Do tego spotkania nasi szykowali się cały tydzień. Jeśli by zremisowali lub wygrali, mogliby przedłużyć swoje szanse na utrzymanie i szykować się na baraż. W Legnicy miała być, jak zapowiadał Arkadiusz Bosy, walka na noże. Niestety, nasi od początku do końca ustępowali rywalom w każdej formacji i byli po prostu słabsi.
Zapowiadało się wspaniale. Najzagorzalsi kibice z Gorzowa "zakasowali" gospodarzy. Z flagami i przyśpiewkami byli zdecydowanie bardziej głośni i widoczni. Pierwszy raz głośno westchnęli, gdy w pierwszej akcji Paweł Kiepulski świetnie wybronił rzut Filipa Kliszczyka. Kolejne również nie przyniosły goli. Obie ekipy były wyraźnie spięte i przygniecione ciężarem gatunkowym spotkania. Wiedzieli, że kto przegra, z hukiem spada do pierwszej ligi.
W pierwszym minutach ciężar gry naszej ekipy wziął na siebie doświadczony Władymir Huziejew. Niestety, nie mógł się wstrzelić, choć trzeba przyznać, że fantastycznie bronił Kiepulski. Gdy w 5 min dostaliśmy karnego, wydawało się, że Białorusin otworzy wynik meczu. Huziejew trafił jednak prosto w bramkarza, a chwilę potem Andriej Kavaliou strzelił na 1:0. - To był kluczowy moment spotkania - mówił po meczu trener Michał Kaniowski. - Gdyby Huziejew trafił te kilka rzutów i karnego, rywale na pewno by później nie odjechali.
Co prawda Robert Janowski w odpowiedzi trafił z lewego skrzydła, ale był to ostatni remis w tym spotkaniu. Rywale odskoczyli na 3:1, 5:2 i 8:4. Wtedy szalał w ataku Adam Skrabania, na którego gorzowianie nie mogli znaleźć recepty. Tymczasem akademicy grali fatalnie. Prawe skrzydło na którym miał rządzić kapitan Tomasz Jagła, praktycznie nie istniało. W kole i na lewej flance również było słabiutko. Kaniowski w miejsce Jagły wprowadził Jarosława Galusa, który w końcu przełamał niemoc i trafił na 10:7 dla gospodarzy, ale "kat" Skrabania kontynuował dzieło zniszczenia. Jego kolejne trzy gole i jeden Radosława Fabiszewskiego i było 14:8.
Po przerwie nasi nie potrafili zmniejszyć przewagi. Po drugim karnym Huziejewa w 37 min jeszcze była nadzieja przy stanie 18:14 dla miejscowych. Potem zaczęła się prawdziwa egzekucja. Niesamowity Skrabania i R. Fabiszewski trafiali jak chcieli, a nasi byli blokowani lub tracili jedną piłkę za drugą. Na kole obudził się Bosy, który rzucił 6 bramek, ale nie miał wsparcia u kolegów. Przy stanie 29:20 tylko cud mógł uratować gorzowian... Nic takiego nie nastąpiło i od 58 min, przy wiwatujących kibicach gospodarzy, rywale spokojnie dowieźli zwycięstwo, a gorzowianie pożegnali się z ekstraklasą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?