Uroczystości upamiętniające zdradziecki napad ZSRR na Polskę we wrześniu 1939 r., jak zwykle stały się okazją do zadumy i refleksji nad następstwami tego, co zdarzyło się 71 lat temu. W piątek, na Skwerze Sybiraków, mówiono także o zbrodni katyńskiej, bolesnych repatriacjach ciągnących się do końca lat 50., czy zsyłkach w głąb Rosji.
- 71 lat temu, o tej porze wszystko już było jasne. W tym dniu zostaliśmy sami. Nadzieja zaczęła gasnąć - mówił podczas obchodów prezydent Wadim Tyszkiewicz. - Rodziny pomordowanych w Katyniu, były zsyłane w głąb Związku Sowieckiego. Na dziesiątki lat odebrano im prawo do żałoby i godności w upamiętnianiu najbliższych - mówi. - Historię trzeba pielęgnować i czcić bohaterów, po to, aby dramaty tamtych dni nigdy się nie powtórzyły.
- Od 2003 r. spotykamy się pod tym pomnikiem, uczcić tych, którym nie dane było wrócić, i tych, którzy złożeni są w polskiej ziemi - mówiła podczas uroczystości także Danuta Cygan, prezes nowosolskiego koła Związku Sybiraków.
- Jak bumerang wracają wspomnienia. Cztery wielkie deportacje, tysiące aresztowanych w pierwszych dniach wojny oraz w latach późniejszych, już po zakończeniu wojny. Aresztowania trwały w wyjątkowych przypadkach nawet do 1956 r. Szacuje się, że wywieziono w nich 1,3 mln obywateli Polski na Syberię. Rodzili się i umierali w czasie tej koszmarnej podróży. Polakom obecnego pokolenia, trudno zrozumieć realia tamtych lat - wspominała D. Cygan.
- Na przywitanie, rodzice nasi zostali poinformowani, że Polski nie ma, i nie będzie. Mówili: "Lepiej zapomnij. Jesteś tu po to, byś pracował i zdechł" - dodała.
W uroczystościach wzięli udział również państwo Kazimiera i Zenon Jurewiczowie. - Pamiętam 17 września 1939 r. Chodziłem wtedy do gimnazjum - mówi pan Zenon. - Jakoś tak Bóg ochronił mnie i siostrę, ale całą rodzinę, wszystkich dorosłych wywieźli. A ja przeczekałem wojnę pod Tarnopolem - wspomina. - Męża ojciec zajmował dość ważne stanowisko w Polsce okresu międzywojennego, ale w 1938 r. zmarł i dlatego mąż nie został wywieziony - dopowiada pani Kazimiera. - Takie szczęście w nieszczęściu - uśmiecha się pan Zenon.
- Ja jestem Sybiraczką, ale zostałam wywieziona dopiero w 1952 roku z wileńskiego - opowiada swoją historię K. Jurewicz. - Ojciec nie wyjechał w okresie pierwszej repatriacji. Uważał, że Polska ma tam wrócić, cały czas czekał na nią. W 1952 r., po rozpoczęciu kolektywizacji stał się niewygodny. Dlatego pięć lat i trzy miesiące spędziliśmy w Kraju Krasnojarskim. Wróciliśmy do Polski w czasie drugiej repatriacji, w 1965 r. - wspomina.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?