Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój 4 czerwca 1989 r. Wspomnienia podporucznika

Redakcja
sxc.hu
W 1989 r. byłem podporucznikiem w jednej z jednostek wojskowych. Nie będę podawać dokładniejszych danych gdyż osoby o których chcę napisać prowadzą obecnie czynną działalność polityczną (byli lub są obecnie posłami, burmistrzami itp.)

W ówczesnym czasie jednostka wojskowa była "zamkniętym obwodem wyborczym" Oznacza to, że z góry wiedziano ile osób będzie upoważnionych do głosowania. Byli to wszyscy żołnierze służby zasadniczej oraz ci żołnierze zawodowi, którzy mieszkali na terenie jednostki w internacie - między innymi ja.

Informacje o pierwszych wolnych wyborach w Lubuskiem**4 czerwca 1989 - zdjęcia, wasze wspomnienia, konkurs**

Na podstawie rozkazu d-cy jednostki w skład komisji wyborczej weszli: przewodniczącym był oficer kadrowy, jego zastępcą był kierownik klubu (czyli oficer polityczny), członkami komisji byłem ja, mój kolega (również podporucznik) oraz jeden chorąży i plutonowy.
Kilka dni przed wyborami szkolenie z członkami komisji przeprowadził osobiście zastępca dowódcy pułku ds. politycznych. Tłumaczył nam jaki to zaszczyt nas spotkał i szczegółowo objaśnił na czym miały polegać nasze obowiązki. I tak: w lokalu musiał być obecny zawsze przewodniczący lub zastępca oraz dwóch członków komisji. Obowiązkiem zastępcy było monitorowanie frekwencji. Po godzinie 14:00 miał osobiście powiadamiać poszczególnych dowódców kompani czy batalionów - z którego pododdziału żołnierze jeszcze nie zagłosowali. Jego zadaniem było dopilnować 100% -wej frekwencji i to jeszcze przed godziną zakończenia głosowania.

O jakiż był głupi! Podobnie jak zastępca d-cy pułku ds. politycznych myślał, że w tym tak ważnym dniu żołnierze będą siedzieć w koszarach. Oczywiście wszyscy żołnierze, którzy mieli zaplanowane wyjścia w tym dniu musieli najpierw udać się do lokalu wyborczego i dopiero potem były wydawane przepustki. Jednak nie przewidziano lewizn czyli samowolnych oddaleń.

Około dziesiątej rano kilku dowódców powiadomiło o stwierdzeniu nieobecności kilku swoich żołnierzy. W politycznych jakby diabeł wstąpił! Jak tu doprowadzić do 100% frekwencji gdy brakuje kilku wyborców! W normalna niedziele zgłoszonoby samowolne oddalenie do WSW (ówczesnej Żandarmerii Wojskowej) i czekałoby się aż przywiozą delikwentów zakutych w kajdanki. W zależności od ilości dni przebywania poza jednostka wymierzonaby została odpowiednio wysoka kara

Jednak w takim dniu żaden polityczny nie chciał powiadamiać przełożonych o samowolkach! Cóż zatem robić? Sprawę szybko wyjaśnił z-ca ds. politycznych: "Niech dowódca kompanii bierze gazika i objedzie wszystkie knajpy w okolicy a bez podwładnego niech się nie pokazuje". Poskutkowało!
Do godziny 18:00 przywieziono pijanych uciekinierów i zaprowadzono ich - nie do aresztu - do lokalu wyborczego aby dobrowolnie wzięli udział w głosowaniu. Pamiętam jednego, który był wręcz nieprzytomny, jednak dzięki "uprzejmej pomocy" kierownika klubu wypełnił prawidłowo wszystkie karty do głosowania.

Teraz muszę opisać jakie były nastroje żołnierzy. Oficerowie polityczni i wyżsi oficerowie byli święcie przekonani o zwycięstwie PZPR w tych wyborach i druzgocącej klęsce Solidarności. Młodsi oficerowie, chorążowie i podoficerowie zawodowi mieli to głęboko w d…pie. Ich nie obchodziło kto wygra a kto przegra. Raczej byli skłonni zagłosować na Solidarność aby utrzeć nosa panoszącym się oficerom politycznym.
Z kolei żołnierze służby zasadniczej w rozmowach oficerami politycznymi zdecydowanie opowiadali, że zagłosują na kandydatów PZPR jednak podczas rozmów z żołnierzami zawodowymi ze swojej kompanii nie kryli wcale, że będą głosować na OKP a skreślać na liście krajowej wszystkich kandydatów PZPR.

Tak więc już w przeddzień wyborów wiedziałem, że jeżeli polityczni nie wmieszają się w wyniki wyborów to będą bardzo zaskoczeni. Pierwszym prztyczkiem w nos politycznych była informacja, że jeden z żołnierzy służby zasadniczej (który był znany w całej jednostce z wyjątkowo niskiego ilorazu inteligencji) oświadczył, że nie będzie głosował. Nie, bo nie.
Nie pomogły żadne rozmowy prowadzone przez politycznych. Kilku z nim rozmawiało prosili, grozili, obiecywali, że wszystko mu załatwią - nawet wcześniejsze pójście do cywila - nic nie pomogło. Zaparł się jak osioł i koniec. Tak dobiegło końca glosowanie w jednostce - tylko jedna osoba nie zagłosowała. Już nie będę pisać, że przez cały dzień co kilkanaście minut pod płoty jednostki podchodzili ludzie którzy przerzucali mnóstwo ulotek - oczywiście solidarnościowych! Partia tak była pewna wygranej, że nawet nie przygotowała własnych ulotek!

Po zakończonym głosowaniu, zgodnie z wytycznymi uzyskanymi podczas szkolenia cała komisja zamknęła się w lokalu wyborczym i zaczęła liczyć głosy. Przewodniczący komisji - oficer polityczny był załamany! Już po podliczeniu niewielkiej ilości głosów było jasne jakie będą wszystkie wyniki głosowania. Przewodniczący komisji załamany usiadł na fotelu i przestał kontaktować. Nie odzywał się, nie odpowiadał na pytania i wbrew ustaleniom z z-cą ds. polit. nie dzwonił do niego aby na bieżąco powiadamiać go o wynikach głosowania. Gość bał się przekazać tak złe nowiny!
Kadrowiec gdy tylko zorientował się jaką reakcję u przewodniczącego wywołały przejrzane przez niego karty do głosowania - wziął na bok pozostałych członków komisji i poprosił abyśmy przypilnowali przewodniczącego, coby nie zaczął "poprawiać wyników". Jednocześnie zabronił nam odbierać telefony i gdziekolwiek dzwonić. Powiedział, że polityczni dostana najpierw apopleksji a potem sraczki jak tylko się cokolwiek dowiedzą i należy ich jak najdłużej przed ta wiedza uchronić. Po jakimś czasie do drzwi lokalu zaczął się dobijać sam zastępca ds. politycznych. Przewodniczący bał się nawet podejść do drzwi do niego. Kadrowiec podszedł i przez drzwi powiadomił, że komisja jeszcze pracuje i otworzy drzwi jak tylko zostanie podpisany protokół. Na pytanie o wyniki odpowiedział, że dopiero jak będzie protokół. Zastępca d-cy jednostki czuł chyba pismo nosem gdyż nie ruszył się spod drzwi lokalu wyborczego aż do chwili zakończenia prac i co kilka minut pytał o wyniki - nikt z nim nie chciał gadać.

Około północy zakończyliśmy pracę. Protokół był podpisany, wszystkie karty zostały podliczone, spakowane do worków i zapieczętowane. Po przekręceniu klucza w drzwiach do lokalu wbiegł podenerwowany zastępca d-cy w drzwiach minął się bez słowa przewodniczący komisji, który - aby nie rozmawiać z wściekłym przełożonym - pobiegł z protokołem do samochodu aby zawieźć go do komisji okręgowej. Polityczny zareagował natychmiast - wychylił się przez okno i wydarł się do oficera dyżurnego aby zamknął bramę i zażądał okazania protokołu.

Nigdy nie widziałem tak wściekłego człowieka! Darł się na nas, gadając coś o sabotażu i kreciej robocie. Zaproponował abyśmy jeszcze raz przeliczyli głosy a on tymczasem "wypełni protokół - tym razem prawidłowo". Przewodniczący komisji nic się nie odzywał przestraszony reakcją przełożonego. W tym momencie zadziałał kadrowiec. Podszedł do politycznego wyszarpnął mu protokół mówiąc" "to nie wasze - to komisji", odwrócił się do nas i zadał głośno pytanie: "czy komisja chce sfałszować wyniki wyborów na polecenie zastępcy dowódcy jednostki do spraw politycznych?" Wszyscy chórem odpowiedzieliśmy "Nie!". Odwrócił się do czerwonego na twarzy zastępcy d-cy i zaproponował aby zadzwonił do swoich kolegów i zorientował się jak poszło w innych jednostkach. Facet usiadł przy telefonie i zaczął dzwonić a my przyglądaliśmy się mu. W miarę jak dzwonił do innych jednostek zaczęło z niego schodzić powietrze. Zaczął wyglądać podobnie jak przewodniczący komisji - zgarbiony załamany i z załzawionymi oczami. Wreszcie powiedział: "Trzeba powiadomić dowódcę pułku - ja tego nie jestem w stanie zrobić". Kadrowiec spokojnie wykręcił numer i po chwili rzekł: Solidarność przeszła z wielkim hukiem, a partia przegrała z kretesem".
Dowódca kazał dać swego zastępcę do telefonu i wszyscy członkowie komisji usłyszeli (tak głośno krzyczał dowódca do słuchawki), że zastępca dowódcy to nieuk i jest wszystkiemu winien a on (dowódca) nazajutrz odpowiednio mu podziękuje za niekompetencje i niewłaściwie prowadzona pracę partyjno-polityczną.
Nazajutrz wszyscy oficerowie polityczni byli jacyś tacy przygaszeni, smutni a pozostała kadra udawała przejętą szkoleniem w rzeczywistości - podczas rozmów prywatnych - była bardzo zadowolona z wyników głosowania.

podporucznik

Autor jest od 2000 r. emerytem wojskowym.

Wspomnienia otrzymaliśmy w ramach akcji:Internetowy album o 4 czerwca 1989 roku - opowiedz nam ten dzień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska