Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisława Kustra przeżyła własną śmierć

Janusz Petz [email protected]
- Mama nigdy nie była w szpitalu. Pytała: "Co ja tutaj robię?” - opowiada Krystyna Mizera
- Mama nigdy nie była w szpitalu. Pytała: "Co ja tutaj robię?” - opowiada Krystyna Mizera fot. Szymon Wykrota, Łukasz Wójcik
Banalne? Ta historia zdarzyła się naprawdę. W Jabłonowie niedaleko Radomia. Najpierw leżała w domu i nie żyła. Potem leżała w foliowym worku. Zobaczyli, że rusza rękami. Teraz leży w szpitalu. Zaczyna poznawać rodzinę.

Na razie nikt nie miał jeszcze tyle śmiałości, by powiedzieć, że wyszykowali się już na jej pogrzeb.

- To było gdzieś o 7.00. Żona spadła z łóżka. Położyliśmy ją znów. Sąsiad mówi: "Trzeba wezwać pogotowie". Przyjechali za dziesięć minut. Lekarka weszła do mieszkania, spojrzała na oczy i powiedziała: "Ona już nie żyje". Ani pulsu nie badała, ani nie wzięła słuchawek. Od razu wyszła z pokoju - opowiada Marian Kustra, mąż 84-letniej Stanisławy.

- Jak ją podnosiliśmy, to nawet myślałem sobie: "Przecież to trup". Ona miała taki wygląd nieszczególny. Ale gdy ją podnieśliśmy, złapała oddech, taki głęboki - dodaje Jan Piątkowski, najbliższy sąsiad.

Zamówili pogrzeb

W pogotowiu ratunkowym w Zwoleniu zanotowano, że karetka została wezwana o 6.43. Po 7.00 zespół ratowniczy był na miejscu, w niedalekim Jabłonowie. Lekarka wystawiła zaświadczenie o zgonie.

Marian Kustra wraz z córką Krystyną Mizerą nie mieli czasu płakać. Z miejsca wyruszyli po akt zgonu do Urzędu Gminy w Policznie. Potem pojechali do zakładu pogrzebowego w Zwoleniu, wybrali strój, zamówili wieńce i wiązanki, na koniec wyprawili się do księdza w parafii w Wygodzie, by uzgodnić termin pochówku.
W tym czasie pani Stanisława - według papierów nieboszczka, a tak naprawdę ciężko chora kobieta - leżała sobie na łóżku w pustym domu.

Przebudzenie w worku

- Gdyby ją włożyli do trumny, to już by nie żyła. Tam człowiek się zadusi - powtarza Marian Kustra, który przeżył zgon i „zmartwychwstanie” żony.
- Gdyby ją włożyli do trumny, to już by nie żyła. Tam człowiek się zadusi - powtarza Marian Kustra, który przeżył zgon i „zmartwychwstanie” żony.

Marianna Sadowska-Skorupa pokazuje unieważniony już dowód osobisty mamy

Karawan był około 14.00. Pracownicy domu pogrzebowego zapakowali kobietę w worek foliowy i odwieźli do kostnicy w szpitalu w Zwoleniu.

- Już podczas wyjmowania worka z samochodu zobaczyłem, że coś się poruszyło. Od razu pomyślałem, że to pewnie wiatr. W kostnicy odsunęliśmy jednak worek i zauważyłem jakieś nieznaczne ruchy. Myślę sobie: "Jezu, przecież ona jeszcze oddycha". Od razu przybiegli lekarze - relacjonuje Adam Galbarczyk, właściciel Domu Pogrzebowego Ades ze Zwolenia. Wsiadł w samochód i pojechał zawiadomić córkę pani Stasi.

- Nie wiem, czy nie była w większym szoku niż wtedy, gdy dowiedziała się, że mama nie żyje. Najpierw ze zdenerwowaniem zaczęła mówić, że zostały zniszczone wszystkie dokumenty, że został tylko akt zgonu. Potem jednak zauważyłem, że się uśmiecha - dodaje Adam Galbarczyk.

Sąsiadka zmartwychwstała

O tym, że sąsiadka "zmartwychwstała", jako pierwsi dowiedzieli się Piątkowscy. Również od pracowników zakładu pogrzebowego.

- Powiedzieli, że położyli ją w worku na stół, by schować do lodówki, ale nie było miejsca. Wtedy zobaczyli, że worek się rusza. Wcześniej ręce ułożyli wzdłuż tułowia, a tu jedna ręka znalazła się bliżej głowy - wspomina Jan Piątkowski.
Jego żona Daniela ma swoją hipotezę. - Jak ją wieźli po drodze, to na pewno trzęsło. Może to zadziałało jak jaki respirator? - zastanawia się.

Oboje twierdzą, że nie można winić pogotowia. - Takie rzeczy się zdarzają. Kilkanaście lat temu też zabrano człowieka z Policzny do kostnicy. Otwierają rano drzwi, a on tam sobie siedzi - macha ręką Jan Piątkowski.

Mama jednak żyje

- Gdy okazało się, że mama żyje, to na przemian śmialiśmy się i płakali - Krystyna Mizera ukrywa twarz w dłoniach.

- Przeżyłam jej śmierć. To straszne, bo mamę ma się jedną. Ale wiadomość, że jednak żyje, była jeszcze większym szokiem. Bałam się, że przyjadę do szpitala i znów będzie źle. Przyjeżdżam, mama bierze mnie za rękę, poznaje, pyta: "To przyjechałaś?". Szok - wyrzuca z siebie Marianna Sadowska-Skorupa, druga córka pani Stanisławy.

To na nią spadł obowiązek powiadamiania wszystkich krewnych, że pogrzebu nie będzie, bo mama "ożyła". - Traktowali mnie na początku jakoś nie bardzo, myśleli pewnie, że jestem w szoku i bredzę - dodaje pani Marianna, która wciąż nie może uwierzyć, jak doszło do pomyłki. - Człowiek się może pomylić, ale przecież w takim ambulansie jest odpowiedni sprzęt, można na 100 procent stwierdzić, czy ktoś żyje, czy nie.

Nie do odkręcenia?

CO MA TERAZ ZROBIĆ RODZINA

Lucyna Nita, zastępca kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Policznie: - Otrzymaliśmy kartę zgonu od lekarza, był sporządzony akt zgonu, zarejestrowaliśmy to w księdze, został unieważniony dowód osobisty. Wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi procedurami. Teraz wszystko można odwrócić jedynie poprzez postępowanie sądowe. Sami nie możemy nic prostować.

Małgorzata Chrabąszcz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Radomiu: Prokuratura może wystąpić o odsunięcie kogoś od wykonywania zawodu, ale nie jest to jeszcze ten etap postępowania. W tym przypadku śledztwo prowadzone jest "w sprawie". Musimy poczekać na opinię biegłego i dopiero wówczas będzie można ewentualnie postawić komuś zarzuty.

Marianna Sadowska-Skorupa po tym wszystkim jest wkurzona i załamana, tak na przemian. - Siostra i ojciec nie mają samochodu. Wtedy wynajęli auto, jeździli cały dzień, do gminy, do zakładu pogrzebowego - tłumaczy. - Teraz mama nie ma dowodu osobistego, bo go przecięli. Nie wiem, jak wyrobić nowy, bo mama przecież leży. Nie da się jej zawieźć do fotografa. Poza tym na podstawie jakiego dokumentu? Aktu zgonu? Przecież ona teraz nigdzie nie istnieje.

Na razie udało się wycofać zamówienia na trumnę, wieńce i kwiaty. - Nic nie mogę powiedzieć na zakład. Stwierdzili, że nic się nie należy i nie ma sprawy - dodaje Krystyna Mizera.

- Pieniądze zwrócił i ksiądz. Z 700 złotych, co mu dałem, zatrzymał tylko 100 za miejsce na cmentarzu. Ale niech tam będzie - macha ręką Marian Kustra.
- Ja muszę wracać do Tych, bo tam mieszkam. Siostra ma małe dziecko, gospodarkę. Tata sam jest w nie najlepszym stanie, nie dosłyszy. Znów muszą wynająć auto i wszystko odkręcać. To się wiąże z czasem, kosztami - denerwuje się pani Marianna.

Mogli sprawdzić...

- Gdyby ją włożyli do trumny, to już by nie żyła. Tam człowiek się zadusi - powtarza Marian Kustra, który przeżył zgon i "zmartwychwstanie" żony.

Lekarka została odsunięta od pracy w pogotowiu do czasu wyjaśnienia całej sprawy przez prokuraturę. Wejścia na szpitalny oddział pielęgniarki i sam ordynator bronią jak niepodległości.

- Uznaliśmy, że tak będzie lepiej dla niej i dla naszej instytucji. Sam też nie chcę mówić o tym zdarzeniu w kategorii błędu lekarza czy jakiejkolwiek innej osoby. To, czy lekarz popełnił błąd, jest kwestią postępowania prokuratorskiego - mówi Krzysztof Jarosz, dyrektor szpitala w Zwoleniu.
Teraz prokuratura chce ustalić, czy lekarka popełniła błąd i czy nie doszło do narażenia życia i zdrowia staruszki.

Krzysztof Jarosz ma swoją hipotezę. - Do 14.00 pacjentka była pod opieką rodziny. Nikt nie stwierdził oznak życia. Nie stwierdzili tego również pracownicy zakładu pogrzebowego, przenosząc kobietę do karawanu. Czy to o czymś nie świadczy? - pyta i od razu odpowiada: - Mogę więc przypuszczać, że u pacjentki schorowanej nastąpiło na tyle osłabienie czynności życiowych, były one na tyle słabo wyrażone, że dały podstawy do rozpoznania zgonu. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Wystarczy słuchawka

Aleksander Pieczyński, kierownik pogotowia ratunkowego w Zwoleniu, twierdzi, że zna sumienność i doświadczenie swej koleżanki i nie wierzy, by mogła popełnić jakiś błąd. - Myślę, że zostały dochowane wszystkie procedury. Aby stwierdzić zgon, bada się źrenicę, puls, oddychanie. Patrzy się na powłoki skórne - tłumaczy.

Czy takie badania dają stuprocentową pewność, że zgon nastąpił? - Praktycznie wystarczy doświadczenie lekarza. Od 30 lat nie pamiętam przypadku, by diagnoza była mylna. W szpitalu używa się specjalistycznego sprzętu, ale nie w pogotowiu czy w przypadku lekarza rejonowego. Dla lekarza pierwszego kontaktu wystarczy doświadczenie i słuchawka - mówi Aleksander Pieczyński.

Lekarka... zniknęła

Pani doktor, o której diagnozę jest już tyle szumu, w pogotowiu jedynie dorabiała. Na stałe pracuje na oddziale chirurgicznym szpitala w Pionkach koło Kozienic. Ma specjalizację z anestezjologii i intensywnej terapii.

- Nie ma jej w pracy i nie mam pojęcia, co się z nią dzieje. Może jest na zwolnieniu lekarskim? Słyszałem tylko, że bardzo przeżywa to, co się stało - przyznaje Aleksander Gawlik, dyrektor szpitala w Pionkach.

Od razu dodaje, że "na panią doktor nie da złego słowa powiedzieć". - Nigdy nie było na nią żadnych skarg czy uwag ani ze strony pacjentów, ani lekarzy - mówi. - Ja nie mam podstaw, by odsunąć ją od pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska