MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spontaniczni, pełni życia

BEATA BIELECKA (95) 758 07 61 [email protected]
Franciska Uhl i jej syn Felix od dwóch miesięcy mieszkają w Kunicach koło Słubic. Są zachwyceni.
Franciska Uhl i jej syn Felix od dwóch miesięcy mieszkają w Kunicach koło Słubic. Są zachwyceni. Kazimierz Ligocki
Gdy Franciska Uhl z Berlina powiedziała znajomym, że wyprowadza się do Polski, orzekli, że chyba zwariowała. Ale jak przyjechali do niej w odwiedziny, przyznali: - Tu rzeczywiście jest cudownie!

W tym "szaleństwie" nie jest odosobniona, bo coraz więcej Niemców chce u nas mieszkać. Zamarzyło się to też dwóm innym berlińczykom: Sergiejowi Sanwaldowi i Felixowi Ackermannowi.

Spontaniczni, pełni życia

Franciska jest artystką. Sześć lat temu, po plenerze malarskim w Kostrzynie nad Odrą, dostała bzika na punkcie Polski. Zachwycili ją ludzie: otwarci, spontaniczni, uśmiechnięci... I przyroda.
W Niemczech nie podobało się jej, że wszystko musi być uporządkowane. Za dużo nakazów, zakazów i zwyczajów, które stają się obowiązującymi normami. - W Polsce żyje się dużo swobodniej - uważa.
Po powrocie z pleneru zaczęła więc intensywnie uczyć się polskiego i myśleć o przeprowadzce. W poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi zjeździła całe pogranicze. Gdy przyjechała do Kunic, małej wioski 16 km od Słubic, wiedziała, że właśnie to miejsce znalazła.
Dwa miesiące temu przeprowadziła się tu z 10-letnim synem Felixem. Mieszkają w wyremontowanej stodole, otoczonej starymi drzewami. Oboje są zachwyceni. Ona, bo spełniło się jej marzenie. Felix, bo ma wreszcie psa, o którego prosił od pięciu lat. No i ta przestrzeń wokół domu. Chłopak najchętniej całe dnie spędzałby na podwórku.
- Berlin jest super, ale tu jest jeszcze lepiej - uważa Felix, mimo że codziennie musi dojeżdżać do szkoły we Frankfurcie nad Odrą. Franciska też na to nie narzeka. - Gdy jadę rano przez las, delektuje się spokojem i jest to dla mnie rodzaj medytacji - mówi. Czegoś takiego nigdy nie mogłaby przeżyć w Berlinie.
Na wsi ma też więcej czasu na pracę. W domu urządziła pracownię grafiki, na podwórku rzeźbi. Miejscowi rzadko tu na razie zaglądają. Ale gdy spotka kogoś we wsi, zagaduje i czuje, że ludzie zaczynają ją akceptować. - Niedawno sołtysowa ostrzegła mnie nawet, że ktoś ma chrapkę na moje samochody - opowiada Franciska. Przywiązała je łańcuchem do drzewa i łamaną polszczyzną napisała na szybach: "złodziej pujdziesz do piekła". Poskutkowało.
Franciska mówi, że w Polsce czuje się cudownie. Dziwi się, dlaczego połowa dzieci w klasie jej syna nie ma paszportów, chociaż mieszkają na samej granicy. Ona sama woli Słubice, bo - jak twierdzi - tyle tam życia.
- W Polsce nie podoba mi się tylko to, że jak umawiam się z majstrem na ósmą, on przychodzi następnego dnia albo po tygodniu. Ale jak już przyjdzie, to wszystko umie zrobić - przyznaje Niemka.

Tam nie do pomyślenia

O domu w Polsce marzył też Sergiej Sanwald. I to nie dlatego, że jego żona pochodzi ze Śląska. - Zawsze bliska mi była kultura słowiańska - zapewnia. Może dlatego, że ma rosyjskie korzenie. - Mieszkając w Berlinie, czułem się osamotniony, bo znajomi nie rozumieli moich fascynacji Europą Wschodnią - tłumaczy.
Pracował w ochronie środowiska. Gdy nadarzyła się okazja przejścia na wcześniejszą emeryturę, nie wahał się ani chwili. Pieniędzy z odprawy nie starczyło wprawdzie na dom, ale kupili w żoną mieszkanie w Słubicach. Grażyna nadal pracuje w Berlinie i tylko weekendy spędza z mężem w Polsce. On jest tu dużo częściej.
- Bardzo dobrze czuję się w Słubicach - deklaruje. Zaczyna nawet identyfikować się z tym miastem. - Dużo się tu inwestuje - mówi z radością. - Tylko dlaczego nikt nie zrobi porządku z pijakami, którzy wyłudzają pieniądze pod Intermarche i na moście? Zawsze się za nich wstydzę.
Sanwaldowie mieszkają w Polsce prawie od dwóch lat. Mają tu już sporo znajomych. Zaprzyjaźnili się m.in. z majstrem, który remontował im mieszkanie. - W Polakach podoba mi się to, że są bardzo spontaniczni - mówi Sergiej. - Wczoraj na przykład zapukał do nas sąsiad. Wpadł tylko na pięć minut, a został dwie godziny. W Niemczech to nie do pomyślenia, bo bez zapowiedzi nie można odwiedzić nawet przyjaciół czy rodziny.
Mimo to niedawno powiedział żonie: wracamy do Berlina. Było to po tym, jak grupa oprychów okradła w Słubicach syna Grażyny. - Jak ochłonąłem, stwierdziłem jednak, że to mogło się zdarzyć wszędzie - mówi.

Na granicy ciekawiej

Od czterech lat w Słubicach mieszka też Felix Ackermann. Niedawno skończył studia na Viadrinie i zabrał się za pisanie doktoratu o Grodnie. Już jako nastolatek interesował się Polską. Gdy jego koledzy, w ramach tzw. wymiany szkolnej, pojechali do Ameryki, on przez rok mieszkał u rodziny we Wronkach. Po powrocie poszedł do szkoły przy ambasadzie polskiej, a po maturze, zamiast do wojska, pojechał do Sankt Petersburga. Był jednym z wolontariuszy stowarzyszenia "Znak pokuty", które powstało w latach 50. przy kościele protestanckim, żeby opiekować się ofiarami gułagów. Pomagał Polakowi, który w 1937 r. był zesłany na Sybir. - Opowiadał mi o cudzie nad Wisłą i polsko-rosyjskich konfliktach - wspomina Felix.
Teraz interesuje się m.in. historią Słubic i Frankfurtu. - Nie da się zrozumieć tych miast bez oglądania się wstecz - uważa. Dlatego z przyjaciółmi założył niedawno Instytut Historii Stosowanej. Organizują m.in. wycieczki piesze i rowerowe po obu miastach, podczas których opowiadają o przeszłości.
W Polsce ma wielu przyjaciół. - Życie na granicy jest bardzo ciekawe - podkreśla. - Gdyby nie to, że mieszkam na styku dwóch miast, dwóch kultur, dawno bym stąd wyjechał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska