- Według nas był to nieszczęśliwy wypadek - jeszcze niedawno powiedziano nam w prokuraturze. Dochodzenie umorzono, twierdząc, że nastolatek jest sam sobie winien, że uległ wypadkowi na zawodach dla młodzieży.
Potem na polecenie sądu znów je wznowiono, a następnie znów umorzono. Teraz jest nowa decyzja.
10 podpowiedzi dla prokuratora
- Po pierwszym umorzeniu złożyłam zażalenie do sądu - opowiada matka poszkodowanego chłopca, Irena Dobczyńska - Bielawa. - Sąd się do niego przychylił i polecił prokuraturze ponownie zająć się tą sprawą. Po niespełna dwóch miesiącach dostałam zawiadomienie o ponownym umorzeniu. Śmiem twierdzić, że prokurator nikogo nowego nie przesłuchał. Jest mnóstwo świadków, którzy chcieliby zeznawać. Kolegów syna, którzy wszystko widzieli, trenerów. Jest główny organizator. Nie przesłuchano kluczowych świadków, a czas mija.
Tym razem matka chłopaka pojechała na skargę do Zielonej Góry. Stamtąd odesłano ją jednak ponownie do Żagania. - Dokładnie opisałam o co mam pretensje. W 10 punktach napisałam, co prokuratura powinna zrobić - mówi I. Dybczyńska. - Efekt jest taki, że w zeszłym tygodniu mój syn uzupełniał zeznania. Po raz pierwszy zadawano mu sensowne pytania.
Prokurator rejonowa Anna Pierścionek poinformowała nas, że wznowiła dochodzenie w sprawie narażenia nastolatka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz spowodowanie ciężkich obrażeń ciała. Z jakiego powodu je wznowiła?
- Ponieważ pokrzywdzeni złożyli wnioski dowodowe - usłyszeliśmy. - Uznaliśmy, że pewne okoliczności zdarzenia muszą zostać sprawdzone. Decyzję podejmiemy najpóźniej w kwietniu.
A bramki dalej tam są!
Od wypadku 17-latka Wojciecha Dybczyńskiego minęło już dziesięć miesięcy. Wydarzył się 17 maja zeszłego roku na mittingu lekkoatletycznym dla młodzieży w Szprotawie.
Ten zawodnik Piasta Głogów rozgrzewał się na dodatkowym boisku. Ktoś tam postawił stare bramki, które nie były przymocowane do podłoża. Sportowiec zawiesił się na chwilę na jednej z nich, a ta się na niego przewróciła.
Uderzenie w głowę było tak silne, że W. Dybczyński miał złamaną kość czaszki i obrzęk mózgu. Lekarze nie dawali mu szans, ale przeżył. Dziś znów trenuje.
- Niedawno przejeżdżałam obok tego boiska w Szprotawie, na którym mój syn miał wypadek. Przeżyłam szok, kiedy znów zobaczyłam te bramki. Leżały porozwalane po całym boisku! Stare rupcie - opowiada I. Dybczyńska - Bielawa.
- Poszłam do pracownika, który tam akurat był i powiedziałam mu kim jestem. Udawał Greka. Zapytałam, dlaczego te bramki są dalej tak rozrzucone i niezabezpieczone.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?