Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tai-chi. W szkole mistrza Yuana

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
Cotygodniowy pokaz umiejętności przed mistrzem Yuanem. To wtedy uczniowie muszą zaprezentować, czego nauczyli się w ciągu ostatnich kilku dni. Z prawej Przemysław Milczarek, w środku Izabela.
Cotygodniowy pokaz umiejętności przed mistrzem Yuanem. To wtedy uczniowie muszą zaprezentować, czego nauczyli się w ciągu ostatnich kilku dni. Z prawej Przemysław Milczarek, w środku Izabela. Archiwum Izabeli i Przemysława Milczarków
Tai-chi to ucieczka od hałasu, zgiełku, nerwów i stresu. Kilka układów i ćwiczeń powoduje, że odpoczywasz i nabierasz dystansu do świata. Aby się tego nauczyć, Przemysław Milczarek z Gorzowa w zeszłym tygodniu poleciał do Wudangshan u podnóża gór Wudang.

Tai-chi powstało w XI wieku w Chinach. To system harmonijnych i powolnych ruchów. Chińczycy powtarzają je codziennie. Ludzie ćwiczą w parkach i na skwerach. Dzięki temu cieszą się świetnym samopoczuciem, także psychicznym. - Podstawy poznajemy od mistrza. Dalej musimy pracować sami. Wszystko zależy od nas i czasu, jaki chcemy poświęcić na ćwiczenia - tłumaczy Przemysław.

W zeszłym tygodniu poleciał do szkoły mistrza Yuana w Wudangshan u podnóża gór Wudang (rozmawialiśmy dwa dni przed wyjazdem). Tam są klasztory, w których uczył się mistrz (znane m.in. z filmowych plenerów superprodukcji Anga Lee "Przyczajony tygrys, ukryty smok"). Przez ponad miesiąc będzie ćwiczył pod jego okiem. Mistrzowi pomagają uczniowie: dziesięciu to Chińczycy, kolejni - około 20 - to obcokrajowcy, którzy w szkole przebywają na kilkuletnich projektach. - Są też tacy uczniowie, jak my, co przyjeżdżają na miesiąc lub więcej, oraz kilkudziesięciu młodych Chińczyków - wylicza Izabela, żona Przemysława. - W szkole nie ma kobiet z Chin. Płeć żeńska to tylko obcokrajowcy.

To nie wakacje

Pobyt w Wudangshan to nie wakacje. Uczniowie codziennie mają dwa ciężkie treningi. Poranny rozpoczyna się biegiem i półtoragodzinną rozgrzewką. Dzień kończy wieczorna medytacja. Stołówkowe menu to przede wszystkim ryż. Trzeba go nabrać z jednej drewnianej balii do małych miseczek. Na stole są też talerze z innymi daniami (warzywa, makaron), z których je się wspólnie. Póki uczeń nie opanuje techniki posługiwania się pałeczkami, ryż może być podstawą jego diety... - Z miejscowymi przy wspólnym stole dania znikają w okamgnieniu - śmieje się Izabela.

W Wudangshan uczniowie mieszkają w pokojach internatowych. Warunki są dość surowe: twarde łóżka, nie ma telewizorów, ale można mieć przy sobie komputer. Z mistrzem Yuanem na pobyt w klasztorze można się umówić np. poprzez stronę internetową szkoły lub jego profil na Facebooku.
W tai-chi nie ma pasów czy kolejnych stopni wtajemniczenia. Jest za to cotygodniowy pokaz przed mistrzem, który obserwuje, czego przez ten czas nauczył się podopieczny. Treningi nie ograniczają się do sztuk walki. - Tai Chi to cały system: masaż, chińska medycyna, a nawet nauka języka - mówi Przemysław, który ćwiczy od kilkunastu lat.
Dla niego to drugi wyjazd do Wudangshan. Rok temu był tam z żoną i kolegą Tomaszem Mazurem, który w Gorzowie poznaje tajniki Tai Chi przy jego boku. - Tam, gdzie ćwiczymy, jest też normalna szkoła. Z tą różnicą, że zamiast klasycznego wuefu, dzieci mają na przykład zajęcia z kung fu - opowiada Izabela, która na co dzień pracuje jako informatyk w urzędzie wojewódzkim. Mąż jest właścicielem firmy budowlanej.

Kraj przeciwności

W Chinach nauczyli się zdrowo żyć. Zmieniło się ich podejście do kuchni. Jedzenie przygotowują według zasady pięciu przemian, w której wielką rolę odgrywa kolejność dodawania potraw. - Przez to nie są takie ciężkie. Chińczycy traktują jedzenie jako profilaktykę w utrzymaniu zdrowia. Dzięki temu nie korzystają z leków - podkreśla Izabela.
Podróż wywarła na nich wielkie wrażenie. Żeby się wydostać z Pekinu i dotrzeć pociągiem w góry Wudang (to około 1,2 tys. km), przygotowali karteczki z gotowymi frazami. - Chińczycy mieli niezły ubaw, ale w każdej sytuacji mogliśmy liczyć na pomoc z ich strony - wspomina Izabela.

Chiny zapamiętała jako kraj wielu przeciwności: - Przepyszna herbata i okropna kawa. Regały w sklepach uginają się od produktów sojowych, z mlecznymi jest tylko półeczka. U handlowca na ulicy możesz zjeść przepyszny makaron ryżowy z warzywami albo coś, co dla Europejczyków jest nie do przełknięcia: larwy jedwabnika czy skorpiony. Z jednej strony supernowoczesne miasta, z drugiej wiekowe klasztory, gdzie żyje się prawie w ascezie. A sami mieszkańcy? Przezywają nas długonosymi lub "mającymi uśmiech jak podkowa". Ale tak naprawdę są niezwykle przyjaznym i chętnym do pomocy narodem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska