Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój mąż potrzebuje pomocy

Janczo Todorow
- Jesteśmy u kresu sił, nikt nam nie chce pomóc - mówi Jadwiga Drozdek.
- Jesteśmy u kresu sił, nikt nam nie chce pomóc - mówi Jadwiga Drozdek. Janczo Todorow
Na początku marca potężny wybuch wstrząsnął domem przy ul. Pszennej. Na szczęście nic nikomu się nie stało, ale rodzina obawia się, ze może dojść do kolejnego nieszczęścia. Bo sprawca jest niepoczytalny, a nie chcę się leczyć.

- Jesteśmy u kresu sił - mówi Jadwiga Drozdek. - Mąż był bardzo dobrym człowiekiem, przez tyle lat byliśmy normalną rodziną. Ale zachorował i z roku na rok jest coraz gorzej, choroba postępuje, a nikt nam nie może pomóc.
Na początku marca mąż pani Jadwigi odkręcił gaz, a potem podpalił pakuły w piwnicy. Wybuch wybił szyby w oknach, wyrwał drzwi w kuchni, poczynił i inne zniszczenia. Na szczęście nic nikomu się nie stało, rodzina już kilka dni wcześnie wyprowadziła się, bo współżycie z chorym mężem i ojcem stało się nie do zniesienia. Nie ucierpiał także sam sprawca. Skończyło się na strachu, ale rodzina musiała zaciągnąć kredyt, żeby wyremontować dom. - W lutym, kiedy na dworze ściskał mróz, mąż wywiercił dziury w rurach wodociągowych na podwórku, żeby sprawdzić jakość wody. Stwierdził, ze jest zatruta. Ale to ja z córką musiałam wzywać pracowników wodociągów, żeby wymienili podziurawione rury. Po wybuchu gazu trzeba było wymienić licznik. Same wydatki - wzdycha J. Drozdek.
Po eksplozji gazu, J. Drozdek wraz z córką, zięciem i 1,5 rocznym wnuczkiem musiała wynająć mieszkanie. Z nimi zamieszkał i chory mąż, ale tam jedynie nocuje. - W dzień leży sobie gołej ziemi na polu naprzeciw naszego domu, w tym słońcu może dostać udaru. Nie chcę nic od nas jeść, bo wmówił sobie, że jedzenie jest zatrute. Dobrze, że kupuje sobie jedzenie w słoikach i puszkach, inaczej umarłby z głodu - opowiada żona.

Po remoncie rodzina zamierza wrócić do domu. Chory mężczyzna jednak nie chce, bo uważa, że wszystko pod jego dachem jest zatrute. - To, co się dzieje jest straszne, mąż musi być bezwzględnie leczony. Tylko, że problem w tym, że uważa się za zdrowego i nie chce. W ubiegłym roku założyliśmy sprawę w Sądzie Okręgowym w Zielonej Górze o jego ubezwłasnowolnienie. Pod koniec lutego został ubezwłasnowolniony i orzeczenie skierowano do sądu w Żarach w celu ustanowienia kuratora. Tylko, że mamy już kwiecień, a kuratora nadal nie ma - tłumaczy J. Drozdek.
- Kilka dni temu złożyłam podanie w żarskim sądzie o przyspieszenie sprawy - mówi córka Anna Wilk. - Bardzo mi szkoda ojca, on musi być koniecznie leczony.

We wtorek w Sądzie Rejonowym w Żarach nie było nikogo, kto mógłby nam udzielić informację, kiedy zostanie wyznaczony kurator. Jak nam powiedziano, zarówno prezes, jak i wiceprezes są na urlopie.
- Sprawę przymusowego leczenia chorego psychicznie regulują różne przepisy - mówi Krzysztof Zielke, ordynator oddziału psychiatrycznego w 105. Szpitalu wojskowym w Żarach. - W tej konkretnej sytuacji nie ma bezpośredniego zagrożenia dla życia mężczyzny, bo na dworze nie panują minusowe temperatury, nie głoduje. Kurator też nie może zmusić pacjenta do leczenia, ale może za niego podpisać zgodę na przymusowe leczenie. Kurator jednak musi najpierw zorientować się czy mężczyznę należy leczyć przymusowo - zaznacza ordynator.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska