Prokuratura umorzyła śledztwo dotyczące głośnego zdarzenia, do którego doszło w suwalskim szpitalu psychiatrycznym w grudniu 2014 r. - Nikomu w tym przypadku zarzutów przedstawić nie można - mówi prokurator Ryszard Tomkiewicz.
60-letni suwalczanin Jerzy Butanowicz znalazł się w szpitalu w związku z lekką depresją, jaką przeżywał po śmierci żony. Trafił do trzyosobowej sali obserwacyjnej.
- Gdy tam wchodziłem, zauważyłem młodego człowieka siedzącego obok łóżka, na podłodze - opowiada. - Poczułem się trochę zaniepokojony. Pomyślałem jednak, że lekarze chyba wiedzą, co robią. W dodatku jedna ze ścian jest przeszklona i po drugiej stronie dyżuruje szpitalny personel.
Zobacz też Rolnik w opałach, bo awizo było w bramie. Tylko bramy nie było
Niedługo potem usnął. Obudził go potworny ból. Palce młodego człowieka, na którego zwrócił uwagę, wchodząc do sali, wbite były w jego oczodoły. Chwilę potem napastnik został odciągnięty przez sanitariuszy, ale na uratowanie jednego oka było już za późno. Butanowicz nie stracił wzroku kompletnie tylko dzięki udanemu zabiegowi w białostockiej klinice okulistycznej, gdzie został przetransportowany. Na to oko widzi jednak słabo.
Suwalska prokuratura wszczęła śledztwo. Okazało się, że napastnik jest osobą niepoczytalną, więc nie może odpowiadać za swój czyn. Ale pozostała jeszcze odpowiedzialność szpitala.
Wydłubał oko drugiemu pacjentowi, ale kary nie poniesie
Placówka do winy się nie poczuwała. Szpitalna komisja powołana do wyjaśnienia okoliczności zdarzenia nie dostrzegła żadnego błędu ze strony personelu medycznego. Miał on postępować zgodnie z procedurami. Pacjentów umieszczono w wieloosobowej sali obserwacyjnej, bo innych nie ma. Natomiast podczas przyjmowania do szpitala późniejszego napastnika nic nie wskazywało, że wkrótce stanie się on agresywny.
- Zachowanie agresywne może pojawić się nagle - potwierdzała Beata Galińska-Skok, wojewódzki konsultant ds. psychiatrii.
Prokurator Tomkiewicz informuje, że prowadzący sprawę starali się wyjaśnić ją jak najwnikliwiej. Do oceny zachowania suwalskich medyków powołano biegłego z innej części Polski. Ale ten też niczego nagannego (np. tego, że zachowanie mężczyzny siedzącego na podłodze powinno zaniepokoić personel) nie dostrzegł. Po tej opinii śledczy sprawę umorzyli.
Zobacz też W szpitalu rzucił się na niego wariat. I wydłubał mu oko
Decyzja ta prawomocna nie jest. Sprawą wkrótce zajmie się sąd. Tyle, że nie w Suwałkach, a w Olecku. Bo sędziowie z tego pierwszego miasta wyłączyli się z postępowania ze względu na znajomości z lekarzami.
Dr Beata Galińska-Skok zapewnia, że suwalski wypadek był w środowisku wszystkich psychiatrów w naszym regionie wszechstronnie analizowany. Po to, aby do czegoś podobnego nie doszło po raz kolejny. Ale jedyna realna zmiana, jaka na razie się dokonała, to jednoosobowe sale obserwacyjne. I też nie wszędzie, a jedynie w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy.
- Trzeba zrobić wszystko, co możliwe, by do takich wypadków nie dochodziło - mówi Krystyna Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta w Warszawie.
Od lutego jej odpowiednik działa także w suwalskim szpitalu.
- Liczę, że obecność rzecznika przyczyni się do ograniczenia podobnych zdarzeń - dodaje Kozłowska.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?