Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polecą na południe

DARIUSZ CHAJEWSKI 0 68 324 88 36 [email protected]
Lot nad morzem jest znacznie bardziej ryzykowny niż ich treningi nad okolicami Zielonej Góry
Lot nad morzem jest znacznie bardziej ryzykowny niż ich treningi nad okolicami Zielonej Góry Jarosław Steliga
Jeśli pięciu Lubuszan zrealizuje swój plan będą pierwszymi, którzy na motorowych paralotniach pokonali Bałtyk. Czy wtedy szybownicy i lotnicy nadal będą o nich mówić, że są... szmaciarzami?

Każdą wolną chwilę spędzają w garażu, który Grzegorz Litecki przerobił na warsztat. Jak mówią o nim przyjaciele, jest jednym z najwybitniejszych w Polsce specjalistów od napędów do paralotni. Obok niego przy wózku dłubie Jarosław Owsianny, który na siebie wziął papierkową część roboty. Jarosław Hołub głowi się na razie nad tym co się stanie, gdy... A co może się stać?
- Tak naprawdę sami tego nie wiemy, gdyż nikt jeszcze na paralotni nad Bałtykiem nie przeleciał - mówi Owsianny. - Najwyżej nad kanałem La Manche. Ja trochę nad morzem szybowałem, dwa razy skończyło się to kąpielą.

Polecą na południe

Pomysł wpadł im do głowy przed rokiem, przygotowania trwają od grudnia. Wtedy sobie powiedzieli, że przelecieć nad morzem to byłoby coś. Lot, jak dobrze pójdzie - potrwa cztery godziny, przygotowania setki razy więcej. Przede wszystkim musieli wybrać termin. Dzięki specjalnej ekspertyzie meteorologów dowiedzieli się, że najbardziej przyjazne im wiatry północne i północno - wschodnie będą wiały około 10 sierpnia. Później trzeba było wyznaczyć trasę. Padło na drogę z niewielkiej wsi w okolicy Ystad do starego lotniska w podkołobrzeskim Bagiczu. Najpierw jakieś 60 km na Bornholm, a następnie około setki do celu. Wreszcie przyszła pora na papierkową robotę. Ponieważ to lot międzynarodowy musi mieć zgodę urzędu lotniczego i pograniczników, którzy podróżnych będą witali na lotnisku. Do tego przydzielenie wysokości, na której paralotniarze będą mogli się poruszać...

Bez asekuracji

Początkowo chęć udziału w tej przygodzie zgłosiła dwudziestka. Kilka osób zorientowało się, że nie jest w stanie przygotować odpowiednio sprzętu. Dla jednych wydatek 30 tys. zł na paralotnię i silnik, które sprostają temu zadaniu i nadążą za grupą, okazał się nie do przeskoczenia. Inni uznali, że na dłuższe przeloty ich sprzęt się nie nadaje. Jednak większość zrezygnowała na wieść, że lot nie będzie asekurowany z wody. To oznacza, że problemy kończące się wodowaniem to utrata kosztownego sprzętu i narażenie życia. W niektórych miejscach na Bałtyku woda jest tak chłodna, że rozbitek będzie miał szansę na przeżycie pół godziny.
- Mamy zamiar lecieć w grupie, trzymać się możliwie blisko - tłumaczy Owsianny. - Jednak w przypadku kłopotów nie będziemy w stanie pomóc koledze, który znajdzie się w wodzie. Więcej pożytku będzie z nas, gdy lecąc wezwiemy pomoc.
Na jakie wsparcie mogą liczyć? Podali szacunkowy czas wylotu i przylotu. Gdy długo nie będą wracać rozpoczną się poszukiwania...

Będą pod skrzydłem

Mają telefony komórkowe, GPS, sprzęt łączności i nawigacyjny. Jednak w powietrzu zdani będą na tzw. szmatę, czyli skrzydło i dwusuwowy silnik z jednym garem. Tutaj nie ma miejsca na najmniejszą awarię. Na dodatek podmuchy wiatru... Dla paralotni boczny wiatr jest zabójczy. I jeszcze silniki. Spalają od 3 do 6 litrów paliwa na godzinę, a paralotniarze zazwyczaj mają przy sobie jakieś 10 l. Tak naprawdę nikt nie wie, na jak długo paliwo starczy, wszystko zależy od warunków. W lepszej sytuacji są ci, którzy będą lecieli paralotnią z wózkiem, gdyż mogą wziąć nieco paliwa w rezerwie. Ci, którzy startują "z kopyta" (na własnych nogach) są skazani na owe 10 l.
- Oczywiście, że się boję - dodaje Hołub. - Ale latając paralotnią wokół Żar, gdzie mieszkam, też odczuwam stres przy każdym starcie i lądowaniu.
Owsianny jak przyznaje boi się nieco mniej. Może dlatego, że już dwa razy lądował w wodzie. A może dlatego, że jako były pięcioboista doskonale pływa. Hołub wybiera się właśnie z wizytą do znajomych nurków. Szuka najpewniejszego zabezpieczenia na wypadek gdyby... Gdyby coś nie wyszło i podróż zakończył w wodzie.

Pierwsi w historii

Czy nie zrezygnują w ostatniej chwili? Są zdeterminowani. Zakładają, że na start będą musieli poczekać dzień, może kilka dni. Wszystko zależy od pogody. Jednak zapewniają, że już się nie wycofają. Po co to robią? Może po to, aby udowodnić, że nie mają racji piloci nazywający ich - od czaszy skrzydła - szmaciarzmi? Może po to, aby trafić do annałów, jako ci, którzy pierwsi przelecieli Bałtyk? A może, aby sprawdzić, czy potrafią pokonać. Nie, nie Bałtyk. Swój strach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska