Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice walczą o lepsze życie dla synka

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Borysek codziennie jest rehabilitowany przez mamę. Z powodu choroby dziecka pani Ewelina nie może wrócić do pracy, bo synek wymaga całodobowej opieki.
Borysek codziennie jest rehabilitowany przez mamę. Z powodu choroby dziecka pani Ewelina nie może wrócić do pracy, bo synek wymaga całodobowej opieki. Paweł Kozłowski
- Jako ojciec nie mógłbym spojrzeć w lustro, gdybym nie spróbował. Wiem, że czeka nas ciężka i długa walka, ale musimy to zrobić. Walczymy o lepsze życie dla naszego synka - mówi Maciej Michalak. Rodzice chcą udowodnić, że stan zdrowia Boryska jest spowodowany traumatycznym porodem. W polskich realiach może im to zająć nawet kilkanaście lat.

To była wzorowa ciąża. Żadnych komplikacji. Podczas rutynowych badań lekarze mówili, że dziecko dobrze się rozwija. Radość zmieniła się w rozpacz w ciągu jednej nocy.
Pani Ewelina tak wspomina poród: "Ból był nie do zniesienia, ale my cieszyliśmy się w duchu, że niedługo już się skończy i nasz synek będzie z nami. Niestety, tak nie było. Mijały minuty, a dziecko nie pojawiało się. Wciąż słyszeliśmy, że główka "nie wstawia się". Moje ciało zaczęło drętwieć, nie mogłam się ruszać i mówić. Zdrętwiała mi twarz. (...) Lekarz, poproszony przeze mnie o zrobienie cesarskiego cięcia, tylko na mnie spojrzał. (...) Mijały minuty, niebawem godziny, i nic. (...) Położna ciągle układała mnie w różnych pozycjach, a lekarz wchodził i wychodził. (...) Po jego kolejnym wejściu wziął chirurgiczne nożyce i nie trafiając w skurcz naciął mnie, następnie zaczął kłaść się na mój brzuch. Położna trzymała nogi, męża poproszono o przytrzymywanie głowy, a lekarz wyciskał ze mnie dziecko, sprawiając ból nie do zniesienia. Po jakimś czasie pojawiła się główka, a po kolejnym wyciskaniu wyciągnięto ze mnie dziecko. Naszego kochanego synka, który się nie ruszał, był siny, nie płakał...".

Lecą łzy, a nie słychać płaczu

Borysek trafił na OIOM. Nie mógł sam oddychać ani oddawać moczu. W trzeciej dobie po porodzie lekarze podjęli decyzję o przewiezieniu noworodka do Szczecina. Rodzice pojechali za nim.
"Był podłączony do respiratora, kroplówek, do żołądeczka miał wpuszczoną sondę, aby wypłukiwać krwawienie. Przez sześć tygodni był dializowany. (...) Oczekiwano od nas decyzji na temat założenia Boryskowi rurki tracheostomijnej, co miało spowodować, że będzie można go karmić, a on sam zacznie rosnąć i nabierać sił. Po długich debatach zdecydowaliśmy się na tę rurkę (...)".

Po czterech miesiącach walki o życie i zdrowie Borysek mógł wrócić do domu. Dziś ma rok i trzy miesiące. I orzeczoną niepełnosprawność, opóźnienie w rozwoju, zespół Westa, czyli lekooporną odmianę padaczki, a także oczopląs. Rodzice codziennie walczą o lepsze jutro dla synka. Rehabilitacją zajmuje się pani Ewelina. Robi to trzy razy dziennie. Do tego dochodzi podawanie leków, pielęgnacja malucha, bo wciąż oddycha przez rurkę w tchawicy, a także wizyty u specjalistów. A z tym wiążą się ciągłe wydatki.
- Musieliśmy nauczyć się żyć bez Boryska głosu, co dla osób postronnych jest widokiem dosyć smutnym. Lecą łzy, a nie słychać płaczu, buzia się uśmiecha, a nie słychać śmiechu. Z uwagi na to, że synek jest mały, nie wiemy, co tak naprawdę siedzi w jego główce, jak będzie się rozwijał umysłowo i fizycznie. Mamy nadzieję, że dzięki rehabilitacji i miłości wyciągniemy go ze wszystkiego. Ale w naszych sercach jest mnóstwo żalu i bólu do ludzi, którzy zniszczyli życie naszej rodzinie - mówią rodzice.

51 skarg i tylko jedna w sądzie

Na ich wniosek sprawą od marca 2011 zajmuje się prokuratura w Gorzowie. Postępowanie na razie zawieszono, bo prokurator od czerwca czeka na opinię biegłych z zakresu medycyny. Eksperci z Łodzi zobowiązali się ją wydać w ciągu dziewięciu miesięcy. Będzie kluczowa. Na jej podstawie śledczy ustalą, czy doszło do przestępstwa. Czy lekarz, który odbierał poród, popełnił błąd. I czy decyzja o wykonaniu cesarskiego cięcia dałaby dziecku szansę na normalne, zdrowe życie. Każda ze stron będzie mogła odnieść się do opinii, podważyć ją i poprosić o powołanie innych biegłych. A to oznacza kolejne miesiące czekania.
- Takich spraw w skali kraju jest mnóstwo. W Gorzowie mamy od jednej do trzech w roku - informuje Dariusz Domarecki, rzecznik prokuratury. I dodaje, że przestępstwo, o którym mowa, zagrożone jest karą do pięciu lat pozbawienia wolności.
Od lipca sprawa wyjaśniana jest też w Izbie Lekarskiej w Szczecinie. Jak nam powiedziano, postępowanie "jest w toku". Co roku izby zajmują się kilkudziesięcioma skargami na lekarzy. Rok temu do Gorzowa trafiło 51 takich skarg. Tylko jedna znalazła finał w sądzie, resztę albo umorzono, albo odmówiono wszczęcia postępowania.

Tu nie ma prostych odpowiedzi

Rodzice Boryska będą też chcieli wytoczyć proces cywilny o odszkodowanie. To także może potrwać. Nadmierna długość postępowania sądowego jest jedną z głównych przyczyn skarg składanych przez Polaków do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
- Trudność polega na tym, że sąd nie ma odpowiedniej wiedzy specjalistycznej. Musi czekać na opinię biegłych. Tu nie ma prostych odpowiedzi. Nie da się wszystkiego przewidzieć i dookreślić, bo organizm ludzki jest zbyt skomplikowanym mechanizmem - tłumaczy dr Krzysztof Grzesiowski, radca prawny z Gorzowa. Przez lata był sędzią i orzekał w tego typu sprawach. Opierając się na swoim doświadczeniu, twierdzi, że przypadków, w których ewidentnie doszło do błędu medycznego, nie jest dużo. Przykładem może być sprawa, którą ostatnio wygrał. - Podczas zabiegu chirurgicznego pacjentce spadła noga z haka. Oczywiste było to, że hak został źle zamontowany. Doszło do zmiażdżenia tętnicy i do martwicy. Udało się wywalczyć wysokie odszkodowanie. Jednakże trwało to aż dwa lata - mówi mecenas.

Straciłam wszystko, co najcenniejsze

Natomiast sporo jest spraw, w których trudno udowodnić winę, bo np. brakuje standardów postępowania. Anna Spyra o swoje dziecko walczy od 2001 roku! Jej synek urodził się jako wcześniak. Z sali porodowej został wyniesiony... zawinięty w serwetę. Gdy trafił na OIOM, już nie oddychał. Dziś wymaga całodobowej opieki. Nie chodzi, nie siedzi, nie mówi. Cierpi z bólu z powodu nadmiernego napięcia mięśni. Szpital specjalizował się w ratowaniu wcześniaków. Miał odpowiedni stopień referencji. Na sali porodowej powinien być inkubator i respirator, a nie było. Pani Anna przez kilka godzin nie mogła doprosić się lekarza.

W 2009 r. prokuratura umorzyła postępowanie. Prokuratura Krajowa po kontroli stwierdziła w nim nieprawidłowości. W międzyczasie sprawa przeciwko szpitalowi się przedawniła. Pani Anna musiała złożyć prywatny akt oskarżenia przeciwko lekarzom, bo uzupełnienie śledztwa już nie było możliwe. Do ub. roku miała adwokata z wyboru. Niestety, już ją na to nie stać, więc korzysta z tych z urzędu. Pierwszą rozprawę mecenas odroczył, o drugiej nie powiadomił... Akta sprawy liczą już 30 tomów. Pani Anna napisała tysiące listów z prośbą o pomoc. Złożyła skargę w Strasburgu przeciwko Polsce na to, że nie ma standardów opieki okołoporodowej dla ciąż zagrożonych. Obserwacja rządu trwa od 2009 r. Napisała petycję do Europarlamentu, która rok temu została zarejestrowana. Zainteresowała sprawą europosłów.
- Nie mam już siły. Ale się nie zniechęcę. Będę walczyła, żeby zmienić coś dla innych matek i dzieci. Żeby tacy rodzice, jak ja, mieli prawo do sprawiedliwości. Czuję się upokorzona. Straciłam wszystko, co najcenniejsze - mówi gorzko pani Anna.

Wojewódzka Komisja do Spraw Orzekania o Zdarzeniach Medycznych - zamiast sądu

Od stycznia działają wojewódzkie komisje ds. orzekania o zdarzeniach medycznych. Zostały powołane na podstawie znowelizowanej ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. Mają być alternatywą dla długiego dochodzenia roszczeń przed sądem cywilnym. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości za lata 2001-2009 wynika, że do sądów rocznie wpływa ok. 330 spraw o odszkodowanie. Szacuje się, że do komisji ma trafiać ok. 231 wniosków, czyli, że liczba spraw w sądach zmniejszy się o 70 proc.
W tych samych latach wysokość przyznawanych rekompensat finansowych wahała się od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Zakładając, że średnio wyniosła 150 tys. zł, to skala odszkodowań wypłacanych pacjentom może sięgać ok. 50 mln zł rocznie.

Zaletą komisji ma być szybkie postępowanie - nie może trwać dłużej niż cztery miesiące. Odbywa się na wniosek poszkodowanego (złożenie wniosku kosztuje 200 zł). Komisja w czteroosobowym składzie (cały skład to 16 osób, specjalistów prawa i medycyny) nie będzie orzekała o winie lekarzy, ale o tym, czy w szpitalu doszło do zdarzenia medycznego. - Chodzi o to, by maksymalnie uprościć postępowanie i ustalić kwotę zadośćuczynienia - mówi mecenas dr Krzysztof Grzesiowski, przewodniczący komisji. Jeśli komisja orzeknie, że doszło do zdarzenia, szpital zaproponuje odszkodowanie. Po to m.in. lecznice muszą od tego roku wykupić obowiązkowe polisy od zdarzeń medycznych. Wysokość zadośćuczynienia określi zakład ubezpieczeń. Wnioskujący może się z tym zgodzić lub nie i wtedy wystąpić na drogę sądową.

Minus postępowania przed komisją? Wysokość odszkodowania jest ograniczona: do 100 tys. zł za uszczerbek na zdrowiu i do 300 tys. zł za śmierć. W sądach nie ma określonych górnych granic zadośćuczynienia. - Jednakże bardzo rzadko zdarza się, że sąd zasądza odszkodowanie w wysokości miliona złotych. Częściej są to kwoty zbliżone do tych, o które można się ubiegać, decydując się na postępowanie przed komisją - dodaje dr Grzesiowski.

Dr Adam Sandauer ze Stowarzyszenia Primum Non Nocere, które od lat walczy o prawa pacjentów, krytykuje powołanie komisji. - Jeśli sądy działają opieszale, to należy je naprawić, a nie powoływać komisje. To jest karykatura systemu skandynawskiego, na który powołują się autorzy ustawy - stwierdza. Chodzi o różnice w orzekaniu. W Szwecji odszkodowanie należy się przy stanie, który nie powinien mieć miejsca po prawidłowo przeprowadzonym leczeniu, np. jeśli po artroskopii kolana chory ma żółtaczkę. W Polsce trzeba udowodnić winę sprawcy, czyli że doszło do naruszenia procedur medycznych. - Nie podoba się nam też to, że poszkodowanym zamyka się drogę sądową. Natomiast jest jeden aspekt pozytywny, jeśli szpital proponuj ugodę i poszkodowany ją akceptuje, daje to możliwość szybkiego zamknięcia sprawy - zauważa Sandauer.

Błędy medyczne

W Polsce dochodzi do tysięcy zdarzeń medycznych dziennie. Badania przeprowadzone w krajach Unii Europejskiej wskazują, że średnio w 12 proc. hospitalizacji dochodzi od negatywnych konsekwencji zdrowotnych u pacjentów, z czego 70 proc. tych przypadków jest możliwa do uniknięcia. Najnowsze badania polskie wskazują, że w ok. 10 proc. leczenia szpitalnego dochodzi od błędów medycznych. Szacuje się, że Narodowy Fundusz Zdrowia sfinansował w 2009 r. 8.359,654 zł hospitalizacji. A zatem liczbę błędów medycznych można w przybliżeniu oszacować na ok. 835 tys.

Stowarzyszenie Primum Non Nocere ocenia, że skargi pacjentów związane z błędami medycznymi najczęściej dotyczą: spraw związanych z porodem (37 proc.), zakażeń szpitalnych (24 proc.), nierozpoznania objawów zawału mięśnia sercowego (9 proc.), uszkodzenia ciała podczas operacji tarczycy (8 proc.), pozostawienia ciała obcego po zabiegu chirurgicznym (5 proc.).
W Polsce nie ma monitoringu błędów medycznych. Działają systemy rejestracji zakażeń szpitalnych i niepożądanych działań produktów leczniczych i wyrobów medycznych. Jak się dowiedzieliśmy w Ministerstwie Zdrowia, od tego roku Polska będzie uczestniczyła w unijnym projekcie, który ma ograniczyć "zdarzenia niepożądane" w opiece zdrowotnej.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska