MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Strażacy z Lubiszyna są jak anioły

Jakub Pikulik
Mówią, że nieważny jest posiadany sprzęt, tylko chęć pomocy innym. Dowód? Kiedyś strażackim toporem rozcięli karoserie w aucie i uratowali życie człowiekowi.

- Bo wtedy nie mieliśmy jeszcze nożyc - tłumaczą strażacy z Lubiszyna.
- Bogu dziękuję, że was tutaj mamy. Dzięki wam czujemy się bezpiecznie i możemy spać spokojnie - mówi strażakom Józef Robak, najstarszy mieszkaniec Tarnowa, wsi oddalonej o kilka kilometrów od Lubiszyna. To tam swoją remizę ma 25 ochotników. Tam też stoi wysłużony, ale wciąż w pełni sprawny star z 1974 r. - To nim docieramy na miejsce zdarzenia. Zwykle jesteśmy pierwsi, musimy zabezpieczyć teren i ratować poszkodowanych - tłumaczy Marcin Nikolak, szef strażaków z Lubiszyna. Inaczej jest w Witnicy, gdzie tamtejsi ochotnicy mogą się poszczycić sprzętem na miarę XXI wieku.

Z ojca na syna

Najstarszym ze strażaków w Lubiszynie jest Stanisław Dolatowski. W OSP służy już 35 lat. Jest tutaj też jego syn. - To normalne. Taka nasza tradycja, jak ojciec był strażakiem, to i syn idzie w jego slady - mówi Waldemar Jaśniewicz, kierowca bojowego stara. Dlaczego w ogóle zostali strażakami? - Gdy byliśmy dziećmi, na dźwięk strażackich syren wybiegaliśmy na drogę i z zapartym tchem patrzyliśmy na wóz, jadący na kogutach do akcji. Teraz zmieniło się tylko to, że to my z zapartym tchem i łomoczącym sercem jedziemy tym wozem - tłumaczy M. Nikolak.

W Witnicy weteranem jest Fryderyk Popyk, strażak od 1947 r. Są też młodzi. Najmłodsza jest... dziewczyna. To 21-letnia Justyna Jelińska. Jej rówieśnik, Piotr Szczepaniak mieszka w domu sąsiadującym z remizą. - Od dziecka tutaj przesiadywałem, więc nic dziwnego, że teraz zostałem ochotnikiem - mówi. Na pytanie, czy będąc strażakiem łatwiej jest poderwać dziewczynę, wszyscy się uśmiechają. - To co robimy imponuje płci przeciwnej. Z tym, że część z nas ma już żony i nie wypada się tym chwalić - żartują strażacy.

Kiedy słyszą dźwięk syreny alarmowej, tak szybko jak to tylko możliwe biegną do remizy. - Pierwsi są już po półtorej minuty - mówią. M. Nikolak wyznaje, że kiedyś pobiegł w samych majtkach. - Nie mogłem znaleźć spodni, a czas uciekał - wyjaśnia. Jego koledzy nie widzą w tym nic nadzwyczajnego. - Po prostu, rzucamy wszystko i gnamy na złamanie karku - tłumaczy W. Jaśniewicz. Strażakom w Witnicy wyjechanie z remizy od otrzymania zgłoszenia zajmuje sześć minut. Podobnie jest w Lubiszynie.

Od pożarów po festyny

Akcja, która najbardziej zapadła im w pamięci? - Odkopywanie chłopaków zasypanych w Kamieniu Wielkim. Kopaliśmy rękoma, wygrzebywaliśmy dziury w ziemi, żeby ich odnaleźć - wspomina Mirosław Mistrzak, ochotnik z Witnicy.
Ale pożary i ratowanie rannych w wypadkach to tylko część pracy ochotników. Widok strażaka niosącego stoły i krzesła na wiejski festyn nie jest niczym dziwnym. - Nam już nawet nie trzeba o tym przypominać. Kiedy zbliża się impreza, wiemy, że mamy ją przygotować i później po niej posprzątać - mówią ochotnicy.

Są też bardziej podniosłe chwile, jak na przykład straż przy Grobie Pańskim w czasie świąt wielkanocnych. Wtedy ubrani w odświętne mundury dodają chrześcijańskim obrzędom uroku. Ale w Lubiszynie nawet z odświętnymi mundurami są problemy. - Niektóre z nich mają już po kilkadziesiąt lat. Staramy się kupować nowe, ale nie są one tanie. Pieniądze zbieramy od ludzi w czasie takich akcji, jak choćby polewanie dachów domów w lany poniedziałek - tłumaczy M. Nikolak.

Wszyscy zgodnie przyznają jedno: najbardziej liczy się zapał i chęć pomocy innym. Sprzęt to sprawa drugorzędna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska