Ten nocny pożar z wtorku na środę w wieżowcu przy al. Konstytucji 3 Maja był podstępny. Płomienie nie strzelały na kilka metrów przez okno, nie widać ich było na klatce. Może gdyby ogień od początku buchnął z wielką siłą, ktoś by go szybciej zauważył. A tak tlił się tylko. Ludzi zabił po cichu dym. Niektórzy lokatorzy, zwłaszcza ci z niższych pięter, rano nawet nie wiedzieli, że około 3.00 w nocy na górze doszło do tragedii.
Sąsiedzi wezwali strażaków, gdy śmierdzące kłęby wylazły na klatkę. Dla 66-letniego lokatora oraz jego gości: 63-latki i 65-latka było za późno na pomoc. - Gdy strażacy znaleźli ich ciała, nie było już żadnych oznak życia. Ale podjęliśmy reanimację. Potem kontynuowała ją załoga pogotowia. Bez skutku - mówi rzecznik strażaków Grzegorz Rojek.
Akcja trwała cztery godziny. Nikogo nie ewakuowano, bo nie było zagrożenia dla innych mieszkań. Potwierdza to pan Tomasz, sąsiad przez ścianę 66-latka, który zginął. - Akcja była szybka, sprawna. Dwa razy pukali do mnie strażacy, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku. Czułem się bezpiecznie, ognia nie widziałem. Na pewno wydam za to kilkaset złotych na odświeżenie ściany. Wiem też, że sąsiadka z dołu ma trochę zalane mieszkanie. Ale nikomu z nas nic się nie stało - mówił nam nieco zaspany mężczyzna. Nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. Bada to biegły. Ale kobieta wchodząca do klatki ma swoją teorię: - Pili, szaleli, to się skończyło, jak skończyło. Oni święci nie byli. To na pewno od papierosa.
I faktycznie nie jest wykluczone, że ogień zaprószyła któraś z ofiar. Nie można też wykluczyć, że doszło do tego po alkoholowej imprezie. Administracja potwierdza, że lokator miał kłopoty z piciem. Gdy o 6.00 nad ranem nasz reporter wszedł do spalonego mieszkania, w kuchni było mnóstwo butelek po winie, wódce i puszki po piwie. - Piło się tam? - pytam mężczyznę z czwartego. - Piło, a jak.. - potwierdza, ale bez nazwiska.
Prezes Gorzowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Kazimierz Czajka przyznaje, że lokator był trudny. Miał kłopoty z płatnościami, dlatego odłączono mu gaz. - Ale nie był uciążliwy dla innych - zaznacza szef spółdzielni.
Tłumaczy, że takich ma jeszcze "na zasobach" kilku. Trudno z nimi coś zrobić. Bo eksmisja to tylko teoria. Miasto nie ma lokali socjalnych, do których mogłoby ich przenosić, a ludzi nie można wyprowadzić na bruk. Więc mieszkają dalej. - Tych najbardziej kłopotliwych regularnie odwiedzamy. Żeby wiedzieli, że ktoś ich pilnuje. Bo np. mamy pana, któremu zdarza się zasnąć po wstawieniu garnka na kuchenkę. Sąsiedzi się skarżą, a my wiele nie możemy zrobić - mówi prezes Czajka.
Tak samo jest na osiedlu Staszcia. Tutaj - jak wszędzie - też są kłopotliwi lokatorzy. - Jednych pogrąża alkohol. Inni przez 20 lat żyją porządnie, płaca, aż nagle traci się pracę, są kłopoty z opłatami, pojawi się alkohol. Życie... - mówi prezes spółdzielni Staszica Leszek Kaczmarek.
Pan Tomasz, sąsiad 66-latka, mówi ciężkim głosem: - 30 lat człowieka znałem. Prawie całe swoje życie...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?