Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Może jeszcze żył?

RENATA WCISŁO
Walka o życie pasażera busa trwała kilkadziesiąt minut. Nikt nie zauważył, że w samochodzie jest jeszcze drugi człowiek - kierowca.
Walka o życie pasażera busa trwała kilkadziesiąt minut. Nikt nie zauważył, że w samochodzie jest jeszcze drugi człowiek - kierowca. MACIEJ IŻYCKI
Pierwszą ofiarę wyciągnęli godzinę po wypadku. Było ciężko, samochód niemal owinął się wokół drzewa. Reanimacja nie pomogła, mężczyzna zmarł. Myśleli, że to kierowca. Tymczasem mijały godziny, a kierowca wciąż leżał w kabinie.

Ubiegły piątek, tuż przed godz. 10.00. Z Głogowa do Sławy pędzi bus. Pod Krzepielowem zjeżdża nagle na lewy pas i uderza w drzewo. Siła uderzenia jest tak wielka, że samochód wgniata się w pień.
Zostaje wezwane pogotowie lotnicze, przyjeżdża policja ze Sławy, zjeżdżają się strażacy ze Wschowy i Głogowa. Wyciągają mężczyznę. Jeszcze żyje, trwa reanimacja. Strażacy z Głogowa odjeżdżają. Strażacy ze Wschowy jadą do komendy, ale zaraz wrócą z linami, za pomocą których ściągną samochód z drzewa. Na miejscu zostają: strażak kierujący akcją, medycy i policjanci.
Dochodzi wpół do dwunastej, reanimowany mężczyzna umiera. Na miejsce przybywa prokurator z Nowej Soli, na oględziny ciała. Przyjeżdża też właściciel busa z Głogowa. - To nie jest mój kierowca - mówi. Poznaje po ubraniu.
To gdzie jest kierowca? Pożyczył komuś samochód?
Kierowca od trzech godzin leży wewnątrz auta...

Może jeszcze żył?

Kiedy udaje się go wyciągnąć, nie żyje. Sprzątanie po wypadku trwa prawie do godz. 14.00. Jeszcze tego samego dnia wieczorem do redakcji "GL" dzwonią świadkowie. W weekend odzywają się kolejne telefony.
- Wyciągnęli jednego trupa i... odjechali - mówią nasi rozmówcy o strażakach ze Wschowy. - Drugi człowiek cały czas był uwięziony w środku. Jak można było go nie zobaczyć? Może jeszcze żył?! Dlaczego przyjechał wóz ze Wschowy, a nie ze Sławy? Sława miała bliżej, szybciej by dojechali. Tamci nawet nie mieli odpowiedniego sprzętu. A w Sławie mają specjalistyczny, do ratownictwa drogowego.
W poniedziałek dzwoniły kolejne osoby. Wszyscy pytali: jak to było możliwe i dlaczego?

Zginął od razu

- To dyżurny strażak wraz z komendantem decydują, kto pojedzie do akcji. Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego nie wezwano jednostki ze Sławy - mówi prokurator Łukasz Wojtasik z Nowej Soli. Był w piątek na miejscu tragedii. O wypadku został powiadomiony przed dwunastą, po śmierci pierwszego mężczyzny. Oględziny zwłok zaczął za piętnaście pierwsza. Było widać, że ofiara była intensywnie reanimowana.
- Trudno powiedzieć, czy w samochodzie nie widać było drugiej osoby, czy było to niedopatrzenie - dodaje. - Samochód był dosłownie owinięty wokół drzewa, kabina wgnieciona. Kiedy właściciel busa stwierdził, że denat nie jest osobą, której dawał klucze i dokumenty do auta, zajrzeliśmy do kabiny. Zobaczyliśmy fragment tkaniny, ale trudno było ocenić, czy to szmata, czy spodnie. Strażacy byli cały czas na miejscu, ale nie mieli odpowiedniego sprzętu. Zadzwonili do Wschowy po kolejny wóz. Przyjechała też pomoc drogowa. Zaczęła ściągać auto z drzewa. Strażacy rozcięli samochód. Drugi wóz, choć przyjechał, już nie był potrzebny.
W środku busa było ciało. W poniedziałek prokurator był na sekcji zwłok. Kierowca zmarł w chwili wypadku - to pewne.

Nie uciekliśmy!

Kiedy akcja zaczęła się wydłużać, na miejsce przybył rzecznik powiatowej straży pożarnej Przemysław Gliński. Po raz pierwszy w życiu zobaczył taki wypadek. - Po wyciągnięciu pierwszej osoby nasi strażacy wsiedli do jelcza i wrócili do Wschowy po liny. Nie uciekli, jak twierdzą niektórzy - zapewnia.
Liny były potrzebne, żeby zerwać samochód z drzewa. Jednak okazało się, że i z dodatkowym sprzętem nie będzie to proste. Próbowali zatem oderwać auto od drzewa za pomocą poduszek powietrznych. Ale między pień a wrak weszła tylko mniejsza. Użyli więc rozpieracza kolumnowego. W tym samym czasie przyjechała pomoc drogowa. Zaoferowała wyciągarkę.
- Jak postawiliśmy samochód na kołach, też niełatwo było dostać się do środka - podkreśla P. Gliński. - Zaczęliśmy go rozcinać, rozginać. Zwłoki były mocno zmasakrowane. Głowa spłaszczona, mózg spadł na ziemię. Prędkość, z jaką jechał bus, musiała być zawrotna. Przecież widoczność była dobra, dzień słoneczny, ani ślisko, ani wiatru żadnego.

Nauczka na przyszłość

P. Gliński przekonuje, że i strażacy ze Wschowy, i z Głogowa, na początku akcji sprawdzali, czy w środku jest jeszcze jakaś osoba. Jeden z oficerów wchodził na samochód; ani z góry, ani z boku nie było widać, że ktoś tam jest.
- A co do sławskich strażaków: ze Wschowy i ze Sławy jest prawie taka sama odległość do Krzepielowa - wyjaśnia P. Gliński. - Tyle że u nas, w straży zawodowej, od ogłoszenia alarmu do wyjazdu mija pół minuty. W ochotniczej, zanim włączą syreny, zanim wszyscy się zbiorą, trwa to o wiele dłużej. Zresztą ochotników nigdy nie wysyłamy na pierwszy rzut. No, chyba że do gaszenia śmietników. Jest prawdą, że mają dobry sprzęt do ratownictwa drogowego, ale my mamy lepszy. Oni mają rozpieracze, nożyce. My oprócz tego mamy rozpieracz kolumnowy, poduszki wysokociśnieniowe, łańcuchy do rozciągania.
Tadeusz Żarczyński, komendant OSP w Sławie, nie chce komentować zdarzenia. - Nie byłem tam, nie będę plotkował - stwierdza. Ale niektórzy druhowie są oburzeni. Dzwonili do redakcji.
- Z tego wypadku zrobiła się straszna afera - przyznaje P. Gliński. - Nawet z Zielonej Góry ze straży dzwonią do mnie i pytają: Co wyście tam zrobili? A my ratowaliśmy ludzkie życie. Że szło opornie? Tak zmasakrowanych zwłok i pojazdu w życiu nie widziałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska