- Słuchałem, jak po seansie w gorzowskim Heliosie tłumaczyła pani, na czym polega przerabianie filmu na 3D. Przyznaję: nic nie zrozumiałem. Można jeszcze raz?
- Tego nie da się opisać. To albo trzeba robić, albo przynajmniej patrzeć, jak inni robią. Podstawą jest tak zwany mat, który wrzucamy "pod" film. To on daje potem szansę przybliżania i oddalania obiektów. Ale tylko w oczach widzów, na niby. Technika 3D służy do oszukiwania mózgów widzów. Wmawiamy umysłowi, że to, co widzi, jest bliżej lub dalej. Jak ktoś zdejmie okulary 3D, to wyłapie nasze oszustwo: obraz jest rozmazany, przypomina kilka filmów puszczonych jednocześnie, z lekkim przesunięciem kolorów.
- Ciągle nie rozumiem zbyt wiele, więc niech pani powie, czy to przynajmniej przyjemna robota.
- Pracujemy w kompletnych ciemnościach, żeby widzieć to, co będzie widział widz w kinie. Ale na naszych ekranach nie ma całego obrazu, tylko ucięcie powiększone aż do pikseli, żebyśmy nie przegapili żadnej krawędzi podczas przerabiania. Bo jeśli coś jest widoczne na poziomie pikseli, to na wielkim ekranie od razu rzuci się w oczy. Najgorsze są włosy aktorów... Dlatego wszyscy lubimy, gdy aktorzy grają w kapeluszach, hełmach albo są łysi. Naprawdę. Zajmuje nam to całe dnie, często jesteśmy w studiu kilkanaście godzin. I pewnie dlatego nie ma w pokojach zegarów. Jedno ujęcie, które na ekranie jest mignięciem, obrabiamy nawet cztery tygodnie! Tylko donoszą nam lunche i kolacje. Ale kocham tę robotę!
- Dlaczego?
- Robię coś magicznego, coś, o czym zawsze marzyłam.
- Jak wyglądała pani droga z Gorzowa do megaprodukcji "Opowieści z Narnii"?
- Zaczęło się od "Gladiatora". Obejrzałam go i wiedziałam, że chcę pracować przy wielkich filmach. Ale jako uczennica I LO w Gorzowie szans na spełnienie marzenia tu, na miejscu, nie miałam. Dlatego pojechałam do Poznania, gdzie skończyłam studium operatora kamery. Ale to ciągle było za mało. Postawiłam wszystko na jedną kartę i wyleciałam do Londynu. Tam szlifowałam angielski i studiowałam animację komputerową. Ostatecznie wybrałam jednak efekty specjalne, których uczyłam się jeszcze w szkole Escape. Trwało to trzy miesiące, w tracie wybrano mnie do pracy w zespole, który zajmował się "Opowieściami z Narnii".
- Piękna droga. Ile czasu zajęła?
- Wyjechałam w 2004 roku, czyli kilka lat. Napędzały mnie marzenia, łatwo nie było, ale dziś jestem bardzo szczęśliwa.
- Ma pani dwie córki. Młodsza ma cztery lata, starsza osiem. Jak mi pani powie, że one rozumieją, czym się pani zajmuje?
- Formalnie jestem kompozytorem, który z różnych elementów układa efekty 3D. Tak właśnie określa się nasz zawód: kompozytor. Córki korzystają na tym, bo chodzą do kina częściej niż inne dzieci. Na razie szczególnie nie dociekają technik. Ale starszej nikt ze znajomych nie wierzy, że jej mama robi efekty 3D. Mąż do dziś mówi wszystkim, że "Marzena robi strony internetowe".
- Siedzi pani w kinie i ogląda film. Zboczenie zawodowe się odzywa?
- Tak. Jeśli jest to produkcja w 3D, natychmiast wyłapuję, gdzie ktoś zrobił dobrą robotę, a gdzie jest jakaś niedokładność, choć te ostatnie zdarzają się bardzo rzadko. Gdy oglądam "zwykły" film, też zastanawiam się, jak poszczególne sceny i ujęcia można by przerobić na trójwymiar.
- Tak można?
- Oczywiście. Wszystko, co do tej pory nakręcono, można przerobić na 3D. Najlepszy dowód? Będę już niedługo pracowała nam przerobieniem kultowych "Gwiezdnych Wojen". Więcej zdradzić nie mogę, ale premiera na pewno będzie wydarzeniem. Jestem też zaangażowana do efektów przy najnowszym filmie Luca Bessona.
- A nie jest tak, że 3D to tylko fajerwerk? Że to ciekawostka i za parę lat o niej zapomnimy?
- Nie sądzę. To wielki skok do przodu dla przemysłu filmowego. Już nawet sprzedaje się telewizory wyświetlające obraz w tej technice. Poza tym przynosi producentom i studiom pieniądze. Szacuje się, że 3D oznacza około 30 milionów dolarów więcej przychodów z biletów.
- Czyli musi pani świetnie zarabiać!
- Nie zdradzę stawek, nie narzekam. Ale zachęcam do przejścia mojej drogi. W naszej branży kompozytorów jest zbyt mało, tu praca szuka ludzi, jeśli jest się dobrym, natychmiast pojawiają się zlecenia.
- Cofnijmy się w czasie. Nastoletnia Marzena siedzi gdzieś w kinie i ogląda tego przełomowego "Gladiatora". Wtedy ja podchodzę, bo jestem gościem z przyszłości, i mówię, że już niedługo będzie pani pracowała nad efektami specjalnymi do "Opowieści z Narnii".
- Pewnie postukałabym się w głowę. Nie podejrzewałam, że moje marzenia tak szybko się spełnią.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?