Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zadęcie na filharmonię

Wojciech Wyszogrodzki 95 722 57 72 gorzow@gazetalubuska
fot. Kazimierz Ligocki
- To miasto robotników, chłopów z pochodzenia. Brutalnie mówiąc, jesteśmy pierwszym pokoleniem ludzi na sedesie i filharmonie nie są nam i jeszcze długo nie będą potrzebne - mówi mec. JERZY SYNOWIEC, gorzowski radny.

- Spotkaliśmy się ostatnio na wernisażu w Miejskim Ośrodku Sztuki. Był tam pan po raz pierwszy?
- Nie, kiedyś, przed laty byłem nawet współorganizatorem wystawy malarstwa Mariusza Łukasika. Sponsorowałem wówczas katalog. Zdarza mnie się czasem tam bywać, aczkolwiek przyznaję, że nieczęsto.

- W pewnym momencie włączył się pan aktywniej w życie kulturalne miasta, czy to zabierając głos w ważnych sprawach, czy też fundując kilka pomników. Po co? Bo miasto nie spełnia pana oczekiwań i chciał pan je wyręczyć?
- To wynika z potrzeby mojej i grupy osób działającej ze mną, żeby zadbać o rzeczy, na które nikt nie zwraca uwagi. Okazuje się, że to był dobry pomysł - zweryfikowali to gorzowianie, którzy utożsamiają się z tymi pomnikami jak z mało czym w mieście, obsiadając je od wiosny do jesieni, fotografując się z nimi. Mamy też naśladowców, którzy na Górczynie chcą uhonorować Włodzimierza Korsaka. Kolejna inicjatywa to pomnik Kazimierza Furmana. Tego w Gorzowie brakowało, bo dla budowy tkanki tożsamości miasta ważne są małe rzeczy wiążące mieszkańców. Kultura ma tutaj też wiele do zrobienia, a uważam, że ostatnio zachwiano priorytetami, co odbije się na niej samej.

- Ma pan na myśli filharmonię?
- Uważam, że budowa filharmonii w Gorzowie jest potrzebna mniej więcej tak jak budowa repliki wieży Eiffla. To nie jest obiekt na potrzeby naszego miasta. Boję się, że jego funkcjonowanie będzie dla Gorzowa zbędne i pochłonie ogromne koszty, które w ogóle mogą nadwerężyć budżet kultury.

- Mają mieścić się tam szkoły artystyczne, może jednak jest to więc dobre rozwiązanie?
- To kwestia kolejnego etapu, czyli kolejnych, ogromnych pieniędzy. A tych nie ma. Najpierw powinniśmy nauczyć się sprzątać po swoich psach, potem zacząć korzystać z tego, co jest. Następnym krokiem powinna być szkoła wyższa z prawdziwego zdarzenia, która wytworzy warstwę ludzi kulturalnych szerszą niż jest to obecnie. Potem powinniśmy pomyśleć o sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia, a o filharmonii za jakieś 70 lat. My uznaliśmy, że dla grupy może 200 osób zbuduje się monument wart niemal 200 mln zł, który wyssie tlen niezbędny do życia gorzowskiej kulturze.

- Skoro już jednak budujemy i nie ma odwrotu, w jakim kierunku powinna pójść gorzowska kultura?
- Gorzowianie sami wybrali, są dziedziny, które cieszą się ich uznaniem i tu powinniśmy pomagać. Myślę, że jest to teatr, co prawda należący do marszałka, ale scenę letnią i spotkania teatralne finansuje miasto. Taka jest potrzeba, ludzie walą tam tłumnie. Sprawdził się też Jazz Club, ściąga gwiazdy i cieszy się zainteresowaniem. Z kolei tym, którym brakuje muzyki poważnej na najwyższym poziomie, powinniśmy fundować wycieczki do Berlina czy do Wiednia. Obliczyłem, że wyjazd tysiąca gorzowian, którzy tego tak bardzo potrzebują, wraz ze zwiedzaniem Wiednia i noclegami na trzy dni to koszt około 1,5 tys. zł na osobę. To tylko 1,5 mln zł i będzie niezapomniane przeżycie. W tym samym roku albo w następnym można wysłać ludzi do Berlina, potem możemy rzucić się na operę nowojorską. Tu będzie drożej, czyli jakieś 5 tys. zł za osobę, w sumie 5 mln zł. Myślę, że więcej potrzeb nie mamy. Gorzowska filharmonia pochłonie większe pieniądze, a jej poziom będzie powiatowy. Ona jest potrzebna albo na bardzo wysokim poziomie, albo wcale. U nas będzie na poziomie Gorzowa, nikomu niepotrzebna i zaspokoi jedynie ambicje decydentów. Jeszcze można zmienić przeznaczenie tego obiektu i stworzyć salę koncertową z menedżerem. Nie twórzmy kosztownego zespołu obrośniętego dyrektorami - a na razie są tylko oni. Filharmonia nie może istnieć bez wyższej szkoły muzycznej. Przykładem jest filharmonia w Zielonej Górze, która była, jest i przez najbliższe 100 lat będzie słaba!

- Mówi pan, że w teatrze czy Jazz Clubie są tłumy, że jest zainteresowanie. To samo usłyszy pan od każdego dyrektora placówki - tłumy tańczą w Małyszynie, tłumy bawią się w Magnacie…
- Zgoda. Nie wspomniałem o MCK, który pełni ważną rolę w Gorzowie, młodzież bardzo z tym klubem się zżyła. Powinniśmy rozbudować MCK, przy okazji likwidując Grodzki Dom Kultury, który jest nikomu niepotrzebny, bo dubluje inne…

- A Młodzieżowy Dom Kultury?
- Niepotrzebny. Jest jeszcze Metalowiec i inne do niczego niepotrzebne. Funkcjonują na tej zasadzie, że pieniądze przeznaczone są nie na działalność, tylko na administrację. Fakty są też takie, że Miejski Ośrodek Sztuki chyba 95 proc. otrzymywanych pieniędzy przeznacza nie na wystawy, ale na funkcjonowanie organizacyjno-administracyjne.

- Rozwiązaniem jest jeden dyrektor dla wszystkich domów kultury?
- W Gorzowie wystarczy jeden dobry dom kultury, liczy się jakość, nie ilość.

- Wolałby pan, żeby Gorzów organizował imprezy dla siebie czy też, by była to rzecz uznawana w kraju?
- Nie jesteśmy w stanie stworzyć takiej imprezy. Gorzów jest 100-tysięcznym miastem robotników, chłopów z pochodzenia. Brutalnie mówiąc, jesteśmy pierwszym pokoleniem ludzi na sedesie i filharmonie nie są nam i jeszcze długo nie będą potrzebne. Powinniśmy pchać gorzowian wyżej, ale na miarę miasta. Nie mają to być wielkie widowiska, ale spektakle, jakie gorzowianie mogą przetrawić i z nimi się utożsamić.
Wybrzeże Kości Słoniowej ma największą katedrę na świecie na kilkadziesiąt tysięcy osób, ale od jej wybudowania nie było tam więcej niż trzy tysiące. U nas tak będzie z filharmonią i stadionem żużlowym. To nie obiekty decydują o poziomie kultury. La Scala w Mediolanie to żaden reprezentacyjny budynek, w sumie szopa. Tak samo Metropolitan Opera w Nowym Jorku czy nasz Jazz Club, który nie funkcjonuje w wypasionych wnętrzach.

- Czego panu brakuje w kulturze, na co by pan poszedł?
- Chciałbym zobaczyć coś autentycznego. Jeśli w Gorzowie od lat organizuje w tej samej formule Romane Dyvesa, na które przychodzi - wiem, bo chodzę - coraz mniej ludzi, to drogi są dwie: albo zlikwidować to jako zbędne gorzowianom, albo całkowicie zmienić ideę. Zaprosiłbym na takie spotkania jeden zespół za te same pieniądze, jakie idą na całą imprezę i zobaczyłbym, czy gorzowianie to kupią. Jest taki zespół, który by porwał nas wszystkich - Gogol Bordello. To by mogło wyróżnić Gorzów w Polsce. A amfiteatr po raz pierwszy i jedyny zostałby zapełniony do ostatniego miejsca.

- Bo nie jesteśmy kulturalni?
- Nie jesteśmy miastem znanym z zapotrzebowania na jakąkolwiek kulturę. Musi wytworzyć się warstwa ludzi, którzy tego łakną. Ona jest teraz cienka jak papier. Mimo że mamy zadęcie na filharmonię, to większość ludzi nie wiedziałaby zapewne, czemu to ma służyć. Myślę, że funkcjonowanie kultury gorzowskiej to jest problem, aczkolwiek nie rozwiąże się go jedynie przy okazji uchwalania budżetu. To kwestia priorytetów, co ważne, co nieważne, co potrzebne, a co zbędne.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska