Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Ewa znalazła w swoim domu list rosyjskiego żołnierza sprzed 64 lat. Po naszym artykule historia trafiła na łamy "Komsomolskiej Prawdy"

Tomasz Rusek 0 95 722 57 72 [email protected]
List znalazła w swoim mieszkaniu Ewa Andrzejewska. - Chyba mam dla was ciekawą historię - powiedziała, dzwoniąc do redakcji.
List znalazła w swoim mieszkaniu Ewa Andrzejewska. - Chyba mam dla was ciekawą historię - powiedziała, dzwoniąc do redakcji. fot. Jakub Pikulik
Podczas remontu mieszkania Ewa Andrzejewska z Gorzowa znalazła pod podłogą list rosyjskiego żołnierza z niemieckiego jeszcze Landsberga do córek: Liny i Lusi.
Władimir Aleksandrowicz Miszikn był w Gorzowie krótko w 1945 r. To on napisał do córek list, którego nigdy nie wysłał.
Władimir Aleksandrowicz Miszikn był w Gorzowie krótko w 1945 r. To on napisał do córek list, którego nigdy nie wysłał. fot. Komsomolska Prawda

Władimir Aleksandrowicz Miszikn był w Gorzowie krótko w 1945 r. To on napisał do córek list, którego nigdy nie wysłał.
(fot. fot. Komsomolska Prawda)

Kiedy to opisaliśmy, historia trafiła na łamy "Komsomolskiej Prawdy", największej gazety w Rosji. Jeszcze tego samego dnia w rosyjskiej redakcji zadzwonił telefon. - Lina to ja. To jest list mojego ojca - zaczęła rozmowę wzruszona starsza pani.

W 1945 r. Władimir Aleksandrowicz Moszkin z frontem przechodził przez Gorzów, wówczas jeszcze Landsberg. Musiał nocować w kamienicy przy dzisiejszej ul. Mickiewicza, bo tam, pod podłogą, pod kaflowym piecem, zostawił list do córek, datowany na 15 kwietnia 1945.

"Witam Lusia i Lina. Składam Wam, moje kochane córeczki, życzenia z okazji 1 maja. Wszystkiego najlepszego w życiu i powodzenia w szkole. Jestem teraz daleko od Was. Mieszkam niedaleko Berlina - 130 km, lecz im jestem dalej od was, tym prędzej się spotkamy. Najprawdopodobniej, kiedy ten list dojdzie do Szumichy, to wojna pewnie się skończy" - pisał do ukochanych córek. Ale listu nigdy nie wysłał.

Odnalazła go niedawno, podczas remontu, Andrzejewska. - Tak bym chciała, żeby córki dostały ten list... - mówiła. Opisaliśmy to w naszym tygodniku "Głos Gorzowa". Historia dzielnego rosyjskiego wojaka, który napisał list do córek, ale nigdy go nie wysłał, zachwyciła nasze Czytelniczki: Irenę Fedoruk i Annę Chrystan.

Bo złapało za serce

- Złapało mnie to za serce, zaczęłam grzebać w internecie. Na polskich stronach nic nie znalazłam. Znam rosyjski, więc szukałam na ich stronach - opowiada A. Chrystan. Na poszukiwania poświęciła kilka nocy. Wreszcie namierzyła miasteczko, o którym tęskno pisał Rosjanin. Potem ustaliła telefon do administracji. Zadzwoniła i opowiedziała, o co jej chodzi. Wspólnie próbowaliśmy wysłać Rosjanom skany listu, ale faks wypluł u nich czarne kartki. - Wyprosiłam namiar na urzędnika, który jako jedyny miał skrzynkę e-mailową. I posłałam zdjęcia odnalezionego listu raz jeszcze - wyjaśnia Chrystan.

Plan był taki, że ów urzędnik rozpuści wici, poszuka rodziny, skontaktuje się z odpowiednim wydziałem czy departamentem, który rozpocznie poszukiwania i może kiedyś uda się odnaleźć Lusię i Linę. Ale stało się inaczej.

Historia listu znalezionego w Gorzowie trafiła... na łamy "Komsomolskiej Prawdy". To największa w Rosji gazeta, której sprzedaż wynosi ponad pół miliona egzemplarzy (a nakład w najlepszych czasach przekraczał 22 mln!). Artykuł ukazał się 23 czerwca 2009. Były do niego dołączone nasze zdjęcia listu z odręcznym pismem żołnierza.

Okazało się, że wysłała je do redakcji... inna nasza Czytelniczka z Gorzowa: Irena Fedoruk. Ją też historia listu tak zaciekawiła, że postanowiła działać. To dzięki niej skany listu trafiły na łamy rosyjskiej gazety, dzięki czemu przesyłka trafiła do adresatek...

Jeszcze tego samego dnia w redakcji "Komsomolskiej Prawdy" zadzwonił telefon. - Lina to ja. To jest list mojego ojca - zaczęła rozmowę wzruszona starsza już pani.

Przeżył jako jedyny

Opowieść o liście, który nie dotarł do adresatek, wzruszyła Annę Chrystan. Kilka nocy poświęciła na poszukiwania wioski Szumicha. Wreszcie znalazła urzędniczkę,
Opowieść o liście, który nie dotarł do adresatek, wzruszyła Annę Chrystan. Kilka nocy poświęciła na poszukiwania wioski Szumicha. Wreszcie znalazła urzędniczkę, która obiecała pomóc. Ostatecznie skany - za sprawą innej Czytelniczki: Ireny Fedoruk - trafiły na łamy rosyjskiej gazety. fot. Jakub Pikulik

Opowieść o liście, który nie dotarł do adresatek, wzruszyła Annę Chrystan. Kilka nocy poświęciła na poszukiwania wioski Szumicha. Wreszcie znalazła urzędniczkę, która obiecała pomóc. Ostatecznie skany - za sprawą innej Czytelniczki: Ireny Fedoruk - trafiły na łamy rosyjskiej gazety.
(fot. fot. Jakub Pikulik)

KROK PO KROKU

* 15 kwietnia 1945 - Władimir Aleksandrowicz Miszikin pisze list do córek i chowa go pod podłogą w kamienicy przy ul. Mickiewicza
* 19 maja 2009 - gorzowianka Ewa Andrzejewska podczas remontu odkrywa list Miszkina
* 30 maja 2009 - opisujemy historię w naszym tygodniku "Głos Gorzowa"
* 23 czerwca 2009 - Anna Chrystan wysyła skany listu do Rosji. Publikuje je "Komsomolska Prawda". Tego samego dnia do redakcji dzwonią córki Miszkina. Po 64 latach list dociera do adresatek.

Rosyjska gazeta przygotowała o obu córkach duży tekst. Zdobyła go dla nas A. Chrystan. - Udało się. Po 64 latach list doszedł do adresatek - napisała w mailu z dobrą wiadomością.

Okazuje się, że Moszkin przeżył wojnę. Po Landsbergu nie walczył, ze względu na zdrowie. Nadzorował ewakuację i konwoje jeńców wojennych. Ale był blisko śmierci. Niemcy często bombardowali pociągi z ludnością cywilną. Pewnego razu pocisk roztrzaskał wagon Moszkina. Przeżył jako jedyny...

W tym czasie jego bliscy walczyli z biedą. Lina i Lusia regularnie brały papierosy z przydziału oficerskiego i biegały na stację wymieniać je na mleko w proszku i popularny wówczas proszek jajeczny. Poza tym czekały z utęsknieniem na trójkąty - bo listy przychodziły właśnie na tak poskładanych kartkach.

Miszikn wrócił do Szumichy w 1946 r. Dziewczynkom przywiózł sukienki, a synowi zdobyczny zegarek. Klepali straszną biedę, w oczy zaglądał im głód. Przeżyli dzięki... zdobycznemu radioodbiornikowi. - Kupili za niego krowę. Ona ich ocaliła - powiedziała nam Elżbieta Mierzejewska z I LO przy ul. Puszkina, która rosyjski artykuł przetłumaczyła z wielką radością. - Niesamowita historia. Miło, że mogę być jej częścią - stwierdziła.

Może żyłoby się im inaczej, gdyby Moszkin nie był taki skromny i uczciwy. Opowiadał córkom, że inni wieźli do domu całe wagony dóbr: talerze, meble... A jeden ciągnął na Wschód pianino!

Ostatnia pamiątka

W dniu publikacji listu do rosyjskiej gazety zadzwoniła Lina i Lusia. Gdy czytały słowa ojca sprzed 64 lat, były przeszczęśliwe.
W dniu publikacji listu do rosyjskiej gazety zadzwoniła Lina i Lusia. Gdy czytały słowa ojca sprzed 64 lat, były przeszczęśliwe. fot. Komsomolska Prawda

W dniu publikacji listu do rosyjskiej gazety zadzwoniła Lina i Lusia. Gdy czytały słowa ojca sprzed 64 lat, były przeszczęśliwe.
(fot. fot. Komsomolska Prawda)

Miszkin żył długo i szczęśliwie. Zmarł w latach 90., miał 83 lata. Na trzy lata przed śmiercią biegał do klubu na potańcówki, miał nawet specjalne buty do tańca. Wychował troje dzieci, doczekał się pięciorga wnucząt. O niewysłanym liście nigdy nie wspomniał. - Teraz, gdy go czytamy, czujemy się, jakbyśmy z nim rozmawiały - przyznały wzruszone córki (dziś Lina ma 73 lata, a Lusia 77). Te cztery strony odręcznego pisma to ostatnia pamiątka po ojcu.

- Dziękujemy tej pani, która znalazła list - mówią wzruszone.
- Nie ma za co - odpowiada zadowolona Andrzejewska.
W końcu spełniło się jej małe marzenie.

PS Materiał nie powstałby bez wielkiej i bezinteresownej pomocy Ireny Fedoruk, Anny Chrystan i Elżbiety Mierzejewskiej, za którą wszystkim paniom serdecznie dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska