Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice walczą, by ich synek znów zaczął chodzić i mówić. Pomóżmy mu odzyskać zdrowie

Danuta Kuleszyńska 0 68 324 88 43 [email protected]
- Serce nas boli, że Krzyś tak cierpi. Ale on wie, że tak musi być. On przecież mówi, że chce żyć, tylko trzeba mu pomóc – Bernadeta i Krzysztof nie tracą nadziei, że ich synek znów zacznie bawić się i biegać.
- Serce nas boli, że Krzyś tak cierpi. Ale on wie, że tak musi być. On przecież mówi, że chce żyć, tylko trzeba mu pomóc – Bernadeta i Krzysztof nie tracą nadziei, że ich synek znów zacznie bawić się i biegać. fot. Krzysztof Kubasiewicz
Krzyś zaraził się od mamy wirusem opryszczki. Potem zaczął umierać. - Jego stan był beznadziejny - przyznaje Bartosz Kudliński, anestezjolog. - To cud, że udało nam się cofnąć go z tej drogi.

Ostatni raz Bartosz Kudliński, zastępca ordynatora intensywnej terapii w szpitalu w Zielonej Górze, widział Krzysia dwa tygodnie temu. Był zachwycony jego stanem. - Nastąpiła ogromna poprawa w porównaniu z tym, co było w zeszłym roku - przyznaje. - On ciągle wymaga pomocy i stałej rehabilitacji. Gdyby nie determinacja rodziców, Krzyś do końca życia byłby roślinką.

Dziesięć miesięcy wcześniej B. Kudliński walczył o życie chłopczyka. Krzyś trafił na oddział w beznadziejnym stanie. Umierał. Lekarze zrobili wszystko, by go ratować. - To cud, że udało nam się cofnąć Krzysia z drogi na tamtą stronę - przyznaje doktor. - To był rzadki przypadek opryszczkowego zapalenia mózgu.

Krzyś na intensywnej terapii leżał trzy tygodnie. Lekarze rozpoznali: krwotoczne zapalenie mózgu, ostrą niewydolność oddechową, stan padaczkowy, obrzęk i niedokrwienie mózgu, spastyczne napięcie kończyn dolnych. Dużo jak na dwa i pół roku życia Krzysia.

A na babcię wołał Kazia

Bernadeta Puła często włącza komórkę i spogląda na zdjęcia. Zrobiła je synkowi na krótko przed chorobą. To był sierpień zeszłego roku, Krzyś miał półtora roku. - Niech pani zobaczy, jaki uśmiechnięty - pokazuje. - Albo na tym: stoi w pokoju i z butelki trąbi mleko... Był taki mądry... Malutki, a już biegał i mówił... Do nas nie inaczej jak tylko "mamuś, tatuś", a na babcię wołał "Kazia"...
Oczy Bernadety robią się mokre.

Krzysztof Jarmużek, jej życiowy partner i ojciec Krzysia juniora, głaszcze Bernadetę po głowie. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, zobaczysz - pociesza.

Na kolanach trzyma synka. Główka Krzysia przelewa się na boki, ciałko jest wiotkie, duże niebieskie oczy mówią, że chcą żyć. - Gdyby go pani widziała we wrześniu! Był całkiem jak roślinka, głosu nie wydobywał. Teraz dużo krzyczy, główka już mocniejsza... - Bernadeta bierze synka z rąk Krzysztofa seniora i wsadza do pionizatora. To taki wózek, w którym Krzyś nabiera sił. Przypięty do pasów musi stać pół godziny.
- Nie lubi tego, ale wyjścia nie ma - wzdycha Krzysztof.

Jedliśmy tylko ryż i żyjemy

Krzyś jest owocem ich wielkiej miłości. Oboje po przejściach poznali się cztery lata temu. I zakochali w sobie. - A synek jest naszym specjalnym darem od Boga - oczy Bernadety już się śmieją. - Bo Bóg nie daje byle komu chorych dzieci. On nam udowadnia, że jesteśmy mocni, silni...
Na co dzień mieszkają w Sławie. Ale w Sławie nie spotkali się ze zrozumieniem swojej miłości i późnego macierzyństwa. - Są ludzie, którzy cieszą się z naszego nieszczęścia - mówi Krzysztof. - Nawet miasto rzucało nam kłody pod nogi...

- A lekarze twierdzili, że nasz synek do końca życia będzie roślinką...- dodaje Bernadeta.
W kwietniu spakowali rzeczy i przenieśli się do Zielonej Góry. Tu dobrzy ludzie użyczyli im swojego mieszkania. - Za nic nie płacimy, a mieszkać możemy dopóki Krzyś nie stanie na nogi - cieszą się. - Stąd mamy kilka kroków do "Promyka", gdzie synek ma zajęcia z neurologopedą, rehabilitację...

Ale rehabilitacja w ośrodku terapii nie wystarczy. Bernadeta i Krzysztof wożą synka na hipoterapię do Przylepu, dwa razy w tygodniu odwiedza Krzysia terapeuta w domu, jeżdżą na masaż do Przylepu. Dodatkowa terapia kosztuje. Do tego dochodzą wyjazdy do neurologa w Nowej Soli. Chłopczyk jest pod opieką doktora Janusza Błockiego. - Wspaniały człowiek. W ogóle pomagają nam dobrzy ludzie, bo sami byśmy nie dali rady - przyznaje Bernadeta. - Oboje nie pracujemy, a zasiłek pielęgnacyjny na Krzysia w wysokości 680 zł przeznaczamy na jego rehabilitację.

- To z czego żyjecie?!
- Jestem gospodarna, jakoś dajemy radę. Na bazie mleka robię jogurty, serki... Mama Krzysztofa podrzuci nam ziemniaki, warzywa... Ja w życiu miałam tak, że przez miesiąc nie było w domu złotówki. Jedliśmy z dziećmi ryż. I żyjemy.

Im warto pomóc

Któregoś dnia do redakcji zadzwonił Andrzej Michalak, sąsiad.
- Jestem pod wrażeniem tych ludzi - opowiadał. - To wyjątkowi rodzice, którzy całe swoje życie oddają, by ich synek wrócił do zdrowia. Z taką determinacją walczą o Krzysia... Piszecie o innych, którym się pomaga, napiszcie o nich... Bo tej rodzinie też warto pomóc.

Bernadeta spuszcza głowę, zamyśla się... - Marzę tylko o jednym: by nasz ukochany synek któregoś dnia stanął na nogi, by zaczął biegać, mówić... by było tak jak dawniej...
Krzyś zaraził się od mamy opryszczką. Opryszczkę Bernadeta złapała w sierpniu zeszłego roku. - Nigdy bym nie przypuszczała, że tak prosty wirus może zabić moje dziecko... Ale my się nie poddamy, prawda Krzysiu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska