- Nagroda, którą została pani uhonorowana zbiegła się w czasie z jubileuszem pracy w domu kultury. Jak wyglądały początki pracy?
- Do Sulechowskiego Domu Kultury trafiłam prosto po studiach w zielonogórskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Skończyłam pedagogikę kulturalno-oświatową. Moją pierwszą szefową była Jadwiga Oberlajtner. To ona nauczyła mnie szacunku i pokory, bo muszę przyznać, że czasem mi jej brakowało. Pokazała, że jeszcze niewiele wiem, ale zdobędę doświadczenie.
- Co jest najprzyjemniejsze w pani zajęciu?
- Zawsze powtarzam, że moja praca to dawanie przyjemności ludziom. Dlatego spotyka mnie dużo życzliwości. Jest mi miło, kiedy moi dawni podopieczni po latach wciąż kłaniają się na ulicy. Niektórzy kontynuują naukę. To daje satysfakcję, że mogłam zarazić pasją innych. Swego czasu szefowałam praktykom Arka Smykowskiego, a teraz pracujemy w tym samym miejscu.
- Jaki moment związany z pracą zawodową szczególnie zapadł pani w pamięć?
- Przy okazji różnych imprez poznałam wielu artystów, m.in. Alicję Majewską, Włodzimierza Korcza, Andrzeja Rosiewicza, członków kabaretu Elita… Nawet mojego idola Marcina Dańca. Przyjemnie było porozmawiać z nimi po występach, kiedy byli mniej oficjalni.
- A zdarzały się chwile, kiedy miała pani ochotę na zmianę zajęcia?
- Każdy ma czasem takie momenty. Ale ja mam szczęście pracować wśród życzliwych ludzi, podoba mi się styl zarządzania tą instytucją, dobrze współpracuje się z dyrekcją. Jest sporo plusów. Choć taka praca to też służba, bo czasem miałam poczucie, że kradnę czas przeznaczony dla bliskich. Ale oni są tolerancyjni. Mam dwóch synów, obaj potrafią sprzątać, gotować, radzą sobie. A ja chyba nie istniałabym bez domu kultury.
-Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?