniku sepsy. Rodzina Trzeciaków wynajęła prawnika, zgłosiła sprawę do prokuratury w Nowej Soli. Uważają, że to szpital zawinił, doprowadzając do tragicznego finału zabiegu.

- Obliczyliśmy, że w ciągu tych dwóch tygodni mamą zajmowało się 12 lekarzy. To tak, jakby do samochodu podeszło 12 mechaników, każdy naprawiałby co innego i inaczej. Mamy wrażenie, że na naszej mamie eksperymentowano, że nikt do końca nie wiedział, jak ją ratować. Największy żal mamy do lekarza, który widząc tuż po zabiegu, co się z nią dzieje, nic nie zrobił. Taki człowiek nie powinien w ogóle pracować w szpitalu. Pielęgniarki powinny sprawdzać jej stan co kwadrans - wylicza pani Alina. - Reumatologa wezwano dopiero, jak doszło do śmierci mózgu, chociaż wcześniej sygnalizowaliśmy, żeby to zrobić. To już mamie nie pomogło. Byliśmy wzorcową, wspaniałą rodziną, zabrano nam nasz największy skarb.

Nie jest to takie rzadkie
Co na to władze szpitala w Nowej Soli? - Pilotowaliśmy ten przypadek od początku. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, i nie mamy sobie nic do zarzucenia. W każdym szpitalu zdarza się sepsa, wcale nie jest to takie rzadkie - mówi Jarosław Stolarski, dyrektor do spraw medycznych szpitala w Nowej Soli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska