Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W kopalni Halemba kusili ludzi premiami

Leszek Kalinowski
WŁADYSŁAW KOZŁOWSKI (na zdjęciu z córką Sylwią Żeromską)  Lat 58, pochodzi z Wielunia, w woj. łódzkim. 37 lat mieszkał na Śląsku, od ubiegłego roku w Zielonej Górze. Żonaty, dwie córki, dwóch wnuków.
WŁADYSŁAW KOZŁOWSKI (na zdjęciu z córką Sylwią Żeromską) Lat 58, pochodzi z Wielunia, w woj. łódzkim. 37 lat mieszkał na Śląsku, od ubiegłego roku w Zielonej Górze. Żonaty, dwie córki, dwóch wnuków. fot. Bartłomiej Kudowicz
- Wypadki, w których ginął jeden, dwóch górników zdarzały się co jakiś czas. Głośno o tym nie mówiono - mówi były pracownik kopalni Halemba.

- Z chwilą otwarcia poziomu 1.030 metrów Halemba stała się najgłębszą i niebezpieczną kopalnią. Zawsze były problemy z metanem, tąpnięciami - tłumaczy Władysław Kozłowski, zielonogórzanin, który w kopalni Halemba przepracował 25 lat.

WŁADYSŁAW KOZŁOWSKI (na zdjęciu z córką Sylwią Żeromską)
Lat 58, pochodzi z Wielunia, w woj. łódzkim. 37 lat mieszkał na Śląsku, od ubiegłego roku w Zielonej Górze. Żonaty, dwie córki, dwóch wnuków.

(fot. fot. Bartłomiej Kudowicz )

Rozmowa z WŁADYSŁAWEM KOZŁOWSKIM, zielonogórzaninem, który 25 lat przepracował w kopalni Halemba

- Dla większości Polaków Halemba oznaczać teraz będzie tragedię… - Dla mnie to nie tylko obecna katastrofa, którą bardzo przeżyłem, ale także ta z 1990 r. Zginęło wtedy 19 górników. Pod ziemią życie zakończyło dwóch, trzech. Reszta umierała przez dwa tygodnie. Mieli poparzone płuca, cały układ oddechowy. Codziennie ktoś odchodził.

- A pan musiał wtedy chodzić do pracy? - W kopalni tąpnięcia, wypadki, w których ginął jeden, dwóch górników zdarzały się co jakiś czas. Głośno o tym nie mówiono. Informacji nie podawały media. To był temat tabu. Każde takie zdarzenie wpływało na psychikę, bo przecież to mogłem być ja. Ale z drugiej strony, jak nie pójść na swoją zmianę? Lubiłem tę pracę, czułem się pewnie. Co innego mógłbym robić? To było takie naturalne, oczywiste, że mimo wypadków, zjeżdżało się nadal na dół.

- Przynajmniej kopalni nie chciał pan zmienić? Przecież Halemba nie miała dobrej opinii... - Od dzieciństwa chciałem zostać górnikiem. Niewielu z moich okolic wybierało się na Śląsk. Ja znalazłem się w szkole przyzakładowej, prowadzonej przez kopalnię Halemba. Po jej ukończeniu zostałem na miejscu. To był 1966 rok, a kopalnia należała do bezpieczniejszych, niemetanowych. Górnicy pracowali na poziomach 200, 500 i 830 metrów. Z chwilą otwarcia kolejnego poziomu - 1.030 - Halemba stała się najgłębszą i niebezpieczną kopalnią.

- Pracował pan na samym dole? - Kiedy otwarto najniższy poziom, kuszono ludzi wysokimi premiami, by chcieli tam pracować. Niektórzy się sami zgłosili. Innym wydano służbowe skierowania. Tam zawsze były problemy z metanem, tąpnięciami. Panowała tam temperatura 28-30 stopni Celsjusza. Ja na szczęście pozostałem w wyższych korytarzach. Tam nie było metanu.

- Medale, szpada górnicza, laska, mundur przypominają panu tamte lata? - Dostałem je za dobrą pracę. Bo mundur to też wyróżnienie. Biliśmy rekordy wydobycia. Za czasów Gierka wydobywało się 200 mln ton węgla, dziś nawet nie połowę z tego. Choć są nowoczesne kombajny, ciężki sprzęt, o którym nam nawet się nie śniło.

- A górnicy wciąż tacy sami? - Górnik to twardy chłop. Nie załamuje się z byle powodu. Wciąż chce iść do przodu. Kultywuje tradycje, nigdy nie powie Dzień dobry, lecz Szczęść Boże. Wiara pozwala mu mieć nadzieję, że zdrowy wyjedzie na górę. Miałem to szczęście, że prócz szramy z zaszytym węglem, nic złego z tej pracy nie ,,odziedziczyłem". Jednak przygotowanie górników dziś już nie te co dawniej.

- To znaczy? - Zlikwidowano górnicze szkoły przyzakładowe. Wystarczy jakieś zaświadczenie i już się jest górnikiem. Ja musiałem skończyć szkołę, a potem przez kilka miesięcy pracować pod ziemią pod okiem doświadczonego górnika. Zaczynało się od czyszczenia taśmociągu. Przeszedłem wszystkie szczeble od ładowacza do nadsztygara. Pamiętam, jak zaczynałem pracę jako młodszy górnik. Po dwóch latach był egzamin i zostałem górnikiem. Potem zrobiłem technikum. I zacząłem prowadzić dozór górniczy…

- Górnicy od razu pana przyjęli w swoje szeregi? - Na początku przyglądali się nieufnie, wszak byłem goralem, osobą z zewnątrz. Nie mówiłem gwarą. Mój ojciec, dziad nie byli górnikami. Szybko jednak zyskałem ich zaufanie. Stałem się jednym z nich. I mówię dziś z akcentem.

- Dlaczego zdecydował się pan na przeprowadzkę do Zielonej Góry? - Żona podchodzi z Zielonej Góry. Obiecałem teściowi, że na emeryturze przeprowadzę się tu, że zamieszkam w jego domu. I słowa dotrzymałem. Wyremontowaliśmy rodzinny dom żony i po 37 latach na Śląsku, rozpoczynamy nowy etap życia jako Lubuszanie. Mieszkają tu także nasze córki. Żonie łatwiej się odnaleźć, ja za bardzo wrosłem w Śląsk. Ale mam nadzieję, że z czasem i tu znajdę przyjaciół. Myślami często wracam do Halemby, zwłaszcza teraz. Gdy tylko usłyszałem co się stało, od razu dzwoniłem do znajomych, czy oni, ich bliscy są w domu. Na szczęście byli.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska