Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie grała jeszcze tylko w powietrzu. Wywiad z Dorotą Sobotkiewicz, kobietą która pasjonuje się grą na perkusji

Jarosław Wnorowski
Jarosław Wnorowski
Dorota Sobotkiewicz gra w kilku orkiestrach dętych m.in. Zastal w Zielonej Górze, Górniczej w Polkowicach-Sieroszowicach, ale moją orkiestrą „matką” była ta w Wolsztynie, gdzie zaczęłam grać  w 2004 roku.
Dorota Sobotkiewicz gra w kilku orkiestrach dętych m.in. Zastal w Zielonej Górze, Górniczej w Polkowicach-Sieroszowicach, ale moją orkiestrą „matką” była ta w Wolsztynie, gdzie zaczęłam grać w 2004 roku. Jarosław Wnorowski
O swojej pasji, która stała się dodatkowym sposobem na życie, o instrumentach z tej rodziny, śmiesznych sytuacjach, opowiada Dorota Sobotkiewicz. To kobieta realizująca się zawodowo, ale także i prywatnie jako muzyk wielu zespołów. Poznajmy ją bliżej.

Gra Pani na perkusji, a właściwie co kryje się pod tą nazwą?

Oj to bardzo rozległe pojęcie. Generalnie to grupa instrumentów, które wydają dźwięk, po tym jak się w nie uderzy. Nie bez powodu po niemiecku ta grupę nazywa się Schlagzeug (niem. schlagen to uderzać), a po łacinie percussio to uderzenie, wybijanie rytmu. Najbardziej znaną „perkusją” jest tradycyjny zestaw, czyli bęben basowy (stopa), werbel, floor-tom, tom-tom i talerze hi-hat, crash oraz ride. Jednakże perkusja to też inne instrumenty, często nazywane perkusjonaliami. Możemy klasyfikować te instrumenty na rożne sposoby. np. na instrumenty o określonej wysokości dźwięku (np. kotły, ksylofon, dzwonki, dzwony rurowe) oraz instrumenty o nieokreślonej wysokości dźwięku (np. bęben, talerze, trójkąt, tam-tam, kastaniety czy tamburyn). Jedne z nich wybrzmiewają same w sobie, to idiofony, a w innych źródłem dźwięku jest naciągnięta membrana, to membranofony. Są krótko brzmiące, takie jak marakasy - czyli zdrewniała nieco skorupa np. orzecha, w której umieszcza się nasiona albo drobne kamyczki, które przy potrząsaniu uderzają w ścianki, wydając charakterystyczny szeleszczący dźwięk. Są też długo brzmiące. Na myśl przychodzi mi znany ze szkoły podstawowej trójkąt. Jak widać, perkusyjna rodzina jest bardzo liczna. Podobno, gdyby ktoś próbował zebrać po jednym egzemplarzu instrumentów perkusyjnych z całego świata, to nie zmieściłyby się nawet w jednym wielkim tirze.

Gra Pani też na jeszcze innych instrumentach?

Tak, potrafię grać także na fortepianie. Niestety tylko z nut. Co prawda, już nie mam w domu nawet pianina i przez to - sposobności do ćwiczenia, ale takich umiejętności na szczęście się nie nigdy zapomina więc jak pojawia się okazja, to sobie dodatkowo pogrywam.

Jak to się wszystko zaczęło, kto wybrał właśnie ten instrument, jak wyglądała Pani muzyczna edukacja?

To zaczęło się jeszcze przed moim urodzeniem. Jeśli dziadkowie czy rodzice są muzykalni, to chyba przechodzi to w genach na potomstwo. (śmiech). Tak było w moim przypadku. Mój tata grał w młodości na akordeonie na weselach i wiejskich zabawach. Mama skończyła ognisko muzyczne i grała na fortepianie oraz organach w kościele i ja dzięki temu miałam codzienny kontakt z muzyką. Próbowałam jako mały bobas wciskać jakieś klawisze w fisharmonii, (tak, jest taki instrument) i kiedy wydobywał się dźwięk wzbudzało to moje wielkie zainteresowanie. A tak naprawdę ta moja przygoda rozpoczęła się gdy miałam 5 lat, kiedy rodzice zapisali mnie na balet. Lubiłam te zajęcia, byłam najmłodsza i najmniejsza w grupie. Mam wyjątkowo miłe wspomnienia ze swojego pierwszego kontaktu ze sceną. Aż żałuję, że nie posiadam ani jednego zdjęcia z tego okresu. Rok później zaczęłam uczęszczać do ogniska muzycznego, gdzie uczyłam się nut i trudnej sztuki grania na fortepianie. Kontynuacja w szkole muzycznej i doskonalenie umiejętności zakończyło się po 8 latach. Wtedy zrozumiałam, że przyszedł czas na zmiany. Miałam 15 lat i świadome postanowienie, że będę grać na perkusji. To był doskonały wybór, gdyż zaledwie po pół roku nauki mój nauczyciel zaprosił mnie do pracy i pomagania w filharmonii. Pierwszy koncert pamiętam doskonale. Zagrałam bardzo słyszalną i ważną partię na klawesach w „Uwerturze Kubańskiej” Georga Gershwina. To był 1985 rok. Zarobiłam pierwsze własne pieniądze – całe 4100 zł za tydzień prób i koncert. Teraz mi się wydaje, że zawsze podświadomie chciałam grać na perkusji. Mama mi opowiadała, że jako dziewczynka wyciągałam z szafek garnki i pokrywki i uderzałam w nie drewnianymi łyżkami, robiąc dużo hałasu.

Ma Pani czas na praktyczne wykorzystanie swoich umiejętności? Wiem, że gra Pani w wielu zespołach.

Trochę tego jest, cały czas się zastawiam, z czego powinnam zrezygnować, ale trudno podjąć decyzję. Gram w kilku orkiestrach dętych m.in. Zastal w Zielonej Górze, Górniczej w Polkowicach-Sieroszowicach, ale moją orkiestrą „matką” była ta w Wolsztynie, gdzie zaczęłam grać w 2004 roku. Dzięki temu mam w domu aż cztery komplety mundurów, w tym ten górniczy. Znajomi czasami pytają, w czym dzisiaj wystąpię, a zdarzało mi się przebierać niemalże na scenie, kiedy grały w jednym miejscu zespoły, do których należę. Oprócz tego gram jeszcze w Orkiestrze Tanecznej „Wihajster”, gdzie wykonujemy rodzimą muzykę lat 20. i 30. XX wieku. Udzielam się też jako muzyk gościnny.

Co się Pani w perkusji najbardziej podoba?

To, że perkusja jest trak różnorodna. Zdarza się, że podczas godzinnego koncertu, potrafię zagrać na kilkunastu różnych perkusjonaliach. Generalne nie lubię stałości, nie lubię też monotonii, dlatego mi to wyjątkowo odpowiada. Brzmienie i barwy się zmieniają. Ten sam utwór może mieć zupełnie inny odbiór u słuchaczy, kiedy używam różnych zestawów takich perkusjonaliów. I to jest magiczne, że mogę kształtować w ten sposób nastrój i charakter utworu. Perkusjonalia są w orkiestrach w pojedynczej obsadzie. Dzięki temu czuję się momentami jak solistka. Nie spytał mnie Pan, co jest minusem w byciu perkusistką, ale sama odpowiem. Perkusję i perkusjonalia trzeba znacznie dłużej rozkładać przed i składać po występach, a później nosić samemu te ciężary. Ale w moim przypadku zazwyczaj z pomocą przychodzą koledzy.

A jaki jest Pani ulubiony instrument perkusyjny?

Uwielbiam grać na marimbie. To instrument sztabkowy (niczym takie wielkie cymbałki), przy czym sztabki są wykonane z bardzo twardego drewna. Uderzone sztabki, zależnie od wielkości, wydają pełne głębi i ciemnego brzmienia dźwięki. Marimby są jednak bardzo drogie, zwykle mają je w Polsce tylko filharmonie, akademie muzyczne i bogate orkiestry dęte, więc nie mam zbyt wiele okazji do gry, a szkoda. Lubię też kotły. Grając na nich mam wrażenie jakby wzbierała we mnie moc superbohatera.

Prowadzi Pani także działalność pedagogiczną w Sulechowie.

Istotnie, dzięki uprzejmości dyrektora Sulechowskiego Domu Kultury mam okazję już trzeci sezon prowadzić tam lekcje perkusji. Moje doświadczenie, które nabyłam ucząc na perkusji przy orkiestrze dętej w Wolsztynie procentuje, bo grupa perkusistów z roku na rok rośnie. Są to młodzi ludzie w wieku od 5 do 13 lat. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu. Lubię obserwować, jak moi uczniowie poznają tajniki gry na perkusji, czytają nuty, a potem już samodzielnie próbują eksperymentować z muzyką. Kolega prowadzi tam także klasę instrumentów dętych drewnianych, dla nieco starszych, mniej liczną, ale także z ciekawymi osobowościami muzycznymi.

Jakie są Pani wspomnienia, ciekawe momenty z prób, koncertów czy wyjazdów z orkiestrami? Czy były też jakieś zabawne momenty?

Oj tak, miałam osobiście taki moment. Grałam na trójkącie i miałam ważne solo. Zwykle czeka się na nie przez ponad połowę utworu. Już miałam kontakt wzrokowy z dyrygentem, wzięłam oddech niemalże jak muzycy instrumentów dętych, i... nie trafiłam w trójkąt. Z kolei kiedyś moja koleżanka podczas próby grała na dzwonach rurowych takim specjalnym młotkiem. Nagle odleciała z niego ta górna część, która poszybowała w górę siejąc popłoch w sekcji perkusji oraz wśród muzyków siedzących nieopodal. Na szczęście nic się nikomu nie stało, tylko zamiast dźwięku dzwonów, było głośne łuup! A jeszcze przypomniałam sobie jedną zabawną sytuację. Podczas pewnej próby zabrakło nam bębna basowego. Koledzy dali mi wtedy starą, ale twardą walizkę, która idealnie spełniała rolę takiego właśnie instrumentu.

Kiedyś widziałem Panią w mundurze policjantki, a innym razem na rowerze typu Amsterdam, ma Pani wyraźne talenty aktorskie.

Coś w tym jest! W Filharmonii Zielonogórskiej byłam już kowalem grającym młotkami w „Polce Kowalskiej” Josefa Straussa. Koledzy dokleili mi wąsy i przebrali „po męsku”. Było nawet moje zdjęcie w Gazecie Lubuskiej. Powtórzyłam to solo podczas innego koncertu, ale jako sprzątaczka, która niby to miała posprzątać salę po występie, a trafiła na koncert i twierdziła, że na kowadle to może zagrać każdy, co zresztą udowodniłam. Mój kolega z Orkiestry Dętej „Zastal” namówił mnie parę lat temu na wcielenie się w policjantkę, która wystawia mandaty za złe parkowanie przed ZOK-owską „Hydrozagadką”. Było to preludium do marsza z popularnej serii „Żandarm z Saint-Tropez”. A innym razem grałam solo na dzwonkach rowerowych towarzysząc Lubuskiej Orkiestrze Rozrywkowej w utworze „Pocztówka z Amsterdamu”. Wjechałam wtedy na scenę prawdziwą holenderską damką. No chyba rzeczywiście jakieś ukryte talenty sceniczne we mnie drzemią i sprawia mi to wielką frajdę wcielanie się w różne postaci.

Inne plusy z bycia kobietą perkusistką?

Jest ich całe mnóstwo. Panowie mają dla mnie wielki respekt i jestem też często taką „maskotką” zespołu. A poza tym dzięki graniu, zwiedziłam jako muzyk spory kawał Europy, m.in. Węgry, Słowenię, Chorwację, Holandię, Hiszpanię, Czechy, Słowację, Niemcy i Francję. Pod Paryżem np. grałam z orkiestrą na arenie, rozpoczynając przedstawienie cyrkowe. Miałam okazję występować na lądzie, ale także i na wodzie np. ostatnio na takim stylizowanym statku pirackim pływającym po Jeziorze Wieleńskim. Nie grałam jeszcze tylko w powietrzu, ale to wszystko przede mną.

Jakie porady dałaby Pani młodym oraz początkującym perkusistom?

Przede wszystkim regularnie ćwiczyć. Słuchać innych, radzić się, podglądać grę bardziej doświadczonych kolegów. Grać z metronomem. Nie zrażać się, kiedy na początku nie idzie tak, jakby chcieli. No i być konsekwentnym oraz, tak jak w każdej dziedzinie, kiedy robimy coś z pasją, warto nie zatracać tej dziecięcej radości w sobie, bez względu na wiek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska