MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowy z katami

Redakcja
- Dziennie zabijałam od dwóch do czterech osób. Ogółem w ciągu dwóch lat uśmierciłam do 2.500 ludzi - zeznawała 23 kwietnia 1945 r. Amanda Anna Ratajczak, starszy felczer w szpitalu w Obrzycach. Została skazana na karę śmierci.

PRACOWNICY SZPITALA PRZED SĄDEM

PRACOWNICY SZPITALA PRZED SĄDEM

* 10 maja 1945 r. Radziecki Trybunał 16. Armii Powietrznej pod przewodnictwem ppłka sędziego Fiodorowa, rozpatrując w Międzyrzeczu na posiedzeniu publicznym sprawę Amandy Ratajczak i Hermanna Gulke, uznał ich za winnych zarzucanych czynów, skazując oboje na karę najwyższą - rozstrzelanie. Wyrok wykonano.

* W 1946 r. przed sądem w Berlinie stanęli kolejni pracownicy szpitala: dr Hildegarda Wernicke i pielęgniarka Helena Wieczorek. Zostały skazane na karę śmierci przez ścięcie. Wyrok został wykonany 14 stycznia 1947 r. w więzieniu Moabit. Był to pierwszy wyrok śmierci wykonany po wojnie w Niemczech.

* W 1965 r. przed sądem w Monachium stanęło 14 pielęgniarek. Mimo niezbitych dowodów i przyznania się do winny, zostały uniewinnione. Sąd zakwalifikował ich czyn do kategorii zwyczajnych zabójstw, które - według ówczesnego prawa - ulegało przedawnieniu po 15 latach.

Starszy funkcjonariusz śledczy wydziału kontrwywiadu kpt. Kabanow: - Jak długo pracowaliście w szpitalu Obrawalde?
Amanda Anna Ratajczak: - 23 lata. Ostatnie moje stanowisko - starszy felczer.

- Jaką kategorię osób stanowił personel szpitala i jakie wymagania stawiano tym, którzy chcieli wstąpić do pracy w szpitalu?
- Personel składał się z osób narodowości niemieckiej, a od roku 1940 do pracy w szpitalu przyjmowano tylko członków NSDAP.

- Proszę wyjaśnić, dlaczego personelowi stawiano takie wymagania?
- Dlatego, że w szpitalu tym stosowano środki uśmiercające ludzi, co miało być zachowane w ścisłej tajemnicy.

- Skąd i jaki kontyngent ludzi przybywał do szpitala Obrawalde na leczenie?
- Przybywali ludzie z licznych miast Niemiec w zorganizowanym trybie. Dostarczano ich transportami kolejowymi. Transporty te przychodziły trzy razy w miesiącu. W każdym przeciętnie było 250 osób.

- W jaki sposób uśmiercano ludzi w szpitalu Obrawalde?
- Przez wprowadzenie pod skórę morfiny i skopolaminy w 50-procentowym stosunku. W zależności od stanu zdrowia danego osobnika, wstrzykiwano od 5 do 20 centymetrów sześciennych wspomnianych składników. Po dokonaniu zastrzyku zgon następował po upływie 2-4 godzin. Przyjęta była zasada, że zastrzyki robiono rankiem i na noc.

- Ile osób dziennie uśmiercano?
- Na oddziale żeńskim, gdzie pracowałam jako starszy felczer, od 8 do 10. Ile osób uśmiercano na oddziale męskim, tego nie wiem. Przypuszczam, że ogółem 15 dziennie.

- Jaka jest liczba uśmierconych ludzi w szpitalu Obrawalde?
- Trudno mi powiedzieć, gdyż z ewidencją nie miałam nic wspólnego, ale należy przypuszczać, że - według mego obliczenia - ogólna liczba uśmierconych dochodziła do 18.000 osób.

- Ile wy osobiście uśmierciliście ludzi?
- Dziennie od dwóch do czterech. Niezależnie od tego, w żeńskim oddziale pod moim kierownictwem uśmiercano dziennie do pięciu osób. Ogółem w ciągu dwóch lat osobiście uśmierciłam do 2.500 osób, a na całym żeńskim oddziale ponad 6.000.

- Gdzie podzialiście zwłoki?
- Po zgonie wynoszono je do specjalnego pomieszczenia, tam leżały przez kilka dni, a następnie chowali je w jednym dole. W ten sposób zbierali do jednego dołu po kilkaset trupów.

- Na czyje polecenie i w jakim celu masowo uśmiercano ludzi w szpitalu?
- Daty nie pamiętam, było to wiosną 1942 roku. Kierownik szpitala Grabowski wezwał mnie do siebie i powiedział, że obecnie nasz kraj - Niemcy - znajdują się w ciężkim położeniu aprowizacyjnym i wojennym. Dla dobra naszego państwa niezbędne jest uśmiercenie wszystkich chorych jako niezdolnych do pracy. Ja, jako stary pracownik szpitala i członek NSDAP, wyraziłam zgodę na wykonanie postawionego przede mną zadania i od tej chwili rozpoczęłam uśmiercanie ludzi. Skąd Grabowski otrzymał zarządzenie w tym przedmiocie, tego nie wiem, gdyż było to tajemnicą.

- Czy szpital był zakładem leczniczym, czy też uśmiercającym?
- Do roku 1942 był zakładem leczniczym, kierowanym przez lekarza Bonze. A od grudnia 1942 roku, czyli od czasu przybycia Grabowskiego jako kierownika szpitala, rozpoczęło się zabijanie chorych i żadnego leczenia w szpitalu nie przeprowadzano. Stwierdzam, że szpital od początku 1943 roku, do wkroczenia Armii Czerwonej, był zakładem uśmiercającym, a nie leczniczym.

- Czy Grabowski miał wykształcenie lekarskie?
- Nie. Był przysłany celem przeprowadzenia akcji uśmiercania ludzi nie nadających się dla państwa niemieckiego.

- Kto praktycznie kierował uśmiercaniem ludzi i kto osobiście dokonywał uśmiercania?
- Akcją kierował dyrektor Grabowski, on bezpośrednio wydawał zarządzenia lekarzom Motz i Wernyke. Przy uśmiercaniu przekazywali wybranych starszym felczerom. Mnie podlegały dwa bloki, uśmiercanie w nich przeprowadzałam ja i pielęgniarki Kronberg i Kozłowska. Kto przeprowadzał uśmiercanie w blokach męskich, nie wiem.

- Kiedy i kogo uśmierciliście po raz ostatni?
- 28 stycznia 1945 roku dwie kobiety, a następnego dnia, jak wkroczyła do naszego miasta Armia Czerwona, do pracy nie poszłam.

- Gdzie podziała się odzież uśmierconych?
- Zabierali ją pracownicy szpitala dla swoich potrzeb, a odzież mniej wartościową rozdawali pracującym chorym.

- W jaki sposób załatwiano formalności dotyczące osób uśmierconych?
- Po zgonie wywołanym zastrzykiem lekarz sporządzał fikcyjne świadectwo zgonu, w którym zaznaczał, że zgon nastąpił z powodu choroby.

- Czy kontaktowano się z organami karnymi w przedmiocie uśmiercania ludzi?
- Tak, widocznie kontaktowano się, gdyż z więzień przybywali ludzie do szpitala Obrawalde.

Kpt. Kabanow: - Dokąd usuwano zwłoki uśmierconych w szpitalu Obrawalde?
Herman Gulke, felczer w szpitalu Obrawalde: - Zakopywano na cmentarzu po kilka trupów do jednego dołu, następnie dół ten przysypywano i kładziono doń dalsze zwłoki uśmierconych. W ten sposób do jednego dołu zakopywano kilkaset uśmierconych. Ja również dwa razy zakopywałem uśmierconych, pierwszy raz na początku 1942 roku dziewięć osób, a następnego dnia 11. Ponadto zwłoki wysyłano wagonami, ale dokąd, tego nie wiem. Codziennie wysyłano po trzy-cztery wagony.

- Czy chorzy wiedzieli o tym, że ich systematycznie uśmiercają?
- Oficjalnie nie wiedzieli, lecz domyślali się w związku z tak dużą śmiertelnością. Żadnych możliwości do ucieczki nie było, gdyż od leżących zabierano odzież, a chorzy wykorzystywani do robót znajdowali się pod zbrojną strażą sanitariuszy.

NIE WYPIŁEM ZATRUTEJ ZUPY

Nazywam się Willy Brodtke. W Obrzycach jestem od 26 lipca 1941 r. Pracowałem jako fryzjer i przez to byłem na wszystkich oddziałach. 28 grudnia dyrektor Grabowski kazał mnie umieścić w celi pawilonu 21, a 29 grudnia zostałem przeniesiony do pawilonu 19. Pawilon 19 i 18 były miejscami, gdzie dawano zastrzyki. Były dni, gdy stamtąd zabierano 12-14 zwłok, co sam widziałem. Później zasłonięto judasza w mojej celi kartonem, co mogą poświadczyć pielęgniarze Herker i Frassnik. Nie dawano mi już chleba i otrzymywałem trzy razy dziennie tylko cienkie zupki. Miałem tylko jeden koc i leżałem na podłodze.

W czasie mojego pobytu w celi przyszedł pacjent Grühlke, który uciekł z kolumny roboczej. Gdy był już trzy dni w mojej celi, przyszedł dr Mootz i Weidemann i rozmawiali o jego ucieczce. Wieczorem pielęgniarz Falk podał mu szklankę z trucizną. Falk powiedział do Grühlke: - Ale z pana chłop na schwał. Grühlke odpowiedział: - No dawaj pan już, wiem przecież, o co chodzi. Następnego ranka już nie żył.

Wieczorem 29 stycznia otrzymałem kromkę chleba i pełny garnek. Wydało mi się to bardzo podejrzane, gdyż dostawałem zawsze tylko część, poza tym sam pielęgniarz przyniósł mi jedzenie, a nie jak zwykle jeden z chorych. Zupy nie zjadłem, lecz wylałem do nocnika. Na dnie garnka zauważyłem biały proszek. Pani Tarner co rano sprawdzała w księdze raportów, ponieważ chodziły od kilku dni pogłoski, że już nie żyję.

30 stycznia rano o 11.00 zabrano mnie z celi w kalesonach, ponieważ moja odzież była już w pomieszczeniu na rzeczy zmarłych i nie miałem co na siebie włożyć. Poszedłem z Rosjanami do kuchni i pokazałem i wytłumaczyłem wszystko. Ponieważ wszyscy pacjenci bardzo mnie lubili, wołali, bym im pomógł. Następnego rano robiłem porządek w pawilonie 9 i w jednej z cel znalazłem sześć trupów, które kazałem zawieźć do kostnicy.

Fragment wspomnień spisanych w 1945 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska