Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mogę być damą, ale w spodniach

Wojciech Wyszogrodzki 95 722 57 72 [email protected]
Monika Wolińska pochodzi z Chełma. Ukończyła trzy kierunki studiów: prowadzenie zespołów wokalno-instrumentalnych, skrzypce i dyrygenturę symfoniczno-operową. Koncert dyplomowy poprowadziła w Filharmonii Narodowej. Tam też obroniła doktorat i - na początku tego roku - habilitację. Za bogaty dorobek artystyczny minister kultury uhonorował ją odznaką "Zasłużony dla kultury polskiej”. Jest wykładowcą Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Ma 38 lat. Obowiązki dyrygenta Filharmonii Gorzowskiej przejmie 1 stycznia.
Monika Wolińska pochodzi z Chełma. Ukończyła trzy kierunki studiów: prowadzenie zespołów wokalno-instrumentalnych, skrzypce i dyrygenturę symfoniczno-operową. Koncert dyplomowy poprowadziła w Filharmonii Narodowej. Tam też obroniła doktorat i - na początku tego roku - habilitację. Za bogaty dorobek artystyczny minister kultury uhonorował ją odznaką "Zasłużony dla kultury polskiej”. Jest wykładowcą Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Ma 38 lat. Obowiązki dyrygenta Filharmonii Gorzowskiej przejmie 1 stycznia. Jakub Pikulik
- Jeżeli dyrygent przyjmuje jakąś pozę, chce być kimś, kim naprawdę nie jest, muzycy wyczuwają to od razu - mówi prof. MONIKA WOLIŃSKA, nowa dyrygent Filharmonii Gorzowskiej.

- I jak nowy gabinet?
- Jeszcze nie widziałam, najwięcej czasu spędzam u dyr. Świtalskiego.

- Nie wydaje się za mały? W poprzednim ponoć ego dyrygenta się nie mieściło, więc trzeba było mu dać inne, większe pomieszczenie…
- Moim głównym miejscem pracy jest sala koncertowa. Tam "rozmawiam" z orkiestrą.

- Pewien muzyk powiedział mi kiedyś, że przy dobrej orkiestrze dyrygent nie jest potrzebny. Wystarczy, ze wyjdzie, podniesie batutę i muzyka płynie. Może spokojnie zejść ze sceny i wrócić pod koniec, by zamknąć partyturę, opuścić ręce. Po co więc dyrygent? Muzycy i tak na niego nie patrzą, mają nuty, grają z pamięci. Po co ten cały spektakl z wychodzeniem, machaniem, poceniem się, zasłanianiem muzyków?
- Z całym szacunkiem dla tego muzyka…

- Proszę uważać, co pani powie - to słowa dyr. Świtalskiego…
- (śmiech) Muszę to sprostować. W muzyce potrzebny jest ktoś, kto będzie kierował, po prostu lider, który przeprowadzi orkiestrę przez partyturę. Ile jest serc, tyle jest odczuć - nawet w stosunku do jednego taktu. Ja bardzo często korzystam też z koncepcji, jaką oferuje orkiestra. Łączę mój pomysł z tym, co mogą i proponują muzycy.

- Do tego wystarczą próby. Muzycy nauczą się i mogą grać sami…
- Opowiem może o mojej ostatniej przygodzie…

- Chodzi o poprowadzenie kilka dni temu koncertu w Filharmonii Narodowej w zastępstwie pani mistrza Jerzego Semkowa?
- Tak, w piątek o 9.12 poinformowano mnie, że Maestro Semkow zaniemógł i dostałam zaproszenie do poprowadzenia dwóch koncertów. Podjęłam się tego, a zadanie było ogromne. Okazało się, że dyrygent jest potrzebny. Muzycy patrzyli na mnie i prosili o ratunek. Poszli za mną. Początkowo, w piątek, nie byliśmy jeszcze siebie pewni, ale w sobotę zaufali mi, byliśmy razem w muzyce. Jednak patrzyli na mnie.

- Skoro dyrygent tak bardzo wpływa na muzyków, czeka panią jeszcze trudniejsze zadanie, bo pewnie spora część gorzowskiej orkiestry jest mentalnie związana z pani poprzednikiem…
- Nie będę nikogo przekonywała do siebie na siłę. Poznałam trochę orkiestrę, bo już tutaj występowałam. Wiem, że muzycy mają swoje przeżycia, swoją przeszłość w tym miejscu. Niestety, takie już są losy dyrygentów - jeden przychodzi, drugi odchodzi. Dyrygent buduje zespół również mentalnie. Orkiestra gorzowska ma reprezentować filharmonię na arenie międzynarodowej - takie są założenia dyr. Świtalskiego. Zespół musi być jednością, to ma być orkiestrowe tutti. Animozje są wszędzie i zawsze, bo konkurencja jest duża. Choć prawdziwych muzyków jest coraz mniej. Świat dyrygencki podzielił się na biznesmenów i tych, co widzą jeszcze jakieś wartości.

- W jednym z wywiadów powiedziała pani, że u dyrygenta najważniejsze jest wejście na scenę…
- Może nie do końca tak powiedziałam - raczej, że orkiestra rozpoznaje dyrygenta po tym, jak wchodzi na scenę.

- Chodzi o postawę, pewność siebie? Pani poprzednik, gdy wchodził, czuć było, że aureoli brakuje. Z kolei obecny dyrektor, też dyrygent, jakby przepraszał, że żyje, bo wchodzi dość nieśmiało, podciąga za szerokie spodnie…
- Chodzi o szczerość. I na to będę uczulała zespół: jeśli mamy coś do siebie, mówimy to prosto w oczy, to są wartości, które są również w muzyce. A wracając do wejścia na scenę: jeżeli dyrygent przyjmuje jakąś pozę, chce być kimś, kim naprawdę nie jest, muzycy wyczuwają to od razu. Proszę pamiętać, że w muzyce zajmujemy się najwyższymi wartościami. Partytura to umowny zapis nutowy, tak naprawdę to są uczucia kompozytora, to pewien rodzaj ekshibicjonizmu przelany na papier. Nasz przekaz nie może być zakłamany ani sztuczny. Publiczność przychodzi po coś do filharmonii i coś wynosi.

- Mówi pani w wywiadach: "dyrygent ma wprowadzić w stan uniesienia". Melomani przychodzą posłuchać muzyki, więc zamykają oczy i odlatują. Nie patrzą na panią…
- A jednak patrzą. Ostatnio na jednym portalu ktoś zauważył mój frak!

- Też to znalazłem. Ktoś napisał: "poza świetną ręką do orkiestry p. Wolińska prezentuje się elegancko (frak leży znakomicie) i ma bardzo ładny gest"…
- Orkiestrę rozpoznaje się po dźwięku, a kształtuje go dyrygent. Ta sama orkiestra kierowana przez inną osobę, gra inaczej. Jest więc potrzebny.

- No właśnie, jak ocenić dyrygenta? Obroniła pani doktorat, od początku tego roku ma pani habilitację. Brano pod uwagę pani postawę na koncertach, oceniano dźwięki, emocje?
- To bardzo niewymierne. Oceniana jest np. interpretacja na podstawie nagranej płyty. Brana pod uwagę jest też praca, komentarz napisany do tego krążka.

- W jaki sposób dyrygent przygotowuje się w domu do pracy? Ustawia lustro i patrzy na miny? Mówi: nie, to zbyt głupi grymas, będą się śmiali?
- Wiem, że tak robią studenci. Ja być może na początku też tak ćwiczyłam (śmiech). Potem odkryłam, że lustro to jest poza. Jak pracuje dyrygent? Każdy ma swój klucz, nie ma ustalonych standardów. Nawet gdy gram coś kolejny raz, odkrywam inne odniesienia, widzę inne szczegóły, serce bije inaczej. Dyrygent za każdym razem powinien poszukiwać, bo gdy otwiera partyturę i stwierdza, że już umie, to jest jego koniec.

- Jedna z pani koleżanek po fachu mówi, że "dyrygent musi się szybko ruszać, machać rękami przez dwie, czasem nawet trzy godziny bez przerwy, a do tego musi wykonywać pajacyki, wkręcanie żarówek, prostowanie rąk, stanie w rozkroku. Ma za to gwarancję dobrej sylwetki". To dlatego kobiety wybierają ten zawód?
- (śmiech) Na pewno spala się dużo kalorii: oprócz ruchu jest też stres. Dużo zależy też od temperamentu, od doświadczenia. Z czasem eliminuje się zbędne ruchy.

- Po koncercie dyrygent z muzykami analizuje zapis wideo jak po meczach piłkarskich czy żużlowych? Ocenia się występ?
- Jeśli jest to mój zespół, następuje pewne rozliczenie. Nie chodzi tu jednak o dywanik, tylko o refleksję: dlaczego nam to nie wyszło i jak to naprawić. Ja też czasem muszę przyznać się do błędu i przeprosić. Mogę się pomylić i muzycy to widzą, bo są fachowcami. Tak właśnie wygląda szczerość w zespole.

- Kilka tygodni temu prowadziła pani gorzowską orkiestrę podczas koncertu z okazji święta niepodległości. Jak pani ocenia tych muzyków?
- Widzę w tej orkiestrze wielki potencjał. To świetnie nastawieni do pracy młodzi ludzie. Obserwuję ich też po godzinach pracy, kiedy z reguły polskie filharmonie są już puste. A tutaj bez przerwy wydobywają się jakieś dźwięki z instrumentów. Muzycy przychodzą i ćwiczą.

- W Warszawie, w ogóle w kraju już kilka razy zwracano się do pani z prośbą o zastępstwo, bo wiedziano, że pani nie zawiedzie. Ma pani ugruntowaną pozycję. Zdaje sobie pewnie pani sprawę, że w Gorzowie takich okazji - jak ta z zastępstwem Jerzego Semkowa i do tego w Filharmonii Narodowej - raczej nie będzie. Nie ma tutaj też Uniwersytetu Muzycznego. Po co więc pani ten Gorzów?
- Odpowiem panu metaforą. Czasami są takie diamenty, które się tylko wynosi i pokazuje. W tym muzycznym środowisku byłam tak właśnie traktowana. A teraz przyszedł czas, że ten diament skradziono (śmiech). Miałam już wcześniej propozycje z różnych filharmonii, ale to właśnie to miejsce i ten zespół przypadły mi do gustu.

- Czyli nie jest to zesłanie?
- Zdecydowanie wyzwanie. Przecież mamy plany stworzenia orkiestry symfonicznej.

- Wróćmy może do dyrygenckiej mody. W jednym z wywiadów zarzekała się pani, że zawsze będzie pani występowała w spodniach - mimo sugestii melomanów: "pani taka ładna, powinna pani występować w sukience". Co stoi na przeszkodzie?
- Widzi pan, jak jestem dziś ubrana? Spódnica czy sukienka to nie jest mój ulubiony strój. Mówiliśmy o szczerości, naturalności - dyrygent musi być sobą, dlatego też nie ubiorę sukienki, jeśli ewidentnie źle się w niej czuję. Od razu przyjęłabym pozę królewny. Przecież mogę być damą, ale w spodniach.

W ten sposób utwierdza pani stereotyp, że dyrygowanie jest domeną ludzi w spodniach, czyli mężczyzn.
- Ależ ja obaliłam ten stereotyp!

- Z dyrygujących kobiet w Polsce najgłośniej jest o Agnieszce Duczmal, która jako pierwsza kobieta wystąpiła w Teatro alla Scala. W polskich filharmoniach to chyba też rzadkość, by kobiety zajmowały takie stanowisko jak pani. Może więc warto stać się ikoną feministek i tę sukienkę założyć?
- Nie, nie chcę być taką ikoną. To byłoby sztuczne w moim wydaniu. Jeśli kobieta jest 200 proc. lepsza od mężczyzny, da sobie radę w życiu.

- Jednym z pani osiągnięć jest występ w Carnegie Hall w Nowym Yorku. Dlaczego to miejsce jest tak ważne dla muzyków? Jest jak z Neapolem - zobaczyć i umrzeć?
- Nie widziałam Neapolu, ale coś w tym jest. W Carnegie Hall jest duch przodków, mam świadomość, kto tam wcześniej występował. To od zawsze było miejsce wielkich, artystycznych kreacji. Wspaniała sala, doskonała akustyka.

- Iloma osobami pani tam dyrygowała?
- W sumie było tam 276 osób, połączonych 5 chórów, ponad 120 muzyków w orkiestrze.

- I nie przeszkadzała im pani w wykonaniu utworu?
- (śmiech) Starałam się.

- Po Carnegie Hall można powiedzieć, że w muzyce już pani osiągnęła wszystko? Może pani odcinać kupony?
- Ja dopiero zaczynam. Świat partytur jest wielki. Nigdy nie powiem, że osiągnęłam wszystko.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska