MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tu jesteś nikim

DANUTA KULESZYŃSKA [email protected]
Mieć w Ameryce pracę od zaraz - to wielkie szczęście. A opiekować się staruszkami to ponoć szczęście wyjątkowe. Nie napracujesz się dużo, a pieniądze spore.

Już w drodze z nowojorskiego lotniska usłyszałam, że czeka na mnie robota. Mam opiekować się staruszką. Chorą, ale chodzącą. Zajęcie znalazła mi Teresa, która ma firmę pośredniczącą w załatwianiu pracy.

Tu jesteś nikim

- Ambicje zostaw w oceanie. Tutaj jesteś nikim. Tutaj masz ciężko harować od świtu do nocy - Teresa wprowadza mnie w amerykańskie realia. Jest sobota rano. Jej dżipem jedziemy do szpitala St. Elizabeth Ann’s. Tu czeka na mnie staruszka i jej rodzina. - I pamiętaj, tutaj k... nie jesteś żadna dziennikarka, tylko zwykła opiekunka. O nic nie pytaj, nic nie mów. Tylko potakuj. Nie znasz dobrze angielskiego? To co tu, k..., robisz? No dobra, nie przyznawaj się. Udawaj, że wszystko rozumiesz. Kiwaj głową. Inaczej przepadłaś. A jeśli spytają, na jak długo przyjechałaś, mów, że na zawsze.

Wręczam fałszywe referencje

Teresa przeklina. Często. Twardego życia nauczyła ją Ameryka. Mieszka tu od 30 lat. Od kilkunastu prowadzi własną firmę: amerykańskim rodzinom wyszukuje opiekunów. Opiekunowie muszą znać angielski i mieć referencje. Teresa wyrobiła sobie markę, Amerykanie mają do niej zaufanie.
- Pamiętaj - poucza mnie - jesteś pielęgniarką. Przez ostatnie dziewięć miesięcy opiekowałaś się dziadkiem po wypadku. Masz doświadczenie. I świetnie gotujesz.
W ręku ściskam fałszywe referencje. Dała mi je jakaś amerykańska rodzina, znajomi Teresy. Jestem przerażona. Nie mówię biegle po angielsku, nie mam pojęcia o gotowaniu, a już na pewno nie wiem, jak zajmować się staruszkami.
Chcę się wycofać, ale już za późno. W szpitalu wita mnie elegancka kobieta około pięćdziesiątki i przygrubawy, niski facet. To moi pracodawcy. Mam opiekować się ich matką. Staruszka od dziewięciu miesięcy jest w szpitalu. Leży na oddziale dwa piętra wyżej. Nim ją zobaczę, czeka mnie rozmowa. Łamaną angielszczyzną opowiadam brednie o sobie. Wręczam referencje.

Kobieto, nie dasz rady!

Widok babki mnie przeraża. W nosie jakieś rurki, mnóstwo aparatury wokół, inwalidzki wózek. Staruszka miała chodzić, a okazuje się, że ma bezwładne nogi. Dwie postawne Murzynki dźwigają ją z łóżka na wózek. Dyszą z wysiłku. A ja mam to robić sama! Chce mi się ryczeć. Jestem załamana.
- Kobieto, sama nie dasz rady - oceniają pielęgniarki, patrząc na mnie (47 kilo) ze zdziwieniem. Staruszka jest niska, ale korpulentna. Waży 127 funtów, czyli ok. 60 kg.
W St. Elizabeth spędzam cały dzień. Podpatruję pracę, rozmawiam z lekarzami, towarzyszę babce w jej szpitalnym życiu. I zastanawiam się, po co ja tu w ogóle przyjechałam. Szpital jest czymś w rodzaju domu opieki społecznej, potocznie nazywa się "nurse house". Ma katolicki rodowód, wybudowany został osiem lat temu i jest jednym z trzech takich szpitali w Nowym Jorku. Na pierwszym piętrze dogorywają chorzy na AIDS, na drugim są bezwładni schizofrenicy i niewielu pacjentów zdrowych na umyśle. Wśród nich "moja" babka. Piętro trzecie zajmuje blok rehabilitacyjny.
W St. Elizabeth pacjentów traktuje się jak przedmioty. Obłożnie chorym pampersy zmienia się tylko dwa, góra trzy razy dziennie. Na nic zdają się krzyki i prośby, że chcą do toalety.
Po śniadaniu wszyscy zwożeni są do sali telewizyjnej. Mają tu siedzieć i oglądać program aż do lunchu, podawanego w samo południe. Potem znów sala telewizyjna aż do obiadokolacji. I znów telewizor...
Poznaję Henię, Polkę z Ełku, która pracuje tu od roku. Wcześniej przez 13 lat sprzątała nowojorskie domy. W Polsce była nauczycielką. Razem z nią w St. Elizabeth są jeszcze dwie Polki. Z Białegostoku. I tylko one, jak zauważyłam, okazują serce pacjentom. - Amerykanki są leniwe - mówi Henia. - Nie chce im się pracować. Są szczęśliwe, gdy pacjenci śpią.
Henia pracuje co dwa dni przez 12 godzin. Tygodniowo zarabia na rękę 400 dolarów.

Żadnych wyjść

Wtorek. Connie (córka babki, lat 49, doktor ekonomii, własne biuro, wykłada na nowojorskim uniwersytecie) swoim lexusem wiezie mnie do domu matki. Po drodze robimy zakupy. Mam przygotować mieszkanie na przyjęcie staruszki. Odbierzemy ją jutro. Do moich obowiązków należy: przebywanie z babcią 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu, podawanie lekarstw, przewijanie, mycie, ubieranie, podawanie tlenu, podłączanie do respiratora. Dostanę za to 600 dolarów tygodniowo. Spanie i jedzenie mam za darmo (co do końca nie będzie prawdą, bo potem jedzenie będę musiała kupować sobie sama). Żadnych wyjść, żadnego wolnego. Więzienie.
Dom to dwupiętrowa kamienica na Brooklynie. Należy do babki. Pierwsze piętro wynajmuje Agnieszka z Torunia z ciemnoskórym mężem Chrisem. Oboje sympatyczni. Agnieszka jest w Nowym Jorku od czterech lat, uczy się w college’u i pracuje jako opiekunka dzieci.
Na drugim piętrze mieszka Antony (syn babki) z żoną i trzema córkami. Ma swój biznes, zatrudnia 10 Polaków.
Babcia i ja zajmujemy parter: salon, dwa pokoje, mała łazienka, nieco większa kuchnia. Mnóstwo tu bibelotów, świętych obrazków, dziesiątki rodzinnych fotografii i zdjęcie papieża wetknięte za szybę komody. Mieszkanie ciemne, bo amerykańskie okna są wyjątkowo małe. Drzwi tak wąskie, że z problemem mieści się wózek inwalidzki, który następnego dnia postawny Murzyn z prywatnego pogotowia będzie próbował wtoczyć do mieszkania.
Zaczynam pracę...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska