Większość ziemi dzierżawią od agencji rolnej. Połowa leży w granicach miasta, reszta w gminie Lubiszyn. Ich pola graniczą ze specjalną strefą ekonomiczną w Baczynie. - Na razie strefa nam nie przeszkadza, nie ma tam hałaśliwej czy szkodliwej produkcji - mówi Z. Harędarz.
Miasto za miedzą
Do centrum mogą dojechać samochodem albo autobusem linii 130. W Gorzowie pracują dorosłe córki pani Drelowej, wnuczka chodzi do gimnazjum. - Chcieliśmy kiedyś kupić córkom mieszkania w centrum, ale żadna nie chciała się przeprowadzać. Dostawiliśmy więc przybudówkę i mieszkamy razem - mówi gospodyni. Do centrum jeździ na zakupy, ale nie za często, bo chleb lepszy jest w Baczynie. A resztę mają własne - mleko, warzywa, ziemniaki, jajka, kurczaki, mięso, kiełbasy i kaszankę. - Przed Wielkanocą poszły pod nóż dwa tuczniki, ale tyle u nas ludzi, że wszystko już zjedzone i znowu trzeba bić - śmieje się pani Drelowa. Od szosy do ich obejścia prowadzi betonowa droga. Stoją nawet lampy, tyle że nie świecą. Mają szambo i własne ogrzewanie, ale wodociąg jest miejski. A jak zimą drogę zasypie, to odśnieża ich miejska służba. Z miejską władzą mało mają do czynienia. Podatek rolny płacą bez opóźnień, a gdy ich dotknęła klęska suszy, to im miasto podatek umorzyło. - A tak to czasami przyjadą panie z wydziału rolnictwa w magistracie i spisują, ile mamy hektarów, co nam rośnie na polu, ile mamy trzody czy krów - mówi Z. Harędarz. Nie za bardzo ma czas na gadanie z dziennikarzem, bo pszenicę trzeba posypać nawozem, a potem czekają go opryski rzepaku.
Tylko rośliny
Zajmują się tylko produkcją roślinną. Uprawiają pszenicę, rzepak, jęczmień, mieszanki zbożowe. To się teraz opłaca i przynosi pewne pieniądze. Dostają unijne dopłaty, ale ceny paliwa, nawozów i maszyn tak wzrosły, doszedł jeszcze VAT, że niewiele na tym zyskali. Kiedyś trzymali trzodę i krowy, ale zlikwidowali stado. Zostawili dla siebie dwie krowy i kilka tuczników. - Hodowla najlepiej opłaca się w telewizji - śmieje się rolnik. Ma pięć ciągników, wszystkie potrzebne maszyny, do szczęścia potrzebuje tylko kombajnu, bo starego się pozbył. Wszystko robi wspólnie z ojcem, pomaga im też matka. Chociaż rodzina liczy razem 11 osób, pozostali pomagają tylko w czasie żniw, bo mają swoją pracę. - Lżej jest tylko zimą, bo od wiosny do jesieni robota od świtu goni przez cały dzień. Ledwo dziennik się zdąży obejrzeć i człowiek pada spać - opowiada J. Drela.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?