Zaczęło się od kaczek. W zeszłym roku, latem, do jej warzywniaka na rogu ul. Sikorskiego i Garbary, weszła kaczka - mama z 12 kaczętami.
Pokonała kawał drogi
Kacza rodzinka pokonała kawał drogi od stawu w Parku Róż do blaszanego sklepu. W tym kilkaset metrów chodnika i jedno z najbardziej niebezpiecznych przejść dla pieszych. A potem - bez słowa (no bo przecież kaczki nie mówią) - wpakowała się do sklepiku i przycupnęła za zasłonką!
- Dałam im jakiś stary koc i odpoczywały tak sobie pół dnia. Potem, gdy musiałam zamknąć sklep, wzięłam na ręce kaczuchę i powoli zaniosłam do parku. Maluchy grzecznie poczłapały za nami - opowiada pani Romualda.
Potem do sklepu przyszła... fretka! - Podejrzewam że przybiegła od strony Warty. Przemknęła pomiędzy skrzynkami, ominęła towar przed sklepem i pyk - wbiegła do środka. Chwilę pozwoliłam jej pobyć, ale potem wyprosiłam z miotłą w ręku, bo zwyczajnie się jej wystraszyłam - opowiada właścicielka sklepu.
Łabędź razy dwa
- Może pod warzywniakiem jest jakaś żyła wodna i przyciąga zwierzęta? - zagaduję jak prowadzący program o dziwnych dziwach ,,Strefa 11''. - Może... Ale słuchaj pan, to nie koniec - ucina z uśmiechem pani Romualda.
Po fretce były dwie przygody z łabędziami. - Byłam z wnukiem w Parku Róż. Ludzie stali dookoła łabędzia, który leżał na chodniku i nie miał siły wstać. Wzięłam go w ręce i zaniosłam do samochodu na pakę. Włączyłam ogrzewanie, przykryłam go własnym kożuchem i narobiłam rabanu. Przyjechali po niego strażacy. Wiem, że wrócił do zdrowia. Po nim był kolejny łabędź. Przy sklepie potrącił go samochód. Jemu też pomogłam - dodaje kobieta.
Kawka, pies i kotek
To cały czas nie koniec. Do sklepu przychodzi też bezdomny pies Maks, który wie, że dostanie tu jakąś przekąskę. A jak nie dostaje, to siada, wyczeka na moment, aż pani Romualda na niego spojrzy, i donośnie szczeka. Przybiega tu tez kotka z małymi.
Osobną historią są ptaki. Wróble i inne takie doskonale wiedzą, że w chłodne dni znajdą na chodniku trochę ziaren słonecznika, rozsypanych z premedytacją. A jednak kawka... - Przylatuje do nas i siada przy skrzynce z orzechami. Potem chwyta jednego w dziób i odlatuje z nim na dach sklepu obok. I tak długo upuszcza orzech na ziemie, aż on pęknie. Wtedy zlatuje i wyżera zawartość. Aż się nie chce wierzyć, co? - śmieje się pani Romualda.
Więcej opowiadać nie chce, bo klienci czekają i kolejka się robi. - Żegnam. Jak przyleci kawka na orzecha, na pewno dam znać - obiecuje na pożegnanie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?